Mozaikowa świątynia w Studziennej
„Przeszłość nauczycielką przyszłości” taki napis widnieje na pamiątkowym kamieniu, który znajduje się w centrum Studziennej. A jest do czego wracać, gdyż pierwsza historyczna wzmianka o tej miejscowości pochodzi z 1258 r. W kronikach raciborskich wspomina się ją jako wieś „Studzona”, z której doprowadzano wodę do Klasztoru Dominikanów na raciborskim rynku. Nazwa Studzienna pochodzi bowiem od studni, a miejscowi ludzie opowiadali, że wystarczyło wbić rurę w ziemię, by wytrysnęła z niej woda.
Studzienna należała do parafii w Starej Wsi. Ludzie przez całe wieki wędrowali, obok Matki Bożej, która była kościołem pątniczym, do Kościoła św. Mikołaja. Na przełomie XIX i XX wieku zaczęli jednak domagać się własnej świątyni. Ponieważ Studzienna była wioską liczącą blisko 2 tys. mieszkańców, dlatego starowiejscy proboszczowie nie chcieli zbyt szybko utracić tak dużej i z pewnością ofiarnej społeczności. Zezwolenie na stworzenie własnej parafii mieszkańcom Studziennej wydali dopiero w 1902 r., gdy ukończono i poświęcono nowy kościół św. Mikołaja. Budowę świątyni w Studziennej rozpoczęto w 1906 r. Rok później nastąpiło poświęcenie obiektu pw. św. Jana Nepomucena, który duchowni ze Starej Wsi określali ostentacyjnie kaplicą.
Świątynia już w momencie swego powstania była za mała dla licznej grupy gorliwych parafian. Na niedzielne nabożeństwa oraz jedną mszę w tygodniu duchowni dojeżdżali ze Starej Wsi. Dopiero w 1918 r. parafię w Studziennej objął samodzielny duszpasterz.
Fenomen parafii
– Ks. Franciszek Melzer, który przyszedł pod koniec I wojny światowej był pierwszym, a ja jestem dopiero drugim proboszczem w Studziennej, co jest prawie niespotykanym fenomenem. Swój urząd sprawował 55 lat, natomiast ja już 40 lat. Świadczy to o tym, że ludzie szanują swojego księdza – mówi proboszcz ks. Jan Szywalski.
Ks. Franciszek Melzer, podobnie jak ks. Jan Szywalski, był wikarym w Starej Wsi. Posiadał duży autorytet, był wymagający, wprowadził zasady, np. kobiety przychodziły do kościoła w chustach, do sakramentu komunii św. najpierw przystępowali mężczyźni, którzy, podobnie jak kobiety siedzieli po różnych stronach kościoła. Do tej pory niektóre z tych tradycji zachowały się.
– Był to człowiek nie tylko długowieczny, ale zachował roztropność starczą i rozum zdrowy, dlatego przyszedłem, jako pierwszy jego pomocnik, dopiero gdy miał 88 lat. Jeszcze przez trzy lata byłem u niego wikarym. Z urzędu zrezygnował w 91. roku życia. Potem jeszcze trzy lata mieszkaliśmy razem na plebanii – wspomina obecny proboszcz.
On sam mówi o sobie, że jest tradycjonalistą, dlatego zachował dużo zwyczajów po swym poprzedniku, kobiety jednak nie muszą już chodzić do kościoła w chustkach.
Ks. Jan Szywalski na urząd został wprowadzony 2 stycznia 1973 r., choć dekret otrzymał już w grudniu 1972 r. Przedtem dwa lata był wikarym w Zabrzu, a następnie przez siedem lat wikarym w Starej Wsi. Pochodzący z Krapkowic – Otmętu ksiądz proboszcz od 50 lat związany jest z Raciborzem, do którego został posłany również ze względu na osoby niesłyszące. W 1992 r. bp Alfons Nossol uczynił go duszpasterzem diecezjalnym głuchych. Ze względu na duże środowisko niesłyszących, w Raciborzu istnieje coś na wzór osobnej parafii, skupiającej ok. 120 osób głuchych mieszkających w mieście i okolicy. Poza tym jest przecież w Raciborzu od 175 lat Ośrodek Szkolno-Wychowawaczy dla Niesłyszących i Słabosłyszących.
Pomimo, że parafia w Studziennej nie jest duża, najczęściej posługę pełniło tam dwóch księży. Początkowo ks. proboszcz Jan Szywalski pracował wspólnie z ks. Melzerem, następnie przez 11 lat z innym emerytem, ks. Franciszkiem Wańkiem, potem ks. wikarym Andrzejem Morawcem, który jednocześnie był katechetą w szkole głuchych, a obecnie jest proboszczem w Roszkowie, aktualnie zaś z ks. Markiem Wieczorkiem, zatrudnionym również w sądzie duchowym.
Ks. proboszcz ubolewa, że z biegiem lat w Studziennej jest coraz mniej parafian. Pod koniec II wojny światowej żyło tam ok. 2300 osób, dziś jest ich niespełna 1300. Zawsze jednak z wielkim uznaniem wyraża się o swych parafianach.
– Nie miałem nigdy większych problemów z ludźmi. Istnieje zaangażowana Rada Parafialna. Mieszkańcy sami wyznaczają sobie zadania, ktoś pilnuje elektryczności, ktoś inny dachu, a jeszcze inni placu kościelnego. Sami też stroją i sprzątają kościół. Każdy apel, gdy trzeba coś sprawić dla kościoła, zawsze znajdował pozytywny odzew. Dzięki temu udało się położyć miedziany dach, czy zbudować kaplicę pogrzebową, albo też gruntownie odnowić wnętrze na 100-lecie kościoła, obchodzone przed pięciu laty – zapewnia ks. Szywalski.
Nieodkryty skarb kościoła
Pierwszy ksiądz proboszcz od razu wiedział, że kościół, a właściwie 19-metrowa kaplica musi zostać powiększona. Po pierwszej wojnie światowej nie było to łatwe zadanie. Dopiero gdy nastała stabilizacja, w 1933 r. zdecydował się na rozbudowę neogotyckiej świątyni o nawę poprzeczną. W pół roku kościół stanął w stanie surowym, jego poświęcenie nastąpiło w 1935 r. Po rozbudowie powiększył się dwukrotnie i dziś może pomieścić ok. 500 – 600 ludzi.
Zmieniono też nazwę kościoła na św. Krzyża. Poprzednik ks. Szywalskiego był wielkim zwolennikiem mozaiki. W wytwórni Franza Mayera w Monachium zaproponowano mu wykonany tą techniką obraz przedstawiający ukrzyżowanie Pana Jezusa. Mozaika zrobiona została dla amerykańskiej parafii jeszcze przed I wojną światową. Ze względu na działania wojenne trwające na morzu, Amerykanie nie odebrali jej. Ks. Melzer kupił ją za pół ceny, gdyż zamawiająca parafia połowę należnej kwoty uiściła. Być może to ona była inspiracją do zmiany nazwy kościoła.
– Mozaika w stylu gotyckim przedstawiająca ukrzyżowanego Chrystusa w wymownym geście „Przyjdźcie do mnie wszyscy” jest nieodkrytym skarbem dla Raciborza, gdyż tego typu obrazy są ogromnie cenne. Ostatnio próbowałem taką mozaikę o wymiarach 70 x 80 cm kupić w tej samej wytwórni Mayera w Monachium. Miała ona znaleźć się na ołtarzu wystawionym na 75-lecie nowego kościoła. Cena sięgająca 7 tys. euro przekroczyła nasze możliwości. Nie wiadomo ile mogła kosztować duża mieszcząca się na ołtarzu mozaika, a przecież w kościele znajdują się jeszcze wykonane z mozaiki stacje drogi krzyżowej i ozdobiona nią chrzcielnica – zastanawia się ks. Szywalski.
Podczas wojny kościół zbytnio nie ucierpiał, spłonęła natomiast plebania, którą jednak szybko odbudowano siłami parafian. Zakupiono nowe dzwony w miejsce utraconych w czasie wojny. Pod koniec XX wieku wybudowano piękną kaplicę pogrzebową. Na 100-lecie kościoła gruntownie odnowiono jego wnętrze, a na 75-lecie nowego kościoła, w 2010 r. nastąpiła przebudowa prezbiterium, łącznie z wymianą posadzki. Miejsce starego drewnianego ołtarza zajął ołtarz marmurowy, a także wymieniono na nowe całe umeblowanie prezbiterium. Symbolem Studziennej stała się studnia – fontanna, która znajduje się na placu kościelnym tuż przed wejściem do świątyni.
Rok 2010 był też szczególnie ważny dla ks. Jana Szywalskiego, który obchodził złoty jubileusz kapłaństwa.
Zaangażowani parafianie
Oprócz Rady Parafialnej, przy kościele prężnie działa 16-osobowa grupa ministrantów, ok. 10-osobowa schola i 11-osobowa orkiestra dęta. Ponadto od 20 lat owocnie działa parafialne koło Caritas. Przy sali parafialnej ćwiczy też chór DFK im. Josepha Eichendorffa, dziecięcy chór Eichendorffa oraz zespół muzyczny. Ogół wiernych należy do „żywego” różańca. Ostatnio też rozwija się ruch Margaretek – siedmioosobowych zespołów modlących się za kapłanów.
W tym roku do komunii św. przystąpiło 11 dzieci, a do bierzmowania 17 dziewcząt i chłopców. Parafia urządza od wielu lat tzw. Złotą Komunię Św. Jest to miłe i często wzruszające spotkanie 60-latków, 50 lat po I Komunii Św.
Niestety, liczba uczniów w klasach maleje. Istnienie szkoły było zagrożone, ale obecnie jest remontowana i będzie istniała. Jako dwujęzyczna, polsko-niemiecka, przyciąga też uczniów spoza dzielnicy. Obecnie może cieszyć względna równowaga między chrztami, a pogrzebami.
– Przez całe moje długie proboszczowanie, nie było prymicji, a przecież wcześniej wyszło ze Studziennej 10 kapłanów. Dlatego ważnym wydarzeniem będą przyszłoroczne święcenia kapłańskie diakona Łukasza Libowskiego z Wyższego Seminarium Duchownego w Opolu – mówi ks. Szywalski.
Ostatnie chwile w parafii
Ks. proboszcz Jan Szywalski w latach 1988 – 1998 był dziekanem raciborskim, a po śmierci ks. Stefana Pieczki, w 1995 r. mianowano go prałatem. Zawsze też chętnie uczył religii. Był pierwszym nauczycielem dwujęzycznym tego przedmiotu w raciborskim I LO. W czerwcu ks. Jan Szywalski kończy 75 lat. Po 43 latach pobytu w parafii, najpierw jako wikary, a potem jako proboszcz, w najbliższych trzech miesiącach z żalem opuści swój urząd oddając go następcy. Dziś jeszcze nie wiadomo kto przejmie jego obowiązki, decyzja należy bowiem do biskupa.
– Chciałbym, aby przyszedł ksiądz, który wprowadzi nową energię, który ożywi zastane struktury, przyciągając do kościoła ludzi młodych i nowo przybyłych mieszkańców. Dobrze by było, aby był związany z duszpasterstwem niesłyszących – wyznaje ks. Jan Szywalski.
Ewa Osiecka