Aby o nich nie zapomnieć
Z roku na rok jesteśmy coraz lepiej przygotowani do wypraw. Terenowy wóz i GPS to podstawa.
Co kilka tygodni Andrzej Kądziołka rozkłada reprodukcje starych map na podłodze i planuje kolejną wyprawę. Cel zawsze ten sam – na własne oczy zobaczyć miejsca, gdzie przechodził front. Po kilku latach chodzenia po lasach jest w stanie rozpoznać z pozoru niewidoczne okopy czy leje po wybuchach. Uzbrojony w wykrywacz metali zawsze znajduje coś ciekawego.
– Ziemia raciborska to prawdziwa skarbnica historii. Jadąc w teren, zawsze dowiadujemy się czegoś nowego – mówi Andrzej. – Dużo też wiedzą starsi ludzie – dodaje. W wyprawach zawsze towarzyszy mu żona Helena. Ona robi zdjęcia, on kopie, gdy wykrywacz metali coś wykryje. Często w terenie udaje im się odnaleźć coś zaskakującego. Tak było z tajemniczym nagrobkiem w Szonowicach. – Rozpytujemy we wsi starszych ludzi, czy wiedzą coś o bitwach w okolicy. Jeden z gospodarzy zapytał, czy chcemy zobaczyć coś interesującego. Wzięliśmy go do samochodu i poprzez pola doprowadził nas do starego nagrobka. Ukryty w lesie, został najprawdopodobniej wykonany z betonowych zapór przeciwczołgowych. Ktoś na szybko nożem wyskrobał krzyż i datę. Kto pod nim spoczywa? Nie wiadomo. Najprawdopodobniej któryś z grenadierów pancernych, którzy walczyli w tym miejscu – mówi żona Andrzeja.
Grób odkryli w zeszłym roku, jesienią. – To najlepsza pora na wyjście do lasu. Nie ma bujnej roślinności i łatwiej znaleźć cokolwiek – mówią zgodnie.
Ludzie pamiętaja
Samemu znaleźli grób żołnierza w Tworkowie. Jeszcze do niedawna na krzyżu wisiał oryginalny hełm. Później zginął, jednak ktoś wykonał jego replikę. – Jak się dowiedziałem, walczyła tu karna kompania złożona z oficerów, którzy zostali zdegradowani za poglądy polityczne – mówi odkrywca. Kądziołkowie również podczas przeczesywania okopów znaleźli grób w Rogowie. Położony na wzgórzu jest trudno dostępny dla osoby nieznającej lasu. Mimo to ktoś przez lata przedziera się przez krzaki i zapala tam lampki. Na wszystkich świętych znicze pojawiły się również w Oborze, na grobie francuskich lotników. – Zapala je najprawdopodobniej leśniczy. Jeszcze kilkadziesiąt lat po wojnie w pobliską skarpę wbite były szczątki samolotu. Co ciekawe lotnicy walczyli po stronie rosyjskiej. Zostali zestrzeleni – mówią Kądziołkowie. Marzeniem Andrzeja jest nazwanie dróżki prowadzącej do grobu imieniem lotników. – To reprezentacyjne miejsce, nieopodal Arboretum Bramy Morawskiej. Nazwiska zestrzelonych będę się starał ustalić po numerze samolotu. Może mi się uda. Można by tym zainteresować naszych włodarzy, ambasadę francuską czy miejscową szkołę, która mogłaby otoczyć grób opieką – mówi Kądziołka.
Księża pomagają
Podczas wypraw natrafiają nie tylko na groby. Andrzej już dawno przestał liczyć łuski, czy elementy większych pocisków, które wykopał. Jeśli coś powtarza się w jego zbiorach, zostawia na miejscu, by ktoś inny mógł znaleźć. Po kilkudziesięciu latach trudno czasem rozróżnić okopy od starego rowu melioracyjnego. – Patrzy się wtedy na jego regularność oraz na wiek drzew. Ostatnio sfotografowałem łuskę, która podczas wojny upadła pionowo. Przez lata obrósł ją mech. Nie chciałem nawet jej dotykać – mówi z uśmiechem Andrzej.
Małżeństwo nie liczy już godzin spędzonych na parafiach i przeglądaniu starych ksiąg. Żaden ksiądz im tego nigdy dotąd nie odmówił. – Zawsze tylko się dziwią, gdy tłumaczymy, że chcemy się czegoś więcej dowiedzieć o jakiejś osobie, której imię i nazwisku widnieje na nagrobkach. Ludzie również reagują, raz gdy we wsi spytaliśmy którędy przechodził front, osiemdziesięcioletnia kobieta zaczęła bez słowa uciekać. Wielokrotnie starzy mieszkańcy pomagali nam odczytywać stare dokumenty. Ci ludzie to prawdziwa skarbnica wiedzy. Z roku na rok jest ich coraz mniej – mówi Helena Kądziołka.
Adrian Czarnota