O raciborskich podwórkach
Gmina Racibórz za wszelką cenę próbuje się pozbyć blisko trzystu podwórek, których utrzymanie obciąża miejski budżet. Nie wszystkie wspólnoty godzą się na ich przyjęcie. O tym jaki to koszt i czy miasto ugnie się pod naciskiem protestujących wspólnot rozmawiamy z Mirosławem Lenkiem, prezydentem Raciborza.
– Panie prezydencie, nazywa pan Racibórz prekursorem w oddawaniu wspólnotom podwórek. Czy jednak na pana biurko nie trafia więcej protestów niż uchwał wspólnot deklarujących chęć przejęcia placów przed domami?
– Protesty są, ale są nagłaśniane poprzez media lub radnych dlatego wydaje się, że protestują wszyscy. Ugiąć się nie zamierzamy, dlaczego? Mamy w Raciborzu w tej chwili blisko trzysta wspólnot mieszkaniowych i tylko nieco mniej podwórek. Szacuję, że w tych wspólnotach mieszka dziesięć tysięcy mieszkańców. Cały Racibórz ma ich 55 tysięcy. Z tych dziesięciu tysięcy połowa akceptuje politykę miasta, godząc się, że każda nieruchomość musi mieć przypisany teren przydomowy do swobodnego funkcjonowania. Oni wiedzą, że nie mogą wykupić budynku tylko po obrysie, bo nie wejdą do swojego budynku po ścianach czy przez okno. Wiedzą również, że musi być dojście, musi być kawałek parkingu i tak dalej. Są niestety również wspólnoty, które są organicznie na „nie”. Te pięć tysięcy osób jest zdania, że pozostałe 50 tysięcy ma się złożyć i pokryć koszty funkcjonowania ich podwórek. Czy to jest sprawiedliwe? Ja uważam, że nie. Większość raciborzan ponosi pełne koszty utrzymania terenów przydomowych, to przede wszystkim spółdzielcy indywidualni właściciele domów jednorodzinnych, ale też wiele wspólnot mieszkaniowych.
– Na sesjach rady miasta temat podwórek wraca jak bumerang. Radny Stanisław Borowik regularnie porusza sprawę podwórka przy ulicy Odrzańskiej. Może nie wszyscy radni są przekonani do tego pomysłu, sceptycznie nastawionych radnych jest więcej.
– Pan Borowik najprawdopodobniej nie wiedział w jakiej sprawie interpeluje, bo przecież sam jest spółdzielcą. Mieszka w budynku spółdzielni i ponosi pełne koszty utrzymywania terenów przydomowych. Nagle wygłasza oczekiwanie odwrotne, że wszyscy mają się złożyć, żeby danej grupie mieszkańców utrzymać podwórko. Pytam – dlaczego? Czy jest na to przyzwolenie społeczne? Chyba nie. Boli mnie również postawa jednego z zarządców, który przy okazji jest radnym. Nie wiem dlaczego odradza współwłaścicielom przejmowanie podwórek, może to obawa przed większą ilością obowiązków, które spadną na jego głowę? On zarządza wspólnotami również w imieniu gminy, tam gdzie gmina ma swoje udziały. Nie rozumiem jego stanowiska, bo zarządca nie powinien tak jednoznacznie określać się co do własności terenów przydomowych. Pamiętajmy, że on zarządza tak samo zasobami prywatnymi jak i gminnymi, gdzie miasto jest członkiem wspólnoty. Ta osoba stała się stroną w tym konflikcie. Taka postawa jako zarządcy jest niepoważna. Przecież zna prawo budowlane i wie do czego i komu służą tereny przydomowe.
– Na palcach jednej ręki można policzyć wspólnoty, które przejęły swoje podwórka. Biorąc pod uwagę tempo w jakim podpisywane są umowy ich przekazywania, zostanie pan z tymi terenami przez najbliższe dziesięć lat, finansując tak jak do tej pory ich funkcjonowanie. Czy warto tracić czas i nerwy?
– Możliwe, że tak będzie. To długa i żmudna droga. W tej chwili przeznaczyliśmy w budżecie gminy 200 tysięcy złotych na to aby dosłownie nic się nie zawaliło na tych podwórkach. Gdybyśmy chcieli te tereny porządnie utrzymać z placami zabaw to podejrzewam, że wydawalibyśmy na to miliony. Nie stać gminy na to, aby z pieniędzy podatników utrzymywać coś co nie stanowi terenów publicznych. Bo z czego mamy wykładać? Dziś za mieszkania komunalne płaci się stosowny czynsz. On nie wystarcza nawet na utrzymanie substancji mieszkaniowej, a co dopiero na utrzymanie podwórek. Ja rozumiem, że miasto powinno utrzymać tereny przydomowe ale tylko w imieniu lokatorów, którzy mieszkają w zasobie gminnym. Pobieramy od nich czynsz i choć nie pokrywa on kosztów to rodzi obowiązek po stronie miasta. Gdy w danej wspólnocie mamy 30 proc. udziałów to zgadzam się, że taką część kosztów w utrzymywaniu podwórka musimy pokryć. Gdy mamy 90 proc., a mamy też takie wspólnoty, płacę bez kręcenia nosem 90 proc. kosztów utrzymania. To dla mnie oczywiste.
– Pana postawa wydaje się być nieugięta, część osób zarzuca panu, że jest pan głuchy na argumenty i ślepo realizuje swoją wizję. Miasto nigdy się nie zgodzi aby oddać jakąkolwiek nieruchomość tylko po obrysie budynku?
– To nie jest moja wizja, to prawo i zdrowy rozsądek.
Ustawa określa, co nieruchomości jest niezbędne do prawidłowego funkcjonowania. Ona nie określa powierzchni, tylko co na tym podwórku powinno być. Śmietnik, jakaś droga dojazdowa, dojścia do budynków, jakiś kawałek zieleńca. Ja rozumiem, że możemy się różnić z poszczególnymi wspólnotami ile tego terenu powinno być, ale chodzi o to aby rozmawiać i iść na wzajemne ustępstwa. Rozmawiajmy, najwyżej przekażemy część, resztę sprzedamy lub zagospodarujemy w inny sposób. Ja jestem gotów rozmawiać z każdą wspólnotą, jeśli jest szansa na wypracowanie wspólnego stanowiska. Jeśli np. wspólnota z ulicy Dąbrowskiego podjęła uchwałę o użyczeniu pod warunkiem, że ja dogadam się z działkowcami w sprawie zamknięcia przejścia na działki od strony ich posesji i zastanowię się nad kwestią jednej ulicy, czy ona czasem nie jest publiczna. Ja się zgadzam. Wspólnota powiedziała, że co do zasady się zgadzają, ale skoro to mają być tereny przydomowe to miasto musi im coś tam uporządkować. Ja to przyjmuję i myślę, że w ciągu pół roku znajdziemy porozumienie. Użyczenie terenu pod remont elewacji już podpisałem. Inny przykład to ulica Łąkowa. Tu funkcjonuje bardzo złozona wspólnota, ale co do terenów przydomowych jesteśmy dogadani. Robimy parking, obok powstaje Tesco i dogadali się z inwestorem co do drogi. Oni tereny powoli przejmują.
– Dobrze, można przejąć część podwórka, ale na jakich zasadach? Są wspólnoty większe i mniejsze, z większymi bądź mniejszymi funduszami.
– Możemy oddać podwórko w użyczenie lub w dzierżawę, jeśli jakaś wspólnota sobie życzy takiej formy władania. Możemy również sprzedać podwórko w wieczyste użytkowanie przy 95-procentowej bonifikacie. To tylko pięć procent wartości danego gruntu. To kilkaset złotych w przypadku podwórka. Chętnych niestety jest niewielu.
– Może wspólnoty nie chcą przejmować podwórek, widząc przez okno obraz nędzy i rozpaczy. Przejmą plac za kilkaset złotych a później utoną w kredytach na jego remont. Chce pan je oddawać, sprzedawać lub dzierżawić. A remontować?
– Sprawa opisywanego też przez państwa tygodnik podwórka przy ulicy Różyckiego to też taki przypadek. Tam jest kilkadziesiąt mieszkań i tylko jedno wykupione. To kilka procent. Po przejęciu podwórka przez wspólnotę to przede wszystkim gmina będzie płaciła za jego utrzymanie bo na tę chwilę należy do niej ponad 90 proc mieszkań w tej wspólnocie. Podobnie jest z remontem. Dokładnie w stosunku do swojego procentowego udziału w danej wspólnocie poniesiemy jako gmina koszty remontu. W przypadku wspomnianego podwórka przy Stalmacha/Różyckiego mamy wykonaną dokumentację planowanego remontu szacowanego na 150 tysięcy złotych. W przypadku jego remontu większość zapłaci gmina. Wytykają mi, że Lenk obiecał, że wyremontuje to podwórko. Tak, obiecałem i się do tego przyznaję. Postawiłem jednak wówczas jeden warunek. Spotkałem się z właścicielami garaży przy tym podwórku i powiedziałem – „panowie, wykupicie te cztery metry kwadratowe przed garażami, ja zrobię resztę”. Na początku pięciu się zgodziło, potem jedna osoba przekonała część właścicieli i otrzymałem protest. Nie wycofałem się, po prostu wstrzymałem się z realizacją tego remontu. Gdy będę miał partnerów po stronie właścicieli garaży, możemy rozmawiać. Dlaczego gmina ma utrzymywać dojazdy do prywatnych garaży? No bez przesady.
– Niektóre wspólnoty przez lata składały grosz do grosza aby wreszcie ocieplić swój budynek. Inne pozaciągały kredyty. Z pracami można ruszyć lada dzień, jednak nie ma zgody prezydenta na ustawienie rusztowania a dokładnie zajęcie skrawka gminnego terenu, na którym ma stanąć. Część wspólnot twierdzi, że jest szantażowana: zaczniesz remontować gdy przejmiesz podwórko.
– A jakie ja mam inne argumenty? To jedyna forma nacisku. Ja nie chcę procesów sądowych, unikam tego. To jedna z nielicznych sytuacji, kiedy mogę wywierać jakąś formę nacisku i mówię o tym otwarcie. Sam pan wyliczył, że pozbycie się podwórek przez gminę może trwać ponad dziesięć lat. Tak może być, dlatego gdy już mam taki argument, że wspólnota potrzebuje zgody miasta, proponuję porozumienie w sprawie wspólnego utrzymania terenów przydomowych. Nie chcę tego nazywać broń boże szantażem, ale czasami muszę naciskać.
– Wspólnota z ulicy Słowackiego chce ustawić rusztowanie i rozpocząć remont nie tylko po to aby w zimie było ciepło ale żeby również zlikwidować elementy z azbestu. Potencjalnie rakotwórcze.
– Rozumiem to i wiem, że wszędzie mogą być elementy azbestu. Akurat na elewacji na Słowackiego nie wiem czy jest użyty ten materiał, są za to na pewno w stolarce okiennej sznury azbestowe. To trochę granie na emocjach. Ja niczego nie blokuję. Weźcie w użyczenie tereny przydomowe, rozpoczniecie remont, pozbędziecie się azbestu. Ja głosuje jako gmina za remontem tej elewacji. Chcę to robić i ponosić procentowy udział. W zasadzie wszędzie głosujemy „za”. Nie blokuję żadnych inwestycji, ja tylko chcę mieć partnera po drugiej stronie. Widzi pan, na Słowackiego jest jeszcze sprawa drogi, która, zdaniem współwłaścicieli, mogłaby stanowić drogę publiczną. Mam wątpliwości, mimo to, deklaruję, że tę drogę wyremontujemy, gdy powstanie choć intencyjna uchwała wspólnoty świadcząca o chęci przejęcia terenu przydomowego. Na ulicy Słowackiego już cztery lata rozmawiamy. Współwłaściciele twierdzą, że do utrzymania budynku wystarczy dzierżawa kawałka terenu niezbędna do postawienia rusztowania i wykonania modernizacji elewacji. Czy to oznacza, że mieszkańcy będą chodzić po ścianach aby wejść do budynku? Ja im proponuję całe tereny przydomowe, łącznie z pasem przy ulicy Słowackiego, gdzie stoją bardzo ładne i estetyczne kioski, z których przychody z pewnością pokryją koszty utrzymania podwórka.
– Można zarobić na podwórku? Jeśli tak to ile?
– Są wspólnoty gotowe przejąć nieruchomości innych wspólnot. Słowackiego jest tego przykładem. Stoją tam trzy albo cztery kioski, z których obecnie przychody czerpie gmina. Te pieniądze mogą trafiać do wspólnoty. Jakie to kwoty? Takie, za które z nawiązką utrzymaliby swoje tereny przydomowe. Dotarły do mnie sygnały, że terenem tym jest zainteresowana sąsiednia wspólnota, która wie, że na tym można zwyczajnie zarobić.
– Dobrze, wspólnota przejmie podwórko za kilkaset złotych. Jakie koszty czekają ją przy utrzymaniu? Rzeczywiście tak duże, że Gmina Racibórz przed nimi drży?
– I tak koszty utrzymania obciążają już dziś wiele wspólnot, bo płacą one za część oświetlenia, za koszenie, sprzątanie, odśnieżanie itd. To nie jest rzecz, która pogrąży finansowo wspólnotę. To raczej kwestia starych przyzwyczajeń. Miasto jest traktowane jako podmiot, który ma na wszystko łożyć pieniądze. Co ciekawe, osoby, które czasem skąpią kilkunastu złotych w czynszu na utrzymanie podwórka proponują zabudowę podwórka garażami i póżniejszy ich wykup. Wspólnota to ciało kolegialne, część się zgadza, część nie, zawsze decyduje większość. Może będziemy budować garaże, może skoro wspólnoty twierdzą, że nie potrzebują terenów przydomowych przekażemy je innym do zagospodarowania?
– Złośliwi pytają czym się będzie zajmować gmina, gdy już pozbędzie się wszystkich podwórek.
– Tak jak mówiłem, we wspólnotach mieszka około dziesięć tysięcy mieszkańców. Pozostałe 45 tysięcy ma jeszcze wiele innych życzeń, którymi gmina się zajmuje. Zarządzanie podwórkami to jest tylko margines. Przecież gmina jest obowiązana utrzymywać tereny publiczne. Np. parki, drogi , całą infrastrukturę komunalną. Proszę zobaczyć co zrobiliśmy z parkiem Roth, z parkiem Zamkowym czy parkiem Franciszka Stala. Na placu Wolności także zajęliśmy się tym niewielkim skrawkiem zieleni. Chcemy remontować park Jordanowski, będziemy robić Ogród Doświadczeń. Chcemy utrzymywać tereny, które są dostępne dla wszystkich, na równych prawach.
Rozmawiał Adrian Czarnota