Sami produkujemy skażoną żywność
– To skandal, jak można hodować warzywa w takich warunkach? – bulwersuje się nasz czytelnik, Paweł Ficoń.
Medialne doniesienia o zatrutych warzywach spowodowały, że dokładniej przyglądamy się temu, co trafia na nasze talerze. Nasi czytelnicy zwracają uwagę, że zagraża nam nie tylko fala zatruć zza granicy ale również na naszym terenie sami produkujemy skażoną żywność. Jednym z takich miejsc jest pole przy ulicy Kozielskiej, gdzie warzywa rosną półtora metra od zatłoczonej drogi. – Jak można sadzić warzywa w takich warunkach? Przecież tu w godzinach szczytu stoi kilkadziesiąt samochodów i kopcą prosto na żywność. Moim zdaniem to brak odpowiedzialności ze strony rolnika – mówi Paweł Ficoń, który powiadomił naszą redakcję. Nasz czytelnik jest oburzony również podejściem raciborskiego sanepidu, który, jego zadaniem, bagatelizuje sprawę. – Usłyszałem, że to nie ich sprawa. Ciekawe czy też tak będą mówić kiedy ludzie się potrują? – denerwuje się mężczyzna. – Nie zajmujemy się i nie nadzorujemy produkcji żywności – wyjaśnia Karina Talabska z raciborskiego Sanepidu. – Sprawdzamy jak żywność jest przechowywana oraz skąd pochodzi. Szczególnie teraz sprawdzamy skąd pochodzą dane warzywa. Od nadzoru nad hodowlą są inne instytucje – wyjaśnia inspektor. Jak się okazuje, nikt nie może zabronić hodowania warzyw w takich warunkach.
– Wiem, gdzie znajduje się to pole, bo też mi wpadło w oko – mówi Kazimierz Lach z powiatowej rady Śląskiej Izby Rolniczej. – To droga na Opole, o bardzo dużym ruchu. Takie warzywa jak sałata czy szpinak chłoną związki ołowiu i inne substancje ze spalin. Tak naprawdę nie ma przepisów, które określałyby w jakiej odległości można hodować warzywa od dróg. Rolnik powinien kierować się zawodową etyką i rolniczym kodeksem dobrych praktyk. Prawo nie przewiduje jednak żadnych kar w tym zakresie i tak naprawdę warzywa można posadzić nawet metr od skrzyżowania – dodaje.
Jak się okazuje, nie tylko spaliny mogą narazić nasze zdrowie na szwank. O wiele groźniejsze jest bagatelizowanie przez rolników tzw. karencji po opryskach. – Przyznaję, że to poważny problem. Po zastosowaniu środków chemicznych, w zależności od użytej substancji powinno się odczekać czternaście lub dwadzieścia dni. W praktyce na nasze stoły lądują warzywa, które zostały spryskane poprzedniego wieczora. Rolnicy mają obowiązek prowadzić ewidencję oprysków, jednak nie wszyscy to robią. To prawdziwe zagrożenie – przestrzega Lach.
(acz)