Ambasadorzy podejrzewani o frustrację
Jak dzielnica nie ma swego radnego, to sama jest temu winna – uważa Marian Gawliczek.
Społeczne rady dzielnicowe, których członkowie byliby „najbliżej dziurawych chodników i dróg” i ustalały priorytety dla samorządu – to pomysł radnego Roberta Myśliwego dla dzielnic, które nie mają swego przedstawiciela w radzie miasta.
Swego radnego brakuje np. Miedonii czy Sudołowi. Zdaniem rajcy nieregularne spotkania prezydenta z mieszkańcami dzielnic nie są dla nich dobrym rozwiązaniem na zgłaszanie potrzeb. – Bez swego radnego dzielnice nie mają „ambasadora interesów” – przekonuje samorządowiec.
Jego propozycja jest „wstępna i gorąca”. Chce na początek wyodrębnić jedną taką dzielnicę, z radą „na próbę”. Miałoby być to ciało: wybieralne, kadencyjne i społeczne. Nad działalnością takiego gremium czuwałby magistrat.
Radny senior obecnej rady Marian Gawliczek, który jest w samorządzie już czwartą kadencję uważa, że pomysł tworzenia rad dzielnicowych wychodzi ze środowisk, które przegrały wybory. – Wiem na przykładzie dzielnicy Brzezie, że o miejsce w samorządzie stara się 12 – 15 kandydatów. Gdy im się nie udaje, z frustracji chcą radę tworzyć. Nie chcę nikogo obrażać, ale większa część chce po prostu mieszać i wpływać na wszystko co się dzieje – oznajmił Gawliczek. Jego zdaniem ludzie, których coś boli znajdują radnego na jego dyżurze dzielnicowym.
– Ale co z tymi dzielnicami, gdzie radnego brak? – dociekał Myśliwy. Usłyszał z ust Gawliczka, że winna jest temu dzielnica, że nie potrafiła wystawić dobrego kandydata. W dyskusję włączył się Eugeniusz Wyglenda ze Studziennej, który „rady dzielnicowe” widzi w członkach LKS, OSP i radach parafialnych.
(ma.w)