Tam jest moje miejsce na ziemi
Mój pobyt na misjach w Peru to wielka, wspaniała przygoda. Nieraz człowiek jeszcze gębę otworzy i patrzy na to wszystko dookoła – mówi ks. Jan Pytlik.
Jego wielka przygoda zaczęła się w 1968 r. – Byłem wtedy w nowicjacie. Nasz przełożony mówił o misjach i tak fajnie o tym opowiadał, że się z kolegą zgłosiliśmy – wspomina ks. Jan. Jednak ich podania utknęły na dobrych kilka lat w „szufladzie”. Dopiero w styczniu 1972 r. nadeszła odpowiedź z Rzymu z informacją o wyjeździe do Peru. – Od razu kupiłem jakąś płytę do nauki języka hiszpańskiego i po niezbędnych przygotowaniach, w lutym 1972 r. wyjechaliśmy – dodaje. Przez Czechy do Wiednia, stamtąd do Turynu i dalej przez 27 dni płynęli statkiem do Ameryki Południowej. – Znaleźliśmy się w seminarium, gdzie przygotowywano młodych chłopców do życia zakonnego. To było pierwsze starcie z językiem hiszpańskim. Ci chłopcy nie bali się zwrócić nam uwagi na błędy językowe. Oczywiście trochę śmiali się z nas, na początku nauczyli nas samych przekleństw – uśmiecha się ks. Jan.
Wędrówka
Po jakimś czasie trafił 1050 km na północ, do dużego miasta na pustyni, gdzie był nauczycielem. Był kierowany w różne miejsca kraju, gdzie akurat był potrzebny. Po dwóch latach trzeba było jednak kontynuować studia teologiczne. Dwaj młodzi klerycy wrócili więc do Krakowa. Pięć lat później, tuż po prymicjach, nadszedł czas powrotu do Peru. Znowu zaczęło się jeżdżenie po kraju. – Pracowałem i na pustyni, i w wysokich Andach, głównie w szkołach. Pociągało mnie budownictwo. Budowałem szkoły, warsztaty, ośrodek wypoczynkowy na plaży dla dzieci z gór, które nigdy nie widziały morza – wspomina. Nigdzie nie zagrzewa długo miejsca. Najdłużej w jednej miejscowości był 5 lat.
Obecnie ks. Jan znowu pracuje w wysokich górach, 3200 m n.p.m. Są tam dwa domy salezjańskie. Jeden stanowi przedszkole, szkołę i szkołę średnią, w drugim mieści się rano średnia szkoła techniczna, po południu półwyższa szkoła techniczna i wyższa szkoła pedagogiczna oraz mieszkanie ks. Pytlika, który jest dyrektorem całego ośrodka. – Zajmuję się sprawami administracyjnymi i pastoralnymi. Nasza szkoła dzięki wsparciu rządu jest bardzo tania a ma wysoki poziom. Mamy mnóstwo chętnych. Dlatego prowadzimy selekcję. „Wyłapujemy” dzieci z praktycznymi uzdolnieniami, a jednocześnie najbiedniejsze. Wybudowaliśmy stołówkę i wydajemy też obiady. Mam przyjaciół w Niemczech, którzy pomagają finansowo – opowiada ks. Jan Pytlik.
Piękny, dziki kraj
Zdaje sobie sprawę, że niedługo będzie musiał znowu zmienić miejsce pobytu. Prawdopodobnie obejmie politechnikę w Limie. – Już zmądrzałem i pakując się, nie ładuję 750 kg do auta. Nie wożąc wszystkich książek mieszczę się w pół tony. Takie życie – mówi o zmianach pobytu ks. Pytlik. Peru go urzekło ze wszystkimi wadami i zaletami. Na pustyni, w okolicach Limy, najgorsze są warunki klimatyczne. Ogromna wilgoć, pół roku nie ma słońca i niezmiernie gorące lato. Ten region ma jednak ciekawą kuchnię. Składają się na nią surowe ryby, owoce morza marynowane w limonce. Nigdy nie zapomni, kiedy poczęstowano go warzywem, przypominającym pomidora. – Myślałem, że to pomidor, a okazało się, że to piekło w gębie. Często tak się tam bawią z obcokrajowcami – śmieje się ks. Pytlik. W górach z kolei główne pożywienie to pstrągi oraz świnki morskie, które wykorzystywane są też przez szamanów w leczeniu ludzi. W dżungli natomiast spożywa się zwierzęta z polowania, a więc małpy, tapiry, świnki a także ryby. – To piękny kraj. Niestety brakuje hoteli, zwiedza się go trochę na dziko. Jest tu ponad 20 szczytów powyżej 7 tys. m. Wysoko w górach trudno się oddycha, brakuje tlenu. Na lotniskach w górach często podaje się herbatę z koki, która uspokaja system trawienny. W ogóle w Peru używa się mnóstwo ziół leczniczych, Indianie dobrze znają swoją dżunglę. Rozwinięta jest medycyna naturalna – dodaje ks. Jan.
Peruwiańczycy
Ludzie w Peru bardzo się różnią. Misjonarz uważa, że zależy to od ich miejsca zamieszkania. – Mieszkańcy wybrzeża są otwarci, wylewni, szybko się zapalają do jakiegoś pomysłu, ale mają słomiany zapał. Odwrotnie w górach. Tu ludzie są zamknięci w sobie, nie dowierzają, odpowiadają tak dyplomatycznie, że nie wiadomo, co właściwie myślą. Są bardzo wierni. Jak już się do kogoś przekonają, to na całe życie. Wytrzymali, zahartowani – opisuje Peruwiańczyków ks. Jan. Podkreśla jednak, że trzeba umieć zasymilować się z tutejszą społecznością. Rytualne niemal picie manioku z jednej miski to tylko jeden z licznych przykładów. – Nie chcemy zmieniać ich kultury, zwyczajów. To my mamy się dostosować do nich, a nie odwrotnie – wyjaśnia ks. Pytlik.
Nie myśli o powrocie do ojczyzny. – W Polsce przeżyłem 22 lata. W Peru znacznie więcej, poznałem wiele środowisk, ludzi. Lubię ruch, nieustannie coś robię, przemierzam tysiące km. Tutaj dobrze i bez stresu mi się wypoczywa, a tam jest moje życie – kończy ks. Pytlik.
(e.Ż)