Nie boimy się wyzwań
Krystyna Mikołajec, sprzedawca na dziale tapet w Dywycie w Raciborzu. W Dywycie zaczęłam pracować trzy lata temu. Wcześniej pracowałam w Peweksie, później u jubilera. Kiedy szef zaproponował mi tę pracę, którą wykonuję obecnie, nie miałam obiekcji. Lubię wyzwania i, muszę przyznać, znam się na tym - w domu wspólnie z mężem tapetujemy a nawet kładziemy kafelki, więc znajomość tej branży nie jest to dla mnie żadną nowością. Nie żałuję tej decyzji, mimo iż miałam też propozycję pracy u jubilera. Nie chciałam jednak dać się zaszufladkować, pragnęłam jakiejś zmiany. Co mnie pociąga w tej pracy? Przede wszystkim dużo satysfakcji sprawia mi kontakt z klientem. Motywuje mnie do pracy to, że klient wychodzi zadowolony, a potem wraca i chce być obsłużony przeze mnie, bo poprzednim razem dobrze mu doradziłam. To jest miłe! Zaczynałam tu pracę jako jedyna kobieta na sklepie, później doszła koleżanka na kasie. Na początku odczuwałam niedowierzanie ze strony kolegów, którzy zadawali sobie pytanie: Co ta kobieta tutaj robi?! Teraz widzą, że znam się na tym i darzą mnie zaufaniem. Nieraz mam wrażenie, że klienci - mężczyźni - są zaskoczeni, że kobieta lepiej orientuje się w tej branży od nich. W naszej firmie raczej nie obchodzi się Dnia Kobiet. Moi koledzy z pracy, może przez to, że tyle lat pracowali we własnym, męskim gronie, nie zwracają uwagi na to święto. Podejrzewam też, że uważają je za przeżytek, pozostałość po komunizmie.
(e)
Anna Borek, Komenda Powiatowa Policji w Raciborzu
Starsza posterunkowa mundur nosi od dwóch lat. Policjantem był dziadek, brat, kuzyni. Jak sama mówi, nie wyobraża sobie pracy w innym zawodzie. – Nigdy nie żałowałam, że wybrała pracę policjanta. W zasadzie to praca w raciborskiej komendzie coraz bardziej mi się podoba – mówi policjantka. Podczas codziennej służby udowadnia, że płeć piekna wcale nie jest słabsza od mężczyzn. – Są osoby, które myślą, że funkcjonariusz płci żeńskiej to nie policjant. Obiegowa opinia jest taka, że jesteśmy również słabsze fizycznie i nie damy sobie rady. Tak naprawdę w pracy policjanta nie mięśnie są ważne – tłumaczy. W raciborskiej komendzie pracuje sporo kobiet. Większośc z nich pracuje jednak w biurach. W tzw „prewencji” pracuje siedem policjantek. To właśnie one patrolują ulice Raciborza, jeżdzą na interwencje domowe i wlepiają mandaty za wykroczenia. Przełożeni starają się dobierać kobiety do pracy w parach „mieszanych” z mężczyznami. Mimo to, dość często na ulicach miasta można spotkać patrole złożone z dwóch kobiet. – Wiemy, że zawsze możemy liczyc na pomoc innych patroli. Ale póki co nie zdarzyły nam się jakie groźne sytuacje. Staram się, podobnie jak moje koleżanki, wykonywać swoją pracę z sercem i to jest chyba najważniejsze – mówi Anna Borek.
Ewa Ardeli, prowadząca z mężem firmę taksówkarską MERC&GRAND TAXI w Raciborzu
Zaczęłam jeździć taksówką 8 lat temu. Mój mąż jest taksówkarzem i doszliśmy do wniosku, że jeśli będziemy jeździć na zmiany, będziemy bardziej dyspozycyjni. Co dwie głowy to nie jedna. Na początku inni taksówkarze nie byli w stosunku do mnie tolerancyjni. Widziałam i czułam, że do nich nie pasuję. To nie była komfortowa sytuacja, ale później się przezwyczaiłam. I oni przyzwyczaili się do mnie. Zdarzają się różne sytuacje. Kiedy trzeba mnie np. podholować, wtedy zawsze mogę na nich liczyć, oczywiście nie na wszystkich, wszak jesteśmy dla siebie konkurencją. Ale mam znajomych, którzy zawsze wyciągną pomocną dłoń. Z okazji Dnia Kobiet dostaję od niektórych taksówkarzy kwiaty. Od klientów też! Bywa, że podjeżdżamy pod kwiaciarnię, więc kiedy kupują kwiaty dla swoich partnerek, od razy kupują i dla mnie. Nie wiem jak młodzi, ale ludzie w średnim wieku i starsi pamiętają o kobietach w to święto. Bywa, że 8 marca wracam do domu nawet z trzema kwiatkami. Mój mąż i syn też zawsze pamiętają. To bardzo miłe, podoba mi się i chciałabym, żeby ta tradycja przetrwała!
Mam dość dużo stałych klientów. Są zadowoleni i już pozostają wierni naszej firmie. Nawet zrodziły się między nami przyjaźnie. Odwiedzamy się w domach, umawiamy się w kawiarni. Dzięki temu, że jeździmy z mężem taksówkami, znamy wielu ludzi i to jest bardzo fajna sprawa. Bardzo rzadko zdarzają się ponuracy, którzy nie chcą rozmawiać podczas jazdy, na ogół jest bardzo sympatycznie. Żle się czuję jak jest grobowa cisza. Nieraz rozmowa jest tak ożywiona, że wysiadając klient zapomina, że nie zapłacił za kurs! Jeżdżę też w nocy. I muszę powiedzieć, że czasem czuję się bezpieczniej niż w dzień, bo nigdy nie miałam trudnych sytuacji, a w dzień owszem, kiedy np. wiozłam chłopaka, który, jak podejrzewam, był pod wpływem narkotyków i dziwnie się zachowywał.
Bywają oryginalne zamówienia. Pewnego razu musiałam kupić łóżko polowe, bo przyjechali goście. Dowoziłam paczkę - prezent imienionowy pod wskazany adres, dokumenty. Klienci proszą też bardzo często o zrobienie zakupów, wysyłają taksówkę nawet po paczkę papierosów, co mnie dziwi, bo ich wartość przecież niepomiernie wzrasta. Kiedyś obcokrajowcy prosili mnie, żebym ich podpilotowała pod jakąś firmę, i mimo że byli zmotoryzowani nie chcieli, żebym im wytłumaczyła jak tam podjechać. Bywają i tacy, którzy chcą, żeby zawieźć ich na drogę wylotową z Raciborza, bo będą tam łapać stopa (uciekł im autobus lub pociąg). Pewien stały klient dał mi kiedyś bukiet kwiatów i chciał, żebym go zawiozła pod dany adres. Bardzo lubię swoją pracę!
(e)
Sylwia Bileńska - zapaśniczka, reprezentantka Polski
Moja przygoda z zapasami zaczęła się przypadkowo. Kilka lat temu zaniosłam bratu buty na trening i trener zaproponował mi, abym została na jednych zajęciach. Ze względu na to, że na wioskach nie było zbyt dużo sportowych klubów, chciałam czymś zająć sobie czas i tak z treningu na trening okazało się, że już na stałe zaczęłam uprawiać zapasy, które pokochałam i zostały one moim sposobem na życie. Panuje taka niesłuszna opinia, że aby uprawiać ten sport trzeba być dużym i ciężkim. Wiele osób dziwi się, że trenuję zapasy mówiąc, że jestem niską i lekką osobą. W tym sporcie przecież istnieją kategorie wagowe, a mniejsi zawodnicy są zwinni i szybcy. Tak więc obalam mit, że w zapasach trzeba odznaczać się dużą wagą. Nie uważam też, że zapasy są zarezerwowane tylko dla mężczyzn. Podchodzimy do treningów z zaangażowaniem i pracujemy równie ciężko. Moim zdaniem dziewczęta dużo lepiej od mężczyzn prezentują się na macie w zapaśniczych trykotach.
(asr)
Irena Zawada, Ewa Michalewicz. Państwowa Straż Pożarna
Pani Irena pracuje w straży pożarnej od dziesięciu lat. Zaczynała jako pracownik cywilny, później założyła mundur. – Byłam pierwszą osobą w rodzinie, która została strażakiem – mówi z uśmiechem. Przez lata pracy nigdy nie żaowała, że wstąpiła do służby. Jest jedną z trzech kobiet pracujących w raciborskiej straży pożarnej. Również pierwszym w rodzinie strażakiem była Ewa Michalewicz. Na kolejnych strażaków w rodzinie szanse są niewielkie, bo pani Ewa ma dwie córki. – Praca nie jest ciężka, ale zdarzały się naprawdę dramatyczne służby. Do takich należał z pewnością pożar lasów w Kuźni Raciborskiej i powódź stulecia – mówi pani ogniomistrz. Choć panie nie jeżdzą do akcji zajmując się pracą biurową, potrafią obsłużyć większość sprzętu stojącego w garażach przy komendzie. Przeszły szkolenie jak każdy inny strażak.
Agnieszka Węgrzyn, ratownik medyczny - kierowca
Panie opanowały raciborskie pogotowie ratunkowe. Są nie tylko ratownikami, ale również świetnymi kierowcami. Niestraszne im korki czy zatłoczone, osiedlowe parkingi. Jeżdżą szybko, dynamicznie mijając nieraz o centymetry inne samochody. Jedną z ośmiu kobiet - kierowców, pracujących w raciborskim pogotowiu jest Agnieszka Węgrzyn. – Za kółkiem karetki ratunkowej czuję się pewnie. Nie żałuję, że wybrałam akurat taki zawód. Pomaganie ludziom sprawia mi wielką satysfakcję – mówi młoda ratowniczka. Raciborskie pogotowie różni się od innych w regionie. Tu kobiety są witane z otwartymi ramionami. Na kobiety postawił jakiś czas temu Piotr Sokołowski, ordynator odddziału ratunkowego. – W innych placówkach panie są przyjmowane z oporami. Ja wiem jak pracują i dlatego ściągam je nawet z innych miast. Jeżdżą bardzo dynamicznie, nieraz mijając w korku inne samochody o centymetry – mówi lekarz.