Mamy coraz mniej czasu
Kiedy porucznik Marian Szlapański wstąpił do konspiracji miał kilkanaście lat. Dziś młodzież w tym samym wieku słucha o brawurowych akcjach i powojennych represjach.
Zbliża się 21. rocznica reaktywacji oddziału członków AK w Raciborzu. – Członków AK jest jednak coraz mniej – mówi Marian Szlapański, prezes raciborskiego oddziału Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej. Skąd w Raciborzu członkowie AK? Wszyscy członkowie to osoby przyjezdne. Do naszego miasta zjeżdżali z okolic Lwowa, Wilna, Białegostoku, Rzeszowa czy Kielc, ale i pobliskiego Rybnika. – Są rozrzuceni po całym powiecie. Jest już nas zaledwie kilku. Każdy ma swoje lata. Najwyższy czas zadbać o to, aby o AK nie zapomniano. Chcielibyśmy aby w szkołach działało jak najwięcej Towarzystw Przyjaciół Armii Krajowej. Na szczęście wiele młodych osób nadal historia AK interesuje. Jest nas coraz mniej, więc gdy nas już zabraknie pamięć o AK przetrwa dzięki młodym ludziom. Marzy nam się również, aby kiedyś w Raciborzu powstało koło historyków zajmujących się tą tematyką. Zrzeszałoby już starsze osoby oraz nauczycieli nauczających historii oraz wiedzy o społeczeństwie – mówi Marian Szlapański.
ZSO nr 2 w Raciborzu to już druga po Gimnazjum nr 5 szkoła, która zdecydowała się na utworzenie takiego koła dla swoich uczniów. – Cele są dwa. Pierwszy to oczywiście przekazanie komuś wiedzy o AK, aby pamięć o tych żołnierzach nie zginęła. Drugi cel to swojego rodzaju odkłamanie historii, która nadal nie zawsze jest w odpowiedni sposób przekazywana – mówią członkowie raciborskiego oddziału. Młodzież ciągnie do historii, szczególnie gdy jest tak ciekawa. – Do Armii Krajowej przystąpiłem w 1943 roku w wieku 17 lat. Rodzina mi nie zabraniała, bo zwyczajnie nie wiedziała. Taka była konspiracja – wspomina Marian Szlapański, pseudonim „Orzeł”. Rodzice dowiedzieli się dopiero kilka miesięcy później, kiedy syn obwieścił, że idzie do leśnego oddziału. – W lesie byliśmy od lutego do września 1944 roku. Razem ze mną poszła czwórka kolegów. To była cicha akcja tych tylko, do których dowództwo miało zaufanie. Nosiliśmy ulotki, zrywaliśmy niemieckie afisze. Pamiętam jak kiedyś nocą nieśliśmy materiały do jednej z wiosek, oświetlając sobie drogę reflektorem zasilanym z ciężkiego akumulatora, który dźwigaliśmy. To było mało ostrożne, bo w końcu zaświeciliśmy Niemcowi w twarz. Strzelał do nas, ale się udało – mówi porucznik. Takich opowieści Marian Szlapański zna całą masę. – Opowiadamy to młodym ludziom, żeby wiedzieli czym się wówczas zajmowaliśmy oraz jak po wojnie zrobiono z nas żołnierzy wyklętych. A przecież walczyliśmy o Polskę – wspomina „Orzeł”.
(acz)