Czerwona Armia koń zegarki i słowo honoru
Koniec wojny był dla miasta Ratibor apokalipsą. Po przejściu Armii Czerwonej znany mieszkańcom krajobraz miejski przestał istnieć. Urządzenia i sprzęty z wielu zakładów i fabryk wywieziono do ZSRR. O tym procederze pisaliśmy w naszej rubryce w ubiegłym roku. Jednak oprócz rabunku mienia zorganizowanego przez Stalina w ramach Państwowego Komitetu Obrony plagą były także przestępstwa dokonywane przez „zwykłych” żołnierzy Armii Czerwonej.
Dawaj cziasy!
Rosjanie zajmują miasto 31 marca 1945 roku. Zaczynają się mordy, gwałty, plądrowanie domów i ich podpalanie. Racibórz na drodze Armii Radzieckiej był jednym z pierwszych niemieckich miast i również dlatego miejsce to potraktowano bez litości. Mieszkańcy przechodzą piekło bez rozróżnienia na narodowość, wiek czy domniemane winy. Rozpoczyna się czerwony terror, a co za tym idzie plaga kradzieży. W trakcie nieoczekiwanego spotkania z czerwonoarmistą najczęściej można było usłyszeć „dawaj cziasy”. Najbardziej poszukiwane są wspomniane zegarki, biżuteria, rowery, konie, ale sałdaty nie gardzą i innymi rzeczami, jak choćby sukienka komunijna. Maria Kucza, jedna z mieszkanek Ostroga, po przejściu frontu wracała z rodziną z Bieńkowic do Raciborza, wspomina jak w czasie powrotu zostali obrabowani, żołnierze zabrali im pieniądze, jeden z rowerów, zapas papierosów, ubranie ojca i jej sukienkę komunijną. Być może czerwonoarmiści, zwłaszcza ci pochodzący ze stepów Azji, mieli upodobanie do strojów zarezerwowanych u nas dla sfery sacrum. Mieszkanki Raciborza pamiętają jednego skośnookiego wojaka, który jechał na oklep na koniu, ubrany w księżowską albę i z feretronem w ręku.
Zresztą żołnierze ze Wschodu lubili się przebierać. Często dokonywali napadów ubrani np. w polskie mundury. Tak było w Kornicy 12 grudnia 1945, gdy trzej żołnierze radzieccy przebrani w mundury polskie skradli Janowi Sidakowi garderobę oraz bieliznę i odjechali samochodem w nieznanym kierunku.
We znaki dała się miejscowym także grupa żołnierzy stacjonujących w Zawadzie Książęcej, która w gminie zajmowała się odminowywaniem pól uprawnych. Wójt z sąsiedniej miejscowości 12 czerwca jechał rowerem do Ciechowic, po drodze został ostrzelany przez żołnierzy radzieckich, zatrzymany przez jednego starszego sierżanta i dwóch szeregowców oraz zrewidowany. Napastnicy szukali broni i zegarka, gdy ich nie znaleźli zadowolili się rowerem. Sowieci udali się w kierunku Rud, a ich śladem podążył pechowy cyklista. Gdy doszedł do Rud usłyszał strzały i zobaczył ludzi, którzy z bydłem biegli po polu. Za nimi szli znani mu już żołnierze. Zbiegło się jednak wielu gospodarzy i złodzieje tym razem musieli ustąpić. Miejscowi skarżyli się, że „Ruscy” przychodzą już tutaj po raz trzeci, przetrząsają chałupy, zabierają, co im się spodoba i strzelają siejąc wokół przerażenie. Całe to zajście wójt opisał w piśmie do starostwa kończąc tymi słowy: „Wobec powyższego proszę najusilniej obyw. Starostę o spowodowanie u komendanta Wojennego by tym podobne harce zakazał raz na zawsze, gdyż tutejsza ludność jest bezbronna wobec takich wypadków jak również i my urzędnicy nie jesteśmy w stanie swobodnie się poruszać w wypełnianiu naszych obowiązków”.
Bezsprzecznie sytuacja ta stawiała w bardzo trudnej sytuacji polskie władze, które z jednej strony musiały zaczynać niemal od zera, bez infrastruktury miejskiej i wiejskiej, a z drugiej strony musiały ochronić życie i mienie przed „wyzwolicielami”. Do polskich władz podporządkowanym Rosjanom docierały bez przerwy informacje o grabieżach i przestępstwach. Jednak były one bezradne wobec zwycięskiej armii, zwłaszcza, że to właśnie ona była gwarantem ich rządów w Polsce.
Okradani byli jednak i przedstawiciele ludowej władzy. Tak się stało, gdy do oznakowanego i zabezpieczonego mieszkania pracowników Wydziału Informacji i Propagandy w Raciborzu 29 maja 1945 roku włamało się dwóch żołnierzy radzieckich. Pomimo nalepek Zarządu Miejskiego informujących o zajęciu mieszkania przy Gutenbergstrasse (ul. Mikołaja Kopernika) w godzinach popołudniowych wyłamano zamki w poszczególnych pokojach, poodrywano deski zabezpieczające drzwi i skradziono Tadeuszowi Szczurkowi: płaszcz jasny letni, czapkę sportową jasną, złotą szpilkę z brylantem do krawata, koszule i bieliznę, ciemny koc, chleb i 12 serków szwajcarskich; Jerzemu Pozakowskiemu: żółty koc wełniany, koszulę nocną, zielony kapelusz welurowy, żółte półbuty; Stefanowi Liszce: popielate spodnie oraz pantofle gimnastyczne, a Stanisławowi Wróblewskiemu: spodnie ciemnoszare, popielatą marynarkę, krótkie granatowe spodenki, koszulę sportową bez rękawów i jedną parę skarpetek.
Czerwone żniwa
Większość majątków i folwarków była opanowana przez regularne oddziały Armii Czerwonej. Dzięki temu kontrolowały one swój stan posiadania przy okazji korzystając z dogodnego zaopatrzenia i przygotowywały transporty rozmaitych dóbr do wywiezienia na Wschód. Okolicznej ludności zabroniono zbiorów płodów rolnych równocześnie zmuszając ją do prac dla potrzeb armii. Zarząd gminy w Markowicach informował starostwo o wypadkach rekwirowania przez żołnierzy Armii Czerwonej lub osoby w umundurowaniu wojsk sowieckich koni, wozów, uprzęży, kartofli, zbóż itp. Sytuacja w czasie sianokosów, a przed żniwami musiała być poważna, bo do pisma z Markowic dołączyły się wsie Babice, Nędza, Zawada Książęca, Górki i Łęg. Proszono o interwencję starostwo.
Władze radzieckie nie pozwalały jednak zbierać plonów z pól. W sprawie tego zakazu interweniował Jan Bauerek kierownik akcji rzepakowej u starosty raciborskiego. Pisał, że w rejonach gmin Rudnik i Krawarz Polski (obecnie Krowiarki) oraz Krzanowic rosyjscy komendanci poszczególnych folwarków zakazują koszenia, młócenia i zbierania z pól rzepaku. Podobnie wyglądało na całej raciborszczyźnie. Ostatecznie sprawa zbioru rzepaku oparła się o najwyższe czynniki, czyli o sztab I i II Frontu Ukraińskiego. Rosjanie w końcu zgodzili się odstąpić od zbiorów, oczywiście nie oddając przejętych wcześniej dóbr.
Do 27 sierpnia przekazano stronie polskiej 14 majątków. Urzędnicy szacowali, że 60 % zbóż zostało już zebranych, wymłóconych, a ich wywożenie dobiega właśnie końca. Innym chętnym na płody raciborskiej ziemi było utworzone przez rząd lubelski Wojsko Polskie, które przy tej okazji weszło w konflikt z lokalnymi władzami.
Koń na wagę złota.
Jako najprostszy środek transportu i siła pociągowa konie były szczególnie poszukiwane przez Rosjan. Miejscowa ludność również nie mogła się bez nich obyć. Wszędzie szukano pomocy, aby odzyskać z rąk czerwonoarmistów skradzione zwierzęta. Urząd gminy Rudnik zwracał się o pomoc do Milicji Obywatelskiej przy odzyskaniu konia zabranego przez Rosjan Leonowi Fojcikowi z Gamowa. Niestety w tym względzie rzadko można było liczyć na pomoc funkcjonariuszy. Zresztą sołdaci często kradli w jednej wsi, by w innej sprzedać. Często łupy odstępowali za bezcen, np. za butelkę wódki. Znany jest przypadek, gdy skradzionego wierzchowca z jednaj z podraciborskich wsi odnaleziono w raciborskim browarze.
Dalszy ciąg historii w najbliższym wydaniu NR.
Beno Benczew
Adres do korespondencji: rcbh@tlen.pl