Prezydent w sądzie
Nie są winni
Jedyny skazany w sprawie to anestezjolog Jacek S.
W poniedziałek, 22 grudnia, Sąd Rejonowy w Raciborzu zakończył śledztwo w sprawie incydentu, do którego doszło w raciborskim szpitalu, w lipcu 2006 roku. Podczas prostej operacji, na stole zmarł wówczas 83-letni pacjent, którego znieczulał anestezjolog bez uprawnień.
Rok 2006 był bardzo burzliwy dla polskiej służby zdrowia. Przetaczające się przez kraj strajki i roszczenia lekarzy nie ominęły raciborskiego szpitala. Wojciech Krzyżek, pełniący wówczas funkcję dyrektora placówki, prowadził negocjacje z lekarzami. Wkrótce do drzwi dyrektora zapukała kolejna grupa zawodowa – anestezjolodzy. Ich żądania, zdaniem dyrekcji, były dość wygórowane w porównaniu do porozumień zawartych z pozostałymi lekarzami. Dyrekcja nie zgodziła się na ich warunki. Kilka tygodni później większość anestezjologów złożyła wypowiedzenia. W szpitalu nie miał kto znieczulać. Wówczas dyrekcja szpitala podpisała umowę z firmą Falck Medycyna na świadczenie usług medycznych. Lekarze firmy rozpoczeli pracę z początkiem czerwca. Jacek S.,anestezjolog z Łodzi, 3 lipca miał pomagać przy operacji przepukliny u 83-letniego Władysława W. Pacjent zmarł w trakcie operacji.
Pięć lat to przepaść technologiczna
Już podczas śledztwa okazało się, że fachowiec nie miał prawa stanąć przy operacyjnym stole. Nie przeprowadzał zabiegów przez ponad pięć lat, co w medycynie wiąże się z utratą pewnych uprawnień. Podczas samej operacji popełniono wiele podstawowych błędów. Między innymi nie oczyszczono żołądka pacjenta z treści pokarmowej, bo na sali zabrakło odpowiedniej sondy. Jacek S. doprowadził również do niedotlenienia pacjenta a później fałszował dokumenty dotyczące parametrów życiowych pacjenta podczas zabiegu. Poza anestezjologiem przed raciborską Temidą stanął również Zbigniew Wierciński, zastępca dyrektora szpitala do spraw medycznych, który dopuścił Jacka S. do operacji oraz ówczesny dyrektor szpitala, któremu zarzucano, że nie podjął negocjacji z anestezjologami.
– Przez pięć lat w anestezjologii może odbyć się prawdziwa rewolucja. Zmieniają się maszyny i lekarstwa. Nie znieczulając przez pięć lat, nie można być na bieżąco ze sprzętem – mówi prof. Przemysław Jałowiecki, wojewódzki konsultant w dziedzinie anestezjologii i intensywnej terapii. Profesor zauważa również, że firma Falck nie była przygotowana do świadczenia tak specjalistycznych usług jak znieczulanie pacjentów. Brakowało fachowców. Sam Jacek S. mówił podczas procesu, że do szpitala jechał „jak na wojnę”. – Nie wiedzieliśmy gdzie nas rzucą, do jakiego szpitala – mówi starszy lekarz, którego Falck zatrudnił mimo złego stanu zdrowia i stwierdzonej padaczki.
Chcemy dobrej opieki
Profesor Jałowiecki podczas procesu zwracał uwagę, że dyrekcja szpitala powinna zamknąć oddział intensywnej terapii lub dogadać się z anestezjologami. – Gdybym wówczas zgodził się na żądania lekarzy, szpital pociągnąłby ze trzy miesiące a później zbankrutował. Kierowaliśmy się dobrem pacjentów, i zaprzestaliśmy przyjmowania nowych chorych. Gdybyśmy zamknęli oddział i podczas transportu ktoś by umarł, też siedzielibyśmy na ławie oskarżonych – przekonywał w mowie końcowej Wojciech Krzyżek. – Każdy z nas idąc do szpitala, ma nadzieję na dobrą opiekę lekarską. Każdy chce, aby zajął się nim dobry fachowiec. W tym przypadku tak nie było – mówił na procesie prokurator Janusz Smaga. Prokurator starał się udowodnić, że pomiędzy lekarzami a dyrekcją istniał spór zbiorowy i dyrekcja powinna w odpowiedni sposób negocjować. W ostatnim słowie domagał się skazania całej trójki oskarżonych oraz dodatkowo zakazu wykonywania zawodu dla Jacka S. Podczas ponadgodzinnej mowy końcowej, wytykał zaniedbania dyrekcji szpitala, łącznie z brakiem negocjacji z anestezjologami oraz wybraniem firmy, która nie miała pojęcia o anestezjologii.
Jeden skazany
Ostatecznie sąd orzekł, że w szpitalu nie było sporu zbiorowego pomiędzy dyrekcją i anestezjologami, wskazując, że ówczesny dyrektor prowadził rozmowy w sposób zadowalający z tą grupą zawodową. – Długo biłem się z myślami na temat ewentualnej winy pana Wiercińskiego. Rozwiązanie problemu w szpitalu wymagało rozwiązań systemowych. Dyrekcja miała ograniczone środki, by spełnić żądania lekarzy. Dyrektor popełnił błąd zgadzając się na dopuszczenie do znieczulenia osoby bez kwalifikacji, mam nadzieję jednak, że sam długi proces będzie odpowiednią nauczką – mówił przewodniczący składu sędziowskiego. Ostatecznie Zbigniew Wierciński został warunkowo oczyszczony z zarzutów, jego dawny przełożony Wojciech Krzyżek został uniewinniony. Co do winy Jacka S., sąd nie miał wątpliwości skazując go na rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata. Sąd nie zakazał mu wykonywania zawodu, wskazując na to, że jest to jego jedyne źródło dochodu.
Adrian Czarnota