Franciszek
Skończyła się II wojna światowa. Franciszek Palica w lutym 1946 zdał egzamin dojrzałości przed komisją, której przewodniczył major J. Łysakowski. Na podstawie pomyślnie zdanej matury mógł zapisać się do Technical College Uniwersytetu Nottingham, gdzie rozpoczął studia 10 X 1946 . Nadal pozostawał w Polskich Siłach Zbrojnych w ramach tzw. Polish Resettlement Corps, czyli Polskiego Korpusu Rozmieszczenia i Osiedlenia.
Na studiach zaprzyjaźnił się z kolegą z Torunia, z którym jeszcze po wojnie przez wiele lat utrzymywał kontakt. Zarówno w Szkocji, jak i potem w Anglii nawiązywał też kontakty z przedstawicielkami płci przeciwnej. Wydaje mi się nawet, iż wykorzystywał w tym celu swe harcerskie doświadczenie… Osobiście jednak prawie nic mi na ten temat nie mówił.
W tym też czasie nawiązał kontakt z domem, z rodziną. Otrzymał niejeden list z prośbą o powrót. Pisała matka, z którą łączyła go specjalna więź. Sytuacja między dawnymi aliantami zaczęła się zaostrzać. Coraz bardziej przekonywał się do myśli, że lepiej w razie czego być z najbliższymi niż na obczyźnie.
Gdy później powiadomiłem kolegę ojca w Nottingham o jego śmierci, napisał m.in. w liście, iż po tylu latach pobytu jeszcze dają mu do zrozumienia, że nie jest stąd. Choć żona Angielka, synowie jak on po studiach…
Statkiem do ojczyzny
Tato pilnie studiował. Jednym z ciekawych epizodów z tamtych lat było jego spotkanie z Arką Bożkiem – co by nie było, krajanem z Markowic.
Z tego, co wiem, ojciec od czasu do czasu wyjeżdżał do Londynu. Któregoś razu dzięki swym znajomym udał się z wizytą (i z tremą) do znanego działacza. Arka Bożek szybko skojarzył sobie nazwisko ojca z wydarzeniem z lat powstań śląskich i wszelka trema poszła od razu w kąt. Chłopcy opowiedzieli mu swe wojenne losy, a on im o swym trudnym żywocie. Nagodali się po śląsku jak w ojczyźnie.
W Nottingham młody mężczyzna zamieszkujący przy Hampden Street musiał pomyśleć jak dorobić, żeby z UK przywieźć coś dla rodziny w kraju. Zatrudnił się w domu handlowym firmy J. Burton & Sons Ltd. Jak wynika z powyższego, szefowie sądzili, że pracownik sam się zwalnia , bo chce wrócić do wojska…. Tak to bywa – na Zachodzie czasem szef nie może pojąć, czemu stranger (obcy), mając dobrą perspektywiczną pracę, decyduje się wrócić do tego dziwnego kraju.
Franciszek zrobił badania związane z ubezpieczeniem, co wynika z karty zdrowia z 22 XI 1947. I mimo iż znajdował się na półmetku studiów zaokrętował się na statku do Polski. Wiedział, że zostaliśmy w Jałcie sprzedani i co może go spotkać, ale przecież zawsze coś przeważa szalę losu na jedną lub drugą stronę.
Bitwa o handel
Franciszek Palica powrócił do ojczyzny 24 II 1948 roku. Zajął się nim Państwowy Urząd Repatriacyjny. Wsiadł w pociąg, by udać się do Rybnika na Mariańską. Ileż to było radości, ile rozmów, płaczu i śmiechu. Pewnie zajrzał do „Pana Tadeusza”, którego przed wojną otrzymał w szkole na zakończenie „handlówki” i pomyślał, jakie pogmatwane są te nasze polskie losy.
Z pewnością najwięcej radości powrotem przysporzył matce, choć nie miała się już długo cieszyć synem. Kiedy już był żonaty, odwiedzał rodziców w świąteczne dni. Pewnego razu w 1951 wybrał jednak zwykły dzień. To był dzień, w którym zmarła.
Teodor cieszył się niebywale, że znów ma całą rodzinę w komplecie. Mówiono o sytuacji, snuły się plany. Najważniejsze było znalezienie pracy. Z przedwojennego wykształcenia handlowiec (kupiec, trader), niepełne wyższe studia choć na „zgniłym Zachodzie”, to stanowiło jakiś punkt wyjścia. Początkowo pomagał w gospodarstwie, bo po wojnie roboty było w bród. Przez jakiś czas pracował prywatnie, gdy jednak władza zaostrzyła tzw. „bitwę o handel”, trzeba było szukać „państwowej pracy” , tym bardziej że szykował się ślub z najmłodszą Tatarczykówną.
Znalazł taką pracę pod koniec 1949 w hurtowni Centrali Spożywców. Stałe zajęcie było także o tyle istotne, iż w nowej rzeczywistości wciąż należał do „elementów politycznie podejrzanych”. Był kilkakrotnie wzywany do UB, a nawet już kiedy był żonaty, nachodzony w domu.
Póki co, do sklepu na Sobieskiego coraz częściej zachodził młody mężczyzna, którego idolem był Humphrey Bogart. Zawsze pod krawatem, w jasnym prochowcu z chesterfieldem w ustach. Niewykluczone, że opowiadał coś o Casablance... W każdym razie wrócił z Wysp, nieźle nawijał, świetnie rysował, no i miał wykształcenie, które mogło spodobać się przyszłej teściowej. Potrafił to udowodnić znajomością tytoni, trunków, słodyczy „and last but not least” znajomością przedwojennej mapy kupieckiej Rybnika, a zwłaszcza pewnej trafiki. Nieco to trwało, bo takie były konwenanse nie tylko w tym domu, ale dopiął swego. Ślub z Ireną miał miejsce w Boże Narodzenie 1949 roku. Było to przecież także jakąś osłodą dla Franciszki Tatarczyk po utracie sklepu, który przez tyle lat prowadziła i współprowadziła.
Ślub Franciszka i Ireny odbył się w drugie święto Bożego Narodzenia 1949 roku u Matki Boskiej Bolesnej w Rybniku. Udzielił go ks. Klemens Kosyrczyk. W dniu tym ślub brało jeszcze kilka par. Franciszek później znany jako szef rybnickiej Foto-Optyki przyjmował także liczne zamówienia na fotogramy. Poza tym nie zapomniał swego angielskiego wykształcenia. W latach 50-tych ubiegłego wieku, z tego co pamiętam z opowieści mamy, sprzedał wszystko, co miał najcenniejszego, czyli swój długi skórzany płaszcz, wielki złoty sygnet z rubinem, a nawet „Simsona”. Sprowadził za to z Anglii japońską maszynę, na której robił potem (na stole w kuchni) kapitalne sweterki wełniane. Maszyny już nie ma. Widziałem niedawno podobną w jakimś komisie za 100 zł... Ale za to pozostał w domu chociaż jeden robiony przez niego sweterek. I ten ostatni przykład pokazuje jeszcze raz, co naprawdę jest w życiu ważne. Rysunkowy talent odziedziczyła po Franciszku jego córka.
Redakcja czeka
Na historii Franciszka kończy się nasza opowieść o rodzie Palica – Palitza z Markowic (Markowitz, Markdorf). W przyszłym tygodniu jeszcze tylko krótkie podsumowanie i kilka zdjęć. Zachęcam szacownych Czytelników do opracowywania własnych historii i przesyłania ich do „Nowin Raciborskich”, pisma jakby nie było o świetnych, historycznych już tradycjach. Nie wykluczone, że redakcja zdecyduje się coś wydrukować.
Michał Palica