Mrozowie - przyciągają ciepłem rodzinnego domu
W pięknym domu w Ludmierzycach mieszkają cztery pokolenia Mrozów. Dziś trudno uwierzyć, że stary budynek, który przetrwał pożogę wojenną można tak gustownie i wygodnie urządzić. Początki nie były jednak łatwe, co z nostalgią wspominają państwo Stefania i Franciszek, seniorzy w rodzinie Mrozów, którym przyszło spędzić w nim 60 lat wspólnego życia.
Przyjechali do Ludmierzyc ze Wschodu, w latach 40. Pani Stefania miała dziewięć lat gdy wraz z rodzicami i dwiema siostrami wyjechała z lwowskiego Gródka Jagiellońskiego, by zatrzymać się w Strzelcach Opolskich. Pan Franciszek natomiast wraz z mamą, młodszą siostrą i bratem opuścił swe rodzinne Okno w tarnopolskim, by trafić aż do Miechowic pod Wrocławiem.
– Mąż wiele przeszedł. Mając 12 lat musiał zastąpić na gospodarstwie ojca, który zginął na wojnie – opowiada pani Stefania. Pan Franciszek pamięta, jak do jego rodzinnej wsi przychodzili w nocy banderowcy, bili, rabowali. Musieli uciekać, chować się w ziemiankach. – Nic gorszego nie było, oni strasznie męczyli, obcinali uszy, języki, a starszego mężczyznę oblali na łóżku benzyną i podpalili – opowiada o tym, co sam widział.
Obojga los sprowadził do Ludmierzyc. Rodzina pani Stefani wybrała tę miejscowość, ponieważ było w niej wiele pustych domostw, pozostałych po rodzimej ludności, która wyjechała do Niemiec. Bliskich pana Franciszka sprowadził brat ojca. Dziś byli właściciele przyjeżdżają i oglądają swe dawne posesje. Zadowoleni są szczególnie ci, których domy ładnie utrzymane, nie popadły w ruinę.
– Nie było łatwo. My byli mali, ojciec zabity w Warszawie, nikt nie zwracał na to uwagi, że z wojny nie wrócił. W innych domach było po trzech, czterech chłopów, ale to mnie zaciągnięto do wojska, na dwa lata. Mama sama została na gospodarstwie, z młodszymi ode mnie siostrą i bratem – mówi pan Franciszek z żalem.
– Jak miałem 20 lat to ja poszedł do wojska, a gdy wrócił, to my się pożenili – wspomina. Pani Stefania mieszkała w sąsiedztwie jego rodziny. Rok znajomości zwieńczył ślub, który odbył się w ładny kwietniowy dzień 1955 r. Zamieszkali w domu pana Franciszka, z jego mamą, która pomagała w wychowaniu dzieci.
Pani Stefania gdy wychodziła za mąż nie miała jeszcze 20 lat. Oboje zajęli się pracą na gospodarstwie. – W lecie, jak człowiek poszedł na pole to praca kończyła się aż śnieg spadł. Trzeba było się narobić, mieliśmy tylko 7 hektarów, krowę i konie, którymi się pracowało. Nieraz kiedy siadamy wieczorem wspominamy, jak wszystko robiło się rękami, kosiło, wiązało, a dziś to nawet nie trzeba wychodzić na pole, bo kombajn wjedzie i wszystko zrobi za ludzi. A dziś ludzie i tak czasu nie mają – wspomina jubilat, który bardzo lubił pracę na roli.
Kiedy państwo Mrozowie byli na polu, dziećmi opiekowała się mama pana Franciszka, która też gotowała obiady, a nawet piekła chleb w specjalnym piecu opalanym drewnem. Potem te umiejętności przejęła pani Stefania, która do dziś gotuje i włącza się w prace domowe.
O swoim małżeństwie mówi: – Było różnie, było dobrze, było źle, ale nigdy my o rozwodzie nie myśleli. A dziś troszkę niedobrze i już myślą żeby się rozwodzić – martwi się młodymi.
Państwo Mrozowie mają dwóch synów Józefa i Ryszarda oraz córkę Zdzisławę, sześcioro wnucząt: dwóch chłopców i cztery dziewczynki oraz troje prawnucząt. Jubilaci mieszkają z synem Ryszardem i jego z żoną Danutą, a także z wnukiem Grzegorzem i jego rodziną, w której najmłodszą latoroślą w pokoleniu Mrozów jest dziewięciomiesięczna prawnusia Julia. To młodzi przejęli dziś gospodarstwo, na które składa się wraz z dzierżawami 40 ha ziemi oraz kilka krów.
Pani Stefania mówi ze śmiechem, że we wrześniu będzie miała dopiero 80 lat i wcale nie jest taka stara, bo we wsi są starsze kobiety. Na pytanie o dobrą receptę na długie pożycie małżeńskie 83-letni pan Franciszek bez zastanowienia wskazuje na ciężką pracę.
Z okazji jubileuszu w ludmierzowickim kościele, 19 kwietnia odbyła się uroczysta msza św. Ksiądz wygłosił ładne kazanie, grał organista, przyjechały dzieci i wnuki, w sumie 23 osoby świętowały z jubilatami. Wielopokoleniowy dom państwa Mrozów tętni życiem, nieustannie pełen gości. Przyjeżdża bliższa i dalsza rodzina, a jubilaci są szczęśliwi, że pomimo trudnych czasów, wychowali dobre i troskliwe dzieci.
(ewa)