Pół roku wśród wyspiarzy
Jacek Gąska z Kuźni Raciborskiej pół roku spędził w Islandii, kraju gdzie rok dzieli się na polarną noc i polarny dzień.
Wieczny dzień
Trudniej było przywyknąć do dnia polarnego. – Ciężko jest zasnąć, kiedy przez całą noc jest jasno, a za oknem ptaszki śpiewają. Znaleźliśmy z kolegami z Polski na to sposób, wychodząc po pracy w góry. Czasem nawet wracaliśmy o 2.00 w nocy. Trzeba było coś zrobić, żeby w końcu się wyspać – tłumaczy. Islandia zaskoczyła go ciekawą architekturą gór, w których widoczne są poszczególne pierścienie, obrazujące proces tworzenia się głazów, klimatem nie tak mroźnym jak można się spodziewać i... nietypowymi zdjęciami do dokumentów. – Zdjęcie do karty bankomatowej zrobiłem sobie w czapce z rogami, na wzór hełmu wikingów. W Polsce nigdy by to nie przeszło – dziwi się Jacek. Ten drobny fakt wiele mówi o mentalności Islandczyków. – Oni nie mają takich zmartwień jak my. Niczym się nie przejmują. Nie boją się o pracę – jeśli nie ta, to będzie inna. Żyją na kredytach, które też łatwiej jest tam spłacić. Na pewno żyje się im lepiej. Jedna pracująca osoba jest w stanie utrzymać rodzinę. Ich zarobki trudno porównywać z polskimi – opowiada.
Ryby i owce to podstawa
Czy myślał o tym, by zostać w Islandii na stałe? – Na pewno nie. Moja córka ma sześć lat i wyrwanie jej z dotychczasowego środowiska, wysłanie do islandzkiej szkoły byłoby dla niej męczarnią, choć pewnie języka nauczyłaby się szybciej niż ja. Poza tym nie odpowiada mi tamtejsze jedzenie, gdzie podstawą jest baranina i ryby, a smak chleba i wędlin pozostawia wiele do życzenia – odpowiada stanowczo. Islandia to na pewno raj dla wędkarzy. Nie dość, że nie trzeba mieć pozwolenia na łowienie ryb, to w ciągu godziny można złowić około 30 półmetrowych sztuk, wystarczy tylko zarzucić wędkę w ławicę ryb płynącą fiordem. Podobnie dużo jak ryb, jest tu owiec. – Są wypasane na stokach gór a także przy drodze, bez żadnego ogrodzenia. Często się zastanawiałem jak oni je rozpoznają, która do kogo należy? – mówi z uśmiechem Gąska.
Nie ma złodziei i lasów
Islandczycy to na ogół ludzie zamknięci w sobie. – Nie są zbyt tolerancyjni. Kiedy zorientują się, że rozmawiają z obcokrajowcem, są w stanie przerwać rozmowę i odejść bez słowa. Rzadko się odwiedzają, przystają, żeby zamienić słowo z sąsiadami. Być może wynika to z zapracowania – zastanawia się. Pozytywnie natomiast zaskoczyły go narty pozostawione przez kogoś na stoku. – Właściwie każdy może je pożyczyć, odkłada na miejsce i nie ma problemu ani obawy, że ktoś je ukradnie – opowiada. Kilkumiesięczny pobyt na wyspie dał mu pewne wyobrażenie o tym kraju. Jedna z popularnych anegdot, jakie krążą o Islandii, piętnuje tutejszy brak lasów. – Co zrobić jak się zabłądzi w islandzkim lesie? Wstać z kolan na nogi.
Jacek Gąska jest zadowolony z pobytu w Islandii. – Udało mi się nieźle zarobić i poznać kraj, który dla wielu jest wciąż egzotyczny ze względu na odstraszające ceny biletów. To, co zobaczyłem, zostanie mi na zawsze. Teraz póki co zostaję w Polsce, a na pewno w Europie, a gdybym kiedyś miał wyjechać gdzieś dalej, wybrałbym tym razem Kanadę albo Australię... – rozmarza się.
(e.Ż)