Szoferski odpust po raz pięćdziesiąty
Na pierwszym odpuście św. Krzysztofa w Pogrzebieniu było 700 motocykli i 50 samochodów. Dziś, po 50 latach, proporcje się zmieniły i przeważają auta.
Z inicjatywą zorganizowania odpustu „szoferskiego” wyszli w 1957 r. szoferzy rybnickiego PKS-u. Zaproponowali, by w nowym pogrzebieńskim kościele jeden z ołtarzy poświęcić św. Krzysztofowi. Wcześniej na całym Śląsku nie było kościoła ani ołtarza tego patrona, a kierowcy na „swój” odpust musieli jeździć aż pod Nowy Targ. Pomysł spodobał się ks. Józefowi Długołęckiemu, ówczesnemu proboszczowi Pogrzebienia, który w piśmie z 5 lipca 1957 r. tak przekonywał do tej inicjatywy biskupa Stanisława Adamskiego: „A przecież na samym Śląsku mamy 1/6 pojazdów mechanicznych całej Polski, a rzesza sportowych szoferów i aut prywatnych ciągle wzrasta. Nadto w Rybniku istnieje Klub Motorowy, który wywalczył sobie mistrzostwo Polski w „żużlu”. Dla zmotoryzowanych zaś pielgrzymów nie przedstawia trudności dostać się nawet do takiego Pogrzebienia. Sam odpust może stać się okazją do duszpasterstwa między szoferami. Z okazji odpustu niejeden skorzysta ze spowiedzi św., usłyszy kazanie dostosowane do jego zawodu. Zaś cześć do św. Krzysztofa i tak już rozpowszechniona pomiędzy katolickimi szoferami znajdzie swój ośrodek kultu”.
Ksiądz miał osę
Biskupa widocznie te słowa przekonały, bo w maju 1960 r. poświęcono ołtarz św. Krzysztofa, a 31 lipca odbył się pierwszy odpust. Zjechało nań około 700 motocykli i 50 samochodów, które poświęcił bp Stanisław Adamski. Jednym z uczestników pierwszego odpustu był Józef Kabut, były dyrektor szkoły. – Kierowcy zbierali się wtedy na placu przy szkole. Ks. Długołęcki miał wtedy skuter osa. Nogi miał długie, jak jechał, to miał je wysoko. Ówczesna władza nieprzychylnie patrzyła na odpusty. Zniechęcali kierowców robiąc niespodziewane kontrole pojazdów, za głupoty wstawiając mandaty – wspomina pan Józef. Ryszard Osadców, jeden z organizatorów imprezy, podkreśla, że mimo tych wszystkich przeszkód odpust co roku się odbywał. – Udrażniane były nieformalne ścieżki, dojeżdżano z innej strony. Były lata, że pojazdów było mniej, ale kult św. Krzysztofa ciągle był utrzymywany – zaznacza.
Pożądanestare modele
Pan Ryszard chciałby, aby w imprezie brało udział więcej starych modeli. – Nowoczesnych motocykli jest dużo, ale zaczyna brakować tych starych. Chcielibyśmy zachęcić właścicieli starych, zabytkowych pojazdów, żeby przyjechali na odpust. Mieliśmy też pomysł, żeby sprowadzić kolumnę karawaningową. Jest wiele spontaniczności w tym co robimy, na pewno wiele rzeczy można zrobić lepiej, ale cieszy się to powodzeniem i zatacza coraz szersze kręgi. Póki ludzie przyjeżdżają, widać, że impreza jest potrzebna. Jest to też promocja kulturalnej jazdy i bezpieczeństwa na drodze. Odpust mógłby też być doskonałą okazją do promocji gminy. Pietrowice mają swoją ekowystawę, Nędza majówkę, a my mamy odpust. Trzeba go tylko lepiej rozpropagować – uważa Ryszard Osadców, który jest kierowcą od 1977 r.
Skóra została w domu
Na imprezę zjechali kierowcy m.in. z okolic Prudnika, Pszczyny, Katowic i Opola. Nie brakowało nawet pojazdów na zagranicznych tablicach rejestracyjnych. Wszystkie pojazdy poświęcił ks. bp Gerard Bernacki, którego obwożono między maszynami trójkołowcem. Wśród uczestników odpustu był 68-letni Wilibald Socha z Bieńkowic. – Trzeci raz tu jestem, bo od trzech lat mam motor. Tu w Pogrzebieniu jest super. Jeżdżę tylko na katolickie zloty, na Górę Św. Anny i do Częstochowy. Do Pogrzebienia jest blisko, więc ubrałem się dziś na sportowo. Na dalsze trasy jeżdżę w skórze – mówi kierowca, który na motocyklach pokonał już ponad 130 tys. km.
(e.Ż)