List do redakcji
Ksiądz Pieczka pomylił się co do mnie...
Inspiracją do napisania niniejszych wspomnień jest z jednej strony chęć uczczenia pamięci kochanego księdza Stefana Pieczki, a z drugiej wyjaśnienie nieporozumienia, które z mojej winy stało się udziałem uczestników seminarium pt. „Ksiądz Pieczka i solidarność 20 lat po upadku komunizmu” w ramach obchodów IX DNI Księdza Prałata Stefana Pieczki. Może kogoś te wspomnienia rozbawią, może ktoś znajdzie w nich ślady własnych przeżyć, a może ktoś po tym tekście przestanie mnie zaliczać do grona swoich znajomych. Ponieważ te trzy cele wydają mi się warte trudu, a więc do dzieła!
Miałem to szczęście, że podczas dziecięcych lat byłem parafianinem księdza Pieczki.
Ksiądz miał zwyczaj mówienia do człowieka po imieniu. To była wielka sprawa – móc usłyszeć swoje imię w ustach księdza proboszcza, gdy miało się te 10, 12 lat! Nie wiem, czy to właśnie z tej przyczyny, ale zawsze czułem, że osobiście jestem kimś ważnym dla księdza, że o mnie myśli, że mnie lubi.
Na msze z przymusu
Do Kościoła nie lubiłem chodzić. Nudziłem się okrutnie podczas mszy ze względu na jej powtarzalny charakter, ale pamiętam niektóre kazania księdza Pieczki. Zdarzało się, że po niektórych płakałem. Wspominam jak przez mgłę opowieść o śmiertelnie chorym chłopcu, który umierając w szpitalu, modlił się do Panny Maryi i do Pana Jezusa, a w końcu Pan Jezus i Maryja przyszli po niego i chłopiec zgasł w całkowitym szczęściu. Nie wiem, czy to właśnie te kazanie spowodowało, że raz w życiu przez cały miesiąc chodziłem z własnej inicjatywy na majowe nabożeństwa Maryjne. Uczucie nudy na jakiś czas znikło, a niezwykłe obrazy świętych z kościoła Farnego, w które wtedy się wpatrywałem, do dzisiaj trwają w mej pamięci. Był taki zwyczaj na parafii w tamtych latach, że w rok pierwszej komunii świętej to ksiądz prowadził lekcje religii. Pamiętam bardzo wyraźnie, że czekaliśmy na tę chwilę, by móc księdza słuchać, bo opowiadał anegdoty z życia wzięte i sala co chwilę wybuchała śmiechem.
Archiwa w piwnicach
Drugi etap spotkań z księdzem Pieczką przypada na czas, gdy już nie będąc parafianinem (przeprowadziliśmy się pod koniec lat 70-tych na Ostróg), uczestniczyłem w pracach grupy Maitri.
Magazyn ruchu mieścił się na parafii i tam też dwa razy w tygodniu przychodziliśmy pakować ubrania i lekarstwa ze zbiórki, by je później wysyłać głównie do Kalkuty (do Matki Teresy). Dr Adam Szecówka na spotkaniu bardzo pięknie podkreślał animacyjną rolę księdza Stefana. Główna myśl Pana Adama da się sprowadzić to tego, że ksiądz Stefan szukał w każdym człowieku jakiejś wyjątkowej zdolności i próbował te zdolności aktywizować poprzez dobre słowo, delikatną zachętę, życzliwość. Pamiętam jak kiedyś zajrzał do magazynu. Zapytał, co słychać. Wspomniałem o rodzeniu się we mnie zainteresowań humanistycznych (historia, filozofia), a ksiądz Stefan na to, że tu na parafii są całe pokłady niezbadanych archiwów z historii Raciborza, że wszystko jest do odkrycia! Ostatecznie nie zostałem historykiem, choć miałem zaszczyt być uczniem śp. profesora Benedykta Motyki, ale sam fakt, że ksiądz zobaczył w niesfornym nastolatku kogoś, komu można powierzyć tajemnice miasta to było coś!
Magazyn ruchu mieścił się na parafii i tam też dwa razy w tygodniu przychodziliśmy pakować ubrania i lekarstwa ze zbiórki, by je później wysyłać głównie do Kalkuty (do Matki Teresy). Dr Adam Szecówka na spotkaniu bardzo pięknie podkreślał animacyjną rolę księdza Stefana. Główna myśl Pana Adama da się sprowadzić to tego, że ksiądz Stefan szukał w każdym człowieku jakiejś wyjątkowej zdolności i próbował te zdolności aktywizować poprzez dobre słowo, delikatną zachętę, życzliwość. Pamiętam jak kiedyś zajrzał do magazynu. Zapytał, co słychać. Wspomniałem o rodzeniu się we mnie zainteresowań humanistycznych (historia, filozofia), a ksiądz Stefan na to, że tu na parafii są całe pokłady niezbadanych archiwów z historii Raciborza, że wszystko jest do odkrycia! Ostatecznie nie zostałem historykiem, choć miałem zaszczyt być uczniem śp. profesora Benedykta Motyki, ale sam fakt, że ksiądz zobaczył w niesfornym nastolatku kogoś, komu można powierzyć tajemnice miasta to było coś!
Obrazy Kazika
Kolejnym przykładem animacyjnej działalności kapłana były organizowane od połowy lat 80-tych Dni Kultury Chrześcijańskiej. Z jednej strony w czasie tych dni witały w Raciborzu wybitne osoby ze świata nauki, sztuki, polityki, a z drugiej występowały w nich dziewczyny i chłopaki z Raciborza. Kazik Frączek, wówczas kilkunastoletni początkujący malarz, zastanawiał się nad wystawieniem swoich prac podczas Dni Kultury oczywiście z powodu życzliwej zachęty księdza Pieczki. Ponieważ byliśmy przyjaciółmi razem debatowaliśmy na formą prezentacji. Wpadliśmy w końcu na pomysł by połączyć obraz, muzykę i poezję. Do obrazów szukaliśmy poezji i tekstów filozoficznych, Kazik grał na gitarze, a Kasia Milewska na fujarce motyw w Misji. To dzisiaj może wydać się niewiarygodne, ale aula w domu katechetycznym była pełna. Gdy Kazik na koniec inscenizacji zaśpiewał psalm De Profundis widziałem na niektórych policzkach łzy. Psalm dobrze korespondował z treścią obrazów Kazika, gdzie zniszczone, zdewastowane ludzkie ciała egzystują w mrocznych przestrzeniach. Wiele lat później właśnie ta inscenizacja była punktem wyjścia do stworzenia koncepcji obrony przez Kazika pracy dyplomowej na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie.
Bez wstydu do spowiedzi
Bez wstydu do spowiedzi
Ksiądz Pieczka był niezwykłym spowiednikiem. Minęło tyle lat, a wciąż pamiętam rozmowy w konfesjonale, choć do spowiedzi chodziłem rzadko. Ponieważ na szczęście nie obowiązuje mnie tajemnica spowiedzi, więc przytoczę taki drobny fakt. Jako nastolatek spowiadałem się księdzu z grzechów związanych z płcią piękną, a ksiądz zamiast prawić morały pocieszał, bym się za bardzo nie przejmował, bo przykazanie, które łamię nie jest ani pierwsze, ani drugie, tylko szóste. Pamiętam takie zdanie Czesława Miłosza, że chciałby w końcu wiedzieć czym różni się żal za grzechy od poczucia wstydu. Otóż niesamowite było to, że do księdza Pieczki zanosiło się swoje grzechy bez poczucia wstydu, ale z żalem. To się czuło, że on grzechami człowieka się nie brzydzi, ale chciał wzmacniać w nas to, co dobre, a zbytnia rozpacz nad własnymi grzechami jest niebezpieczna (brak ufności w Boże miłosierdzie). Dobrze pamiętam jeszcze jedną spowiedź. Przerodziła się w rozmowę o mojej przyszłości. Ksiądz delikatnie zasugerował, iż nie można wykluczyć, iż prawdziwe szczęście i spełnienie w życiu osiągnę jako kapłan. Tutaj ksiądz Pieczka pomylił się, bo mi zdecydowanie bliżej do roli błazna niż kapłana, ale zastanówmy się, na co wskazuje jego uwaga? Po pierwsze na to, że on sam przede wszystkim czuł się w swoim kapłaństwie człowiekiem i szczęśliwym i spełnionym, bo jakże inaczej wskazywałby na taką możliwość nastolatkowi. Po drugie, ksiądz Pieczka widział w nas, w swoich duchowych dzieciach, czasem więcej dobra niż było w istocie. Ale tak się mylić to chyba pięknie się mylić.
Abstynent w radiowozie
Druga pomyłka księdza Pieczki w stosunku do mojej osoby wiąże się z wydarzeniami z sierpnia 1986 roku. W tym czasie, po stanie wojennym, a dwa lata przed okrągłym stołem, trwała w podziemnym ruchu solidarnościowym dyskusja na temat programu działania. Wtedy, tak samo jak i dzisiaj, byłem zapatrzony w postać śp. Jacka Kuronia. Jacek apelował o podejmowanie jawnych działań, by zakończyć etap podziemia i zacząć stawiać władzę przed faktami dokonanymi. Jedną z tych jawnych form działania była akcja „Solidarni w otrzeźwieniu”, polegająca na pikietowaniu sklepów alkoholowych w całym kraju, by w czasie zbliżającej się rocznicy porozumień sierpniowych’80 przypominać rodakom o tym, że można żyć inaczej niż tylko upijać się wódką, zagryzając kaszanką. Postanowiłem przeprowadzić taką akcję w Raciborzu na ulicy Opawskiej.
Milicja zareagowała niezwykle szybko (po ok. 20 minutach) i funkcjonariusz zapakował mnie do radiowozu. Nieznany mi człowiek stojący w kolejce do monopolu wstawił się za mną u milicjantów. Reakcja funkcjonariuszy była brutalna. Wciągnęli człowieka do radiowozu, bijąc go po twarzy, szyi przy okazji rozdzierając kurtkę ofiary.
Wyjaśniam
Ksiądz Pieczka musiał w tej akcji zobaczyć coś dobrego, bo z ambony ją pochwalił i poparł. Sam będąc tak naprawdę radykałem moralnym zobaczył pewno w akcji narodziny jakiegoś ruchu trzeźwościowego w ramach młodocianej raciborskiej opozycji. Otóż i tym razem niestety ksiądz Stefan zbyt dobrze myślał o ludziach. Problem w tym, iż moja działalność na tym polu (a nie „nasza”, jak mylnie się wyraziłem podczas spotkania, czym mogłem rzucić złe światło na moich dawnych kolegów i koleżanki z Grona Młodzieży Niezależnej, za co przepraszam) zakończyła się w dniu, w którym ją rozpocząłem i sprowadziła się do tej pojedynczej efekciarskiej akcji. Jaki ze mnie zresztą miałby być działacz trzeźwościowy skoro sam nie jeden raz zaglądałem do znanego chyba wszystkim szklanego naczynia z wiadomą zawartością (tutaj również niepotrzebnie użyłem liczby mnogiej, nie precyzując kogo mam na myśli, czym mogłem kogoś urazić – przepraszam raz jeszcze).
I naturalnie ubolewam nad tym. No, ale taki był właśnie ksiądz Stefan. Widział w ludziach przede wszystkim dobro. Potwierdza to nieomal każdy, kto go znał i kochał. A to, że czasami z tego powodu się mylił, cóż z tego – tak się mylić to pięknie się mylić. Ach, to było życie! Gdy był tu kiedyś wśród nas taki niesamowity ksiądz Stefan. Ksiądz, który nie tylko wierzył w Pana Boga, ale bardzo Go kochał i nie tylko nauczał swoich parafian, ale był dla nich Ojcem, a przy tym wszystkim miał niesamowite poczucie humoru. Pewno teraz, gdzieś w niebie, opowiada Panu Bogu kawały…
Zbigniew Wieczorek