Jan Kalabiński – legenda mechanika
Jego uczniowie z powodzeniem startowali w olimpiadach ogólnopolskich, otrzymywali indeksy na uczelnie a ich prace dyplomowe wygrywały konkursy. On stał się zaś człowiekiem – legendą.
Mam dużo pracy na emeryturze
W domowym gabinecie pana Jana świat techniki, botaniki i astronomii uporządkowany jest na półkach z książkami. Pomiędzy nimi znajduję chemiczne menzurki, kolorowe fiolki, dyplomy i dwa najważniejsze narzędzia pracy: mikroskop oraz komputer. – Jestem na emeryturze, ale w razie potrzeb szkoły mam kilka godzin w mechaniku. Poza tym jestem zaangażowany w wiele naukowych przedsięwzięć np. współpracuję z Instytutem Geofizyki PAN w Warszawie, z prezesem Stowarzyszeniem SKALA Na Rzecz Raciborskiego Obserwatorium Geofizycznego Ludwikiem Wojtakiem – opowiada z pasją mój rozmówca. Swoje prace edukacyjne umieszcza na stronie platformy e–learningowej projektu Eduscience, z którego korzystają nauczyciele. Prowadzi też zajęcia dla pracowników sektora energetycznego w Zakładzie Doskonalenia Zawodowego w Raciborzu. – To daje dużo satysfakcji, bo są to ludzie, którzy pracowali w różnych firmach, byli w różnych sytuacjach współczesnej technologii i wtedy musimy znaleźć jakiś wspólny język – mówi pan Jan.
Sposób na tajniki elektroniki
Jan Kalabiński rozpoczął pracę w Mechaniku w 1968 r. zupełnie nietypowo, ponieważ najpierw ukończył szkołę zawodową i przez ówczesnego dyrektora tej szkoły został zatrudniony jako asystent laborant w pracowni elektrycznej. Później kształcił się w Technikum Elektrycznym w Raciborzu, studiował w Opolu i Nysie. Pracując w mechaniku, razem ze swoim przyjacielem – Janem Psotą, utworzyli laboratorium elektryczne, w którym na zasadzie doświadczeń przekazywali uczniom tajniki elektrotechniki. – Jestem dumny z tego, że szereg pomocy dydaktycznych zostało utworzonych na bazie prac dyplomowych uczniów naszej szkoły, według ich koncepcji. Tym sposobem klasopracownie rozwijały się – mówi nauczyciel. Pan Jan, oprócz codziennej pracy w szkole, nauczania, opieki nad laboratorium, prowadził wiele zajęć pozalekcyjnych, były to – jak twierdzi – koła elitarne, np. koło astronautów, związanych z harcerstwem czy Młodzieżowe Koło Naukowe Elektryków. Z niektórymi uczniami tego koła jeździł na zajęcia do Planetarium Śląskiego do Chorzowa, gdzie były robione obserwacje. – Dzięki życzliwości dziekana wydziału elektrycznego prof. Bogusława Grzesika, popołudniami, razem z uczniami wyjeżdżałem na seminaria na Politechnikę w Gliwicach. Tam mieliśmy okazję trzymać w ręce plaster kryształu krzemu, który został zamontowany w satelicie, tam spawaliśmy światłowody i inne rzeczy – wspomina.
Wszystko zaczęło się od dziadka
Dużym autorytetem dla nauczyciela z mechanika, był dziadek, Wiktor Stroka, znany przedwojenny stolarz z Płoni, który do budowy swych mebli wykorzystywał wykonywane przez siebie narzędzia np. profilowane strugi. Z zamiłowania był również przyrodnikiem. Stworzył 2 odmiany sałaty: ogrodową – zewnętrzną oraz wędzoną – bardzo wczesną. Obie sałaty, podobno bardzo smaczne, otrzymały odpowiedni certyfikat. – Dokładnie pamiętam – wspomina Jan Kalabiński – jak na ulicę Szkolną 24, na Płoni, zawitała delegacja z Berlina i sprawdzała stan uprawy nowej sałaty. Była ona hodowana od przekwitnięcia aż do wydania nasion. W związku z tym certyfikatem, dziadek, miał prawo do płatnego rozprowadzania sałaty dla ogrodników, która musiała być oryginalnie pakowana i po 10 gramów ważona. W swoim domu, z dumą pan Jan pokazuje pamiątkową wagę swojego dziadka. Inną ciekawostką z życia pana Wiktora Stroki, ogrodnika i stolarza z Płoni, było wyhodowanie nowej odmiany mieczyka – różowego. Na to też dziadek miał potwierdzenie, papierowy dokument, który zaginął podczas II wojny światowej.
Miłość w czasach socrealizmu
W czasie gdy rozpoczynał pracę w mechaniku, pedagodzy byli „zapraszani” na niedziele czynu partyjnego, podczas których wykonywali różne prace np. porządkowali plac Zamkowy na Ostrogu. Wszystko oczywiście było odpowiednio zorganizowane, nie brakowało łopat, grabi itd. Wiadomo, że prace odbywały się w czasie, kiedy chodziło się w niedziele do kościoła na msze. Czyny te jednak pan Jan wspomina z wielkim sentymentem, ponieważ właśnie wtedy, dokładnie 23 września poznał swoją koleżankę z pracy – matematyczkę Jadwigę, wówczas Michalską. – Pamiętam jak po niedzielnej pracy odbywały się nasze długie spacery, rozmowy, nie tylko matematyczne, które z czasem nabierały osobistego charakteru – wspomina z sympatią pan Kalabiński. Pani Jadwiga poznała Racibórz podczas robotniczych praktyk studenckich – innego wytworu komuny. Podjęła praktykę w podraciborskich lasach. – Musieliśmy sierpami wycinać trawy wokół sadzonek z lasu, dostawaliśmy za to jakieś grosze, bo praca miała wytworzyć ducha robotniczego. A przy okazji poznałam miasto Racibórz, dostałam w nim pracę i zostałam tu – dodaje z uśmiechem Jadwiga Kalabińska.
Wycieczki w nieznane
W czasie gdy Jan Kalabiński pracował w mechaniku, szkołą dyrygował legendarny dyrektor Leopold Czernijewski. – Muszę przyznać, że trzymał tę szkołę twardą ręką. Była jednak dobra atmosfera w pracy, przychodziło się tu jak do domu – wspomina pan Jan. Pod koniec roku szkolnego dyrektor organizował dla całego grona pedagogicznego tzw. „wycieczki w nieznane”. Nawet żona dyrektora, polonistka Halina Czernijewska, nie znała celu i miejsca wycieczki. Wyjazdy te były integracyjne i odbywały się tradycyjnie w piątki, pod koniec roku szkolnego.
Inną tradycją były spotkania z rodzicami. – Na wywiadówki uczniowie przygotowywali ciastka i kawę, te spotkania nie były stresujące, ale bardzo przyjemne. Najważniejsza była rozmowa, choć czasami odbywała się jakaś pedagogizacja rodziców – wspomina pan Jan. – Dla mnie największą satysfakcją zawodową jest, gdy absolwenci idą dalej w tym kierunku. Bardzo miłe jest, gdy po latach dobrze nas wspominają – dodaje nauczyciel.
Ewa Koczwara