Chciał wypłatę – dostał trzy lata
Na trzy lata więzienia Sąd Rejonowy w Raciborzu skazał Aleksandra L., który w sierpniu ubiegłego roku oblał się benzyną na stacji Shell. Zdesperowany mężczyzna chciał w ten sposób odzyskać pieniądze od swojego pracodawcy. Oskarżonemu brakowało kilkaset złotych na badania. Chciał podjąć inną pracę i płacić alimenty.
Prokurator postawił mężczyźnie trzy zarzuty. 48-letni górnik odpowiadał za sprowadzenie bezpośredniego niebezpieczeństwa zagrażającego zdrowiu i życiu wielu osób w postaci pożaru oraz za grożenie pracownikom stacji podpaleniem i zmuszenie ich przez to do opuszczenia budynku.
Drugi zarzut dotyczył niewywiązywania się z obowiązku alimentacyjnego na rzecz swoich dzieci. Trzeci to grożenie byłemu pracodawcy i jego rodzinie podpaleniem. 11 stycznia sąd skazał go za pierwszy czyn na dwa i pół roku bezwzględnego więzienia. Za niepłacenie alimentów dostał dodatkowe pół roku. Pierwsza rozprawa odbyła się w listopadzie. Mężczyzna cały czas przebywał w areszcie śledczym. Sąd zaliczył mu ten okres na poczet odsiadki. Przypomnijmy, do zdarzenia doszło 4 sierpnia przed południem. Na stację paliw Shell w Raciborzu wszedł mężczyzna i zagroził, że się podpali. Desperat zabarykadował się w środku sklepu. Po kilku godzinach do akcji wkroczyli policyjni antyterroryści.
Kradzież, której nie było
Na rozprawie Aleksander L. przyznał się do pierwszych dwóch zarzutów, prosząc o wyrok w zawieszeniu. 48-latek ma wykształcenie podstawowe. Znalazł zatrudnienie w firmie budowlanej Zbigniewa P. Przepracował tam około miesiąca. W czerwcu na placu budowy zginęła piła spalinowa. P. oskarżył o jej kradzież kilku pracowników, w tym Aleksandra L. Sprawa trafiła na policję, skończyła się jednak umorzeniem. Część z posądzonych o kradzież twierdziła, że widziała później szefa, który ostrzył rzekomo skradziony sprzęt. Oskarżony zakończył pracę u przedsiębiorcy 12 lipca. Od tego czasu nie mógł się doprosić wypłaty. – Był mi winny 2020 złotych Przez cztery dni jeździłem po Czechach za pracą. W końcu znalazłem ją w kopalni, musiałem jednak wykonać niezbędne badania. One kosztowały 1200 koron. Ja wtedy nie miałem nawet na jedzenie. Chodziłem za szefem, błagając o jakąkolwiek sumę. Powiedział, że za piłę nie dostanę nic – wspominał drżącym głosem 48-latek.
Człowiek z butelką
4 sierpnia załamany L. szedł ulicą Opawską. Już wtedy wiedział, że się podpali. – Około godziny 9.00 na stację wszedł mężczyzna i zapytał, czy może nalać sobie paliwo do plastikowej butelki. Powiedziałem, że nie, on jednak wykorzystując nieuwagę pracownic nalał paliwo do znalezionej na ulicy butelki. Zapłacił dwa złote, po czym wyszedł – zeznawał przed sądem Wojciech M., kierownik stacji. Godzinę później wrócił. – Stałam przy kasie, gdy znów zobaczyłam tego człowieka. W jednej ręce miał butelkę z benzyną a w drugiej zapalniczkę. Oblał się i zaczął krzyczeć, że mamy się wynosić ze stacji i dzwonić na policję. Uciekłyśmy razem z klientami. Zastępczyni kierownika została na zapleczu – wspominała jedna z kasjerek. – Nie chciałem nikomu zrobić krzywdy. Chciałem tylko aby na stację przyjechał mój pracodawca. Byłem gotów się przed nim podpalić. Przepraszam wszystkich, których przestraszyłem – mówił oskarżony płacząc przed sądem. Wyrok nie jest prawomocny
Adrian Czarnota