Na alpejskim szlaku
Rajd rowerowy Szwajcaria – Austria – Niemcy trwał od 21 do 28 czerwca. Jednym z jego uczestników był Marian Wasiczek, na co dzień dyrektor Domu Kultury w Krzanowicach. – Zabrałem się z przyjaciółmi z Raciborza, którzy już od kilku lat przemierzają całą Europę na rowerach. Dla mnie była to pierwsza taka wyprawa – mówi pan Marian. Przy takim przedsięwzięciu trzeba mieć kondycję. Przygotowania, treningi zajęły kilka tygodni, codziennie po 20-30 km na rowerze. Niezbędny sprzęt to oczywiście odpowiedni rower. – Taki można już kupić za 1000-2000 zł. Do tego dochodzą jeszcze plecaki, sakwy, karimaty, namioty – dodaje.
Wreszcie wielki dzień – 21 czerwca. Pięciu śmiałków wyrusza na swoją wielką wyprawę. – Każdy z nas miał swoją funkcję, był za coś odpowiedzialny. Marek Kapuśniak był pomysłodawcą trasy, kierownikiem wycieczki, mechanikiem, skarbnikiem i kucharzem. Dariusz Czerniak to taki dobry duch imprezy, Grzegorz Czerniak – mapowy, a Jacek Cymerman trzymał w ryzach nasze finanse, dbał, żebyśmy za dużo nie wydawali. Moją rolą było rozkładanie namiotów, częściowo byłem też mapowym – opowiada ze śmiechem Marian Wasiczek.
Grupa dotarła busikiem do szwajcarskiej miejscowości Maloja, 2,5 tys. m.n.p.m. Stamtąd już prowadziła ścieżka rowerowa Innradweg, wzdłuż rzeki Inn, która wiodła przez Austrię, Niemcy i w niemieckim Passau rzeka wpada do Dunaju, a trasa się kończy. W sumie 618 km. Wasiczek chwali dobrze rozwiniętą tamtejszą infrastrukturę turystyczną. – Spaliśmy w namiotach, na kempingach. Cena takiego noclegu wynosi od 5 do 10 euro, w zależności od tego, jak to miejsce jest wyposażone, czy jest ciepła woda, jakaś restauracja itp. Jedzenie najpierw mieliśmy swoje. Później kupowaliśmy prowiant w dyskontach. Koszt całej wyprawy zamyka się w 1000-1500 zł – informuje Marian Wasiczek.
Ujęła go życzliwość spotykanych w trasie ludzi. – Gdziekolwiek się pojawiliśmy, wzbudzaliśmy życzliwe zainteresowanie. Oczywiście porozumienie ułatwiała znajomość języków niemieckiego i angielskiego – dodaje. Nie obyło się bez przygód. Pierwszego dnia w Alpach trzeba było pchać busa, a następnie biec skrótami na przełaj, żeby go dogonić. Na początku grupa robiła 50 km dziennie, potem udawało się już pokonać setkę. – Warunki były trudne, góry, podjazdy. Ale za to wrażenie niesamowite robi widok ośnieżonych Alp na wysokości 2 tys. m. Poza tym tam jest tak fajnie, że nawet pokrzyw nie ma. Może na tej wysokości rosną właśnie tylko jakieś drzewka, krzewy. Nie dość, że ludzie są fajni, otoczenie też, to jeszcze nie mają pokrzyw – dziwi się pan Marian.
Grupa jeździła głównie po prowincji Szwajcarii, Austrii i Niemiec. – Drugiego dnia jechaliśmy w 32-stopniowym upale. Droga się ciągnęła, 2 godz. wchodziliśmy pod górę, w końcu dotarliśmy do urokliwej, zabytkowej miejscowości w górach – Guarda. To fantastyczne miejsce zauroczyło nas. Warto było zainwestować ten wysiłek. Posiedzieliśmy tam godzinkę i delektowaliśmy się widokiem – wspomina turysta. – Rowerem dojedzie się wszędzie. Szybko, sprawnie, tanio. Byliśmy m.in. w Insbruku. Odwiedziliśmy też miejscowość, w której urodził się Benedykt XVI. Można było tam zobaczyć film o nim w języku polskim.
Marian Wasiczek przyznaje, że złapał rowerowego bakcyla. – Za niewielkie pieniądze można dużo zwiedzić, poznać ciekawych ludzi, zintegrować się z przyjaciółmi. Dzięki temu Zachód nie wydaje się tak strasznie drogi. Każdemu polecam taki sposób na wakacje – zachwala kierownik DK. Zdradza, że już teraz myśli o przyszłorocznej wyprawie do Włoch.
(e.Ż)