Większą część życia spędziłem w lesie
– Las powinien służyć ludziom, dlatego musi być dostępny dla społeczeństwa. Jego prywatyzacja byłaby nie do pomyślenia. Trzeba tylko pamiętać, że jest się tu gościem – mówi Włodzimierz Fischer.
Pan Włodzimierz przeważającą część swego życia spędził w lasach. – Za młodu ojciec zaszczepił mnie tym bakcylem. Był nauczycielem przyrodnikiem. Niedaleko Węglińca mieliśmy znajomego leśniczego, do którego często jeździliśmy w weekendy – wspomina. Być może dlatego jego losy nie mogły się potoczyć inaczej. Pan Włodzimierz przepracował 51 lat, w tym ponad 30 w Lasach Państwowych, m.in. w straży leśnej w Bieszczadach, następnie za porozumieniem stron przeniósł się do Rud. – Jeszcze w szkole czytałem wiele artykułów w „Przekroju”. To były takie romantyczne reportaże z Bieszczad. Było wśród nich dużo wywiadów z leśnikiem, wtedy jeszcze studentem, Tadkiem Zającem, z którym później pracowaliśmy w tym samym nadleśnictwie – opowiada pan Włodek.
Pracę w straży leśnej porównuje do leśnej policji. – Spełnia wszelkie zadania związane z ochroną lasu przed szkodnictwem – wyjaśnia. Przyznaje, że trzeba być pasjonatem, żeby wytrwać. – Czasem byłem sam, potem już było nas dwóch, a roboty nie brakowało. Oprócz lasu mieliśmy pod opieką też stawy hodowlane w rezerwacie Łężczok, które trzeba było chronić przed kłusownictwem rybackim – dodaje. Nagminny problem to również kradzieże drewna. – Ludzie przyjeżdżają do lasu, żeby odpocząć, ale przy okazji zapakują 2-3 wałki drewna do bagażnika. Tłumaczą potem, że potrzebowali do ozdoby przy kominku… Plagą polskich lasów są też śmieci. Po weekendach zazwyczaj okazuje się, że jest masa sprzątania. Moim życzeniem byłoby, żeby człowiek, który przychodzi do lasu, pamiętał, że jest tu gościem, żeby zabierał za sobą wszystkie butelki, plastiki i pozostawiał to miejsce czyste – apeluje emerytowany komendant straży leśnej.
Włodzimierza Fischera, 30 stycznia, uroczyście pożegnali koleżanki i koledzy z Nadleśnictwa Rudy Raciborskie. – Przekazałem obowiązki mojemu zastępcy, którym został Aleksander Kania, a następnie spotkaliśmy się z całą służbą leśną na obiedzie, posłuchaliśmy muzyki, potańczyliśmy nawet. Pożegnaliśmy się godnie i spokojnie. Swoją obecnością zaszczycił nas Kazimierz Szabla, dyrektor Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych – opowiada pan Włodzimierz.
Przyznaje, że będzie mu brakowało pracy, która była jego wielką pasją. – Cóż, teraz zostały mi jedynie spacery po lesie. Pora też nadrobić wszystkie zaległości rodzinne, odwiedzić siostrę i syna w Bieszczadach – planuje Fischer.
(e.Ż)