Dożywocie dla zabójcy studentki PWSZ
Nie ma takich środków farmakologicznych i takiej terapii, które spowodują, że Piotra G. przestanie zagrażać społeczeństwu
21 września Sąd Okręgowy w Gliwicach skazał na karę dożywotniego więzienia Piotra G. oskarżonego o zamordowanie 20-letniej studentki PWSZ. Dwudziestolatka mieszkała na stancji w Raciborzu, studiowała pedagogikę resocjalizacyjną.
To już drugi wyrok przed rybnickim wydziałem okręgówki. W sierpniu ubiegłego roku sąd skazał go na karę 25 lat pozbawienia wolności. Rodzice zamordowanej i prokurator odwołali się od wyroku do Sądu Apelacyjnego w Katowicach. Podczas procesów biegli psychiatrzy zwracali uwagę na dyssocjalne cechy jego osobowości. Ich zdaniem „to taki typ zaburzeń osobowości, który nie poddaje się żadnym terapiom i dlatego, w ich ocenie, ludzi o takich cechach osobowości należy po prostu izolować od społeczeństwa”.
Bał się, że ktoś ją usłyszy
W niewielkim lasku, gdzie znaleziono Dorotę, stoi dziś krzyż. Miejscowe dzieciaki czasem wyrywają go dla żartu. Postawił go tu jej brat. Ten sam, który do ostatniej chwili wierzył, że siostra żyje. – Nie znieślibyśmy, gdyby nasze dziecko zaginęło na lata. Dziś mamy jej grób, mamy gdzie składać kwiaty – mówią rodzice zamordowanej studentki.
Stara kaseta VHS. Na niej grupa roześmianych sześciolatków. Zerówka. Wśród gromadki dzieci z boguszowickiego osiedla, sześcioletnia Dorota i jej rówieśnik Piotrek. Ona mieszka przy ulicy Sztolniowej, on przy Armii Krajowej. Normalne rodziny, dalsi sąsiedzi. Czasem ich rodzice na ulicy, powiedzą sobie w pośpiechu dzień dobry. Dziś obok tej kasety, na półce leżą inne nagrania. Głównie zapisy programów interwencyjnych poświęconych zaginięciu i śmierci Doroty Kornas. Na nagraniach również mowa o Piotrku. To ten sam z kasety sprzed siedemnastu lat. Z kajdankami i paskiem na oczach w niczym nie przypomina bezbronnego kilkulatka. Sędziowie nie mają wątpliwości. Dla dobra społeczeństwa powinien jak najdłużej przebywać za kratami. – Kiedy wyjdzie będzie miał 48 lat. Tyle co ja teraz – mówi pani Jolanta, nerwowo ściskając różowy, szesnastronicowy zeszyt. Na jednej z gęsto zapisanych stron linijki skrupulatnie wypełnione niewielkimi cyferkami. To kolejne terminy rozpraw. Kornasowie, aby wywalczyć sprawiedliwość tułali się po sądowych korytarzach trzy lata. Wreszcie 21 września Sąd Okręgowy w Gliwicach skazał 23-letniego Piotra G. na karę dożywocia. Kiedy sędzia odczytywała wyrok, na wytatuowanej od niedawna twarzy oprawcy dwudziestolatki nie drgnął nawet jeden mięsień. Dziś na ulicy, jego rodzice spuszczają przed rodzicami Doroty wzrok. Od czasu tragedii nie zamienili ani słowa.
Ból i absurdy
Poniedziałek. 1 września. Godzina 3.50. Pierwsza przebudziła się pani Jolanta. – Idąc do łazienki zauważyłam, że nie ma butów córki. Dorota powinna od kilku godzin być w domu. Coś się musiało stać. Nie spaliśmy już tej nocy – wspomina poranek sprzed trzech lat Jolanta Kornas. Dorota zawsze wracała do domu. – Tak ją wychowaliśmy. Poprzedniego wieczoru zadzwoniła do nas około godziny 22.00 pytając czy może wrócić później. Nie zgodziliśmy się. Rzuciła w słuchawce to swoje charakterystyczne „dobra, jak sobie chcecie”. Zawsze tak mówiła i wracała, udając na drugi dzień obrażoną. Znaliśmy nasze dziecko bardzo dobrze – wspominają rodzice. Tego dnia pani Jolanta musiała iść na rano do pracy. W sklepie gdzie pracuje nie ma jej kto zastąpić. Ojciec Doroty miał na drugą zmianę do kopalni Jankowice. Nie poszedł. Rozpoczęły się poszukiwania dwudziestolatki. Jedno z boleśniejszych wspomnień ojca, to moment drukowania plakatów z wizerunkiem córki, które sam przygotowywał. To właśnie dzięki nim, rozwieszanym gdzie się da, zdjęcie zaginionej jeszcze wówczas Doroty zobaczyło całe miasto. Przez cały tydzień trwały intensywne poszukiwania. Doroty szukał brat z rodzicami, jej chłopak, przyjaciele, sąsiedzi. – Przez pierwsze godziny myślałam, że ktoś ją gdzieś przetrzymuje, albo ktoś jej czegoś dosypał do napoju i jest jeszcze półprzytomna. Później już zakładałam najgorsze. Matka czuje takie rzeczy – mówi kobieta. Prowadząc poszukiwania na własną rękę jej rodzina i znajomi nie bagatelizowali żadnej, nawet najbardziej absurdalnej informacji o zaginionej. Jedną z nich były telefony od niejakiego Patryka S., który nocą ściągnął ich na parking przed marketem Real. Tu obiecywał pomoc w ustaleniu miejsca pobytu Doroty sugerując, iż może ona przebywać w środowisku Rosjan lub Ukraińców. Przed sądem młody chłopak przyznał się do zbyt wybujałej wyobraźni. Sędzia kazała mu wyjść z sali.
Krew na sznurówkach
Z czteropiętrowego bloku gdzie mieszkają Kornasowie widać niewielki lasek w pobliżu ulicy Braci Nalazków. Przez całe wakacje w namiocie mieszkał tu Piotr G. Ojciec postawił mu warunek. Albo przestaje pić i popadać w konflikty z prawem albo nie ma się po co pokazywać w domu. Mieszkańcy pobliskiego blokowiska nie raz prosili policję o interwencję skarżąc się na libacje i głośne imprezy nie pozwalające im zasnąć. Sześć dni po zaginięciu, w sobotę około godziny 10.00 w mieszkaniu Doroty pojawił się Krzysiek, chłopak Doroty. Razem z jej ojcem po raz kolejny poszli przeszukiwać wspomniany lasek. Krzysiek sprawdzał namiot, a ojciec zaginionej okolice pobliskiego ogniska. Kilka metrów od namiotu Zdzisław Kornas zauważył charakterystyczne trampki córki, wystające spod usypanej sterty. Tego co wydarzyło się później nie pamięta. Krzysiek podniósł tropik z namiotu, którym były przykryte zwłoki. – Wiem, że spojrzałem w kierunku twarzy, jednak dziś to dla mnie czarna plama – wspomina mężczyzna. Wkrótce na jednym z blokowisk zatrzymano właściciela namiotu – Piotra G. Przeszukano jego szafkę w Rybnickich Służbach Komunalnych. Na sznurowadłach zabezpieczonych butów znaleziono krew Doroty. W szafce był też jej telefon. W namiocie znaleziono szereg dokumentów, między innymi druk z sądu, z którego wynikało, że Piotr G. powinien odsiadywać od kilku tygodni zaległy wyrok.
Zamordował i zasnął
Co dokładnie wydarzyło się feralnej nocy? Ustalenia śledczych nie pozostawiają wątpliwości. Tragedia rozegrała się tuż obok bloku gdzie mieszkała Dorota. Mieszkanka Boguszowic wyszła z domu około godziny 16.00. Dwie godziny później spotkała się w lokalu Żelazna ze swoją koleżanką ze studiów w raciborskiej PWSZ. Obie studiowały pedagogikę resocjalizacyjną. Około godziny 22.20 pojechała do Boguszowic, gdzie na przystanku umówiła się ze swoim chłopakiem Krzyśkiem. W tym czasie dzwoniła również do domu prosząc o zgodę na późniejszy powrót. Na przystanku pomiędzy parą doszło do sprzeczki. Poszło o rozmowę Krzysztofa na komunikatorze gg z jego byłą dziewczyną. Dwudziestolatka sama z przystanku poszła do baru Piwnica na boguszowickim osiedlu. W pobliżu lokalu spotkała znajomego sąsiada Piotra G., który tego wieczoru bawił się w tym lokalu. G. tego samego dnia pozbył się fiata 126p. Świętował. Mimo to, zdaniem świadków, nie sprawiał wrażenia osoby pijanej. Później Dorota i Piotr G. mieli pić piwo pod miejscowym gimnazjum. To tu albo na pobliskich łąkach doszło do dramatu. Podczas awantury Dorota uderzyła dwudziestolatka w twarz. Piotr G. wpadł w furię. Uderzył dziewczynę z łokcia łamiąc jej nos. Następnie uderzał ją jeszcze pięściami i czołem w głowę. Ranna kobieta zaczęła intensywnie krwawić, krztusiła się własną krwią. Piotr G. kilka razy podczas śledztwa nazwał to „charczeniem”. Jak zeznawał, bał się, że ktoś z bloków to usłyszy. Półżywą przeciągnął w rejon swojego namiotu. Tam próbował kneblować ranną dwudziestolatkę jej paskiem i przyduszać jej szyję butami. Gdy to nie pomogło włożył jej w usta kilkudziesięciocentymetrowy pręt i mocno pchnął. Ta kłuto-szarpana rana doprowadziła do uduszenia własną krwią. Piotr G. po wszystkim położył się w namiocie i spokojnie zasnął.
Biłem się
1 sierpnia nad ranem, kiedy w pobliskim bloku rodzice Doroty odchodzili od zmysłów, on upewniał się, że kobieta nie żyje. Rozebrał ciało a następnie przykrył je tropikiem z namiotu, gałęziami i ziemią licząc na to, jak później zeznawał, że ciało szybciej „zgnije”. Jeszcze rano umył się na pobliskim cmentarzu i pojechał do Rybnika. W autobusie znajoma zwróciła uwagę na stróżki krwi na jego skarpetkach. Piotr G. tłumaczył, że bił się poprzedniej nocy. Na dowód pokazał w plecaku zakrwawione spodnie i telefon skradziony rzekomemu przeciwnikowi a w rzeczywistości należący do Doroty. Zabójstwo nie zrobiło na nim większego wrażenia. – Przez sześć dni brał udział w spotkaniach towarzyskich, odwiedzał znajomych i cały czas przebywał na osiedlu gdzie były prowadzone intensywne poszukiwania a nawet przebywał wśród osób, którzy te poszukiwania prowadziły.(...) Dodatkowo sam ciągle nocował w namiocie, który był rozbity w lesie dokładnie kilka metrów od miejsca, gdzie ukrył zwłoki zamordowanej kobiety – uzasadniała pierwszy wyrok sędzia.
Bije współwięźniów
Kluczowa dla całego dochodzenia była wizja lokalna przeprowadzona z udziałem Piotra G., na miejscu zdarzenia. Podejrzany wówczas dwudziestolatek przyznał się do morderstwa a następnie dokładnie opisał przebieg tragicznej nocy. Później swoje zeznania odwołał. Skazany początkowo na 25 lat więzienia nie życzył sobie robienia zdjęć i jak ognia unikał mediów. Na wniosek rodziców zamordowanej i prokuratora Sąd Apelacyjny w Katowicach przekazał sprawę do ponownego rozpoznania. Sędziowie mieli wątpliwości czy „orzeczona względem Piotra G. kara 25 lat pozbawienia wolności w takim kształcie(...) ma charakter eliminacyjny i czy w należyty sposób zabezpiecza społeczeństwo przed ewentualną przyszłą agresją i zdemoralizowaniem ze strony oskarżonego”. 21 września rybnicki wydział Sądu Okręgowego w Gliwicach wydał kolejny wyrok, tym razem najsurowszy jaki przewiduje polskie prawo – karę dożywotniego pozbawienia wolności. Piotr G. będzie mógł się starać o przedterminowe zwolnienie dopiero po 25 latach. W więzieniu przebywa od 2008 roku. Stara się zdobyć tam pozycję – wytatuował sobie twarz, znęca się nad słabszymi współwięźniami. Dla relaksu skleja modele z wykałaczek.
Adrian Czarnota