Ostatni żołnierz Gawliny
Podziwiając sylwetkę i aktywność człowieka, który właśnie obchodzi swoje 85. urodziny, sięgam pamięcią daleko wstecz, kiedy spotkałem po raz pierwszy tego zawsze eleganckiego pana. Było to w raciborskim urzędzie miejskim lub powiatowym, chyba w ostatniej ćwiartce XX w., na jakimś ważnym szkoleniu finansowym.
Już w pierwszym kontakcie zwrócił moją uwagę stoickim spokojem, skromnością i życzliwością dla drugiego człowieka, osobistą elegancją emanującą od starannie uczesanej falującej czupryny, przez węzeł krawatu, błyszczące obuwie i spodnie, które jakby dopiero co wyszły spod żelazka.
Wkrótce czytałem o panu Karolu, o jego pracy finansowca i społecznika, działającego np. w Towarzystwie Miłośników Ziemi Raciborskiej. Dzisiaj zastanawiam się, na ile osobowość tego nieprzeciętnego raciborzanina wywarła wpływ na to – obok statutu i realizowanych zadań – że i ja znalazłem się w szeregach członków tego Towarzystwa.
Karol Magiera urodził się 4 lipca 1927 r. w Gaszowicach koło Rybnika, w rodzinie byłego powstańca śląskiego Józefa Magiery i Marty z domu Łukoszek. Dzieciństwo miał niezbyt radosne. Ojciec zaciągnął pożyczkę na budowę domu, dlatego w czasie kryzysu ekonomicznego trzeba było ciężką pracą w prywatnej cegielni (ręczne wyciąganie z pieca i układanie gorących jeszcze cegieł) spłacać zadłużenie.
Potem przyszła wojna. 1 września 1939 r. wkroczyli do wsi hitlerowcy szukając swoich pierwszych ofiar wśród miejscowych Polaków. Ojcu Karola jakoś się udało uniknąć represji, może dlatego, że w osobie faszystowskiego „dostojnika”, który przybył do Gaszowic z niemieckimi urzędnikami rozpoznał dawnego znajomego z powstania. Obaj panowie uznali, że najlepiej będzie teraz milczeć o swojej przeszłości i udawać, że się wzajemnie nie znają. Rodzina Magierów otrzymała kategorię obywateli nr 3 z literą „P” (Polacy), ścisłą kontrolę i okresowy spokój przed wcielaniem do hitlerowskiej armii.
Wojenna wędrówka
Jednak Karol, zaraz po swoich 17. urodzinach został powołany do oddziałów „Arbeitsdienst” i wysłany do kopania rowów przeciwpancernych, mających chronić niemieckie wojska przed czołgami sił alianckich.
Hitlerowi trzeba było coraz więcej mięsa armatniego. Karola, jak wielu innych Polaków wcielono 18. stycznia 1945 r. do Wehrmachtu. Młody „gaszowik” znalazł się na szkoleniu rekruckim aż w odległej Legnicy. Nastepnie oddział Magiery został przerzucony do Wirzburga nad Menem, z zadaniem obrony miasta przed amerykańskimi i angielskimi samolotami.
Z tego okresu Karol najbardziej zapamiętał okropności wojny. Bomby fosforowe topiły i gięły szyny kolejowe jak aluminiowe widelce, tysiące ludzi straciło swoje piękne domy, a przede wszystkim ginęły setki, a wśród nich serdeczny kolega z oddziału, też Ślązak, Józef Woszek z Lipin, który poniósł śmierć podczas ataku amerykańskiej artylerii.
Po kilku dniach rozbita kompania Magiery została rozproszona i otoczona przez Amerykanów, a siedem osób, łącznie z dowódcami kompanii, dostało się do niewoli. Zaczął się kolejny okres głodu i chłodu, bo dla 30 tysięcy niemieckich jeńców w obozie w Worms nad Renem nie od razu starczyło posłania. Tysiące ludzi spało więc na ziemi, mimo że był to kwiecień.
Kolejnymi etapami wojennej wędrówki Karola Magiery stała się francuska Marsylia. Tutaj do obozu jeńców przyjeżdżali oficerowie polscy i werbowali swoich rodaków ze Śląska i Pomorza do II Korpusu Wojska Polskiego. Codziennie zapisywało się około 100 osób. Na tę listę wpisał się także szeregowy Karol Magiera, bo zaznał już wystarczająco dużo cierpień zgotowanych przez Hitlera i jego wyznawców. Jako Polak chciał służyć w polskim wojsku.
Już w polskim obozie w Marsylii jeńców odwszawiano oraz palono dotychczasową ich odzieży. Przed wpuszczeniem pod prysznice wojskowej łaźni przeprowadzono dezynfekcję, zanurzając ludzi w beczce ze specjalnym płynem. Na małym krzyżyku noszonym na szyi przez Karola do dzisiaj zachowały się zasuszone wszy. Ta szczególna rodzinna relikwia jest pieczołowicie przechowywana przez najstarszą córkę byłego żołnierza trzech armii – Jolantę.
Zamiana sortów mundurowych niemieckiego jeńca wojennego na polskie mundury żołnierskie nastąpiła dopiero we Włoszech, w małym miasteczku Matola, w którym ulokowano polski obóz wojskowy pod nazwą „Jolanta” (stąd imię córki Magiery urodzonej w Raciborzu w 1954 r.). Patent kierowcy wojskowego otrzymał szeregowy Magiera po specjalnym kursie zorganizowanym w Macerata koło Ancony.
II Warszawska Dywizja Pancerna, 19. Kompania Zaopatrzenia, Pluton III stała się na wiele miesięcy ostatnim etapem wojennej tułaczki młodego Karola, zanim szczęśliwie wrócił do domu rodzinnego w Gaszowicach.
We Włoszech miał Karol Magiera pierwsze kontakty z wielką polską kulturą. Zaczęło się od obejrzenia opery „Straszny dwór” Stanisława Moniuszki, wystawianej przez polski teatr wojskowy. W „Jolancie” wśród ok. 5 tys. żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, szeregowy Magiera uczestniczył po raz pierwszy w mszy św., celebrowanej przez ks. płk. Józefa Gawlinę – biskupa – kapelana wojsk polskich. Tam też się dowiedział, że biskup jest rodakiem ze Śląska. To nie było rewelacją, bo Ślązaków spotykało się często i to w różnych formacjach.
Anglia
W czerwcu 1946 r. „Karolowa” jednostka została przerzucona do Anglii. Żołnierzom zaczęto organizować kursy języka angielskiego. Zanim zaczęła funkcjonować międzynarodowa poczta, powtarzało się informacje o wywożeniu z Polski na Syberię także żołnierzy wracających z Zachodu. To nie poprawiało morale wojska, ale zdarzały się i radosne przeżycia. Na meczu piłki nożnej rozgrywanym przez „Magierową” jednostkę z lotnikami „Dywizjonu 303”, Karol usłyszał powtarzane głośno pytanie: „Czy jest tutaj ktoś z Rybnika?” Padły prawie natychmiastowe odpowiedzi: „Jo je z Niedobczyc! A jo z Gaszowic”. I wielka radość, a potem przyjaźń.
Mimo starań, nie dochodziły żadne wiadomości od rodziny. Z grupą sześciu kolegów Magiera zapisuje się więc na wyjazd do Australii. Plany te zmienił list z Polski. Ojciec pisał: „Karolu! Wracaj do domu. Wszyscy czekamy na Ciebie!”. Były łzy radości i natychmiastowa pozytywna odpowiedź na wezwanie rodziców i siostry.
Repatriacja
Z Edynburga do Gdańska transportowcem „Quinn Mary” wypłynęło 4 tys. ludzi. Anglia pożegnała ich koncertem w wykonaniu szkockiej orkiestry wojskowej (jasne, że w spódniczkach). Kiedy byli w drodze zerwał się długotrwały sztorm z falą wysoką na sześć metrów. Od morskiej choroby nie był wolny prawie nikt z pasażerów statku. Przy opuszczaniu gdańskiego portu każdy zdemobilizowany żołnierz dostał 100-złotowy, PRL-owski banknot oraz dokument osobowy. Już w Katowicach za cały swój 80-złotowy (ostatni) żołd kupił Magiera paczkę papierosów.
U siebie
Rezerwistę Magierę wezwano do Rejonowej Komendy Uzupełnień w Pszczynie, gdzie zmieniono mu dotychczasową specjalność wojskową na „saper” i dano skierowanie do pracy kierowcy w rybnickim pogotowiu ratunkowym. Świeży cywil chciał się jednak uczyć i razem z siostrą zapisali się na kursy w powstałym właśnie w Brzeziu k. Raciborza Uniwersytecie Ludowym (działało takich wiele w Polsce, reaktywowano je po II wojnie światowej).
Na kursach poznał piękną, młodą dziewczynę z podraciborskiej wsi Rudnik. Gertruda Kuśka – jak się wnet okazało była blisko zaprzyjaźniona z siostrzenicami biskupa J. Gawliny. Po kilku latach została żoną i wierną towarzyszką życia Karola. W 1954 r. urodziła im się córka, której dali na imię Jolanta, a potem na świat przyszli synowie: Joachim i Józef.
Opiekunem brzeziańskiego UL i częstym tam gościem był Arka Bożek, który na podwójne wesele swoich córek – Ludmiły z Teofilem Kolorzem i Pauliny z J. Witkowskim zaprosił 50-osobowy skład słuchaczy uniwersytetu. Dziewczyny wystąpiły w strojach śląskich, przedstawiły też piękny, folklorystyczny program. Bożek – wtedy wicewojewoda śląski – spotykając kursanta Magierę, pytał często: – „Synek, jak ci leci? A co nowego w Gaszowicach?”.
Po krótkim stażu pracy w Urzędzie Gminy w Markowicach referent Magiera przeniesiony został służbowo do wydziału podatków wiejskich w Raciborzu. Kadr kwalifikowanych brakowało wszędzie. W 1955 r. został powołany na kierownika wydziału finansowego. Ukończył naukę w średniej szkole wieczorowej, zaczął studia wyższe. Przyszło też z Ministerstwa Finansów skierowanie na kurs kadry kierowniczej. Kurs – jakże mogłoby być u Magiery inaczej – ukończył z wynikiem bardzo dobrym.
Nie wszystko jednak układało się Karolowi Magierze pomyślnie. Małe mieszkanie w starym domu na raciborskim Ostrogu, mimo utykania szpar w oknach i drzwiach, mimo obwieszania ścian kocami, mimo stałego podkładania węgla do kaflowego pieca, nie zapewniało dziecku minimalnej temperatury. A władze miasta tylko na obietnicach kończyły zmianę tego stanu rzeczy. Wtedy więc – chyba po raz pierwszy w życiu – wściekł się i pojechał do włodarzy województwa. Wyraził wolę pracy gdziekolwiek, gdzie dostanie mieszkanie przyjazne dziecku i rodzinie.
Jednak propozycji objęcia kierownictwa wydziału finansowego w Brzegu (woj. opolskie) nie przyjął. Kiedy się dowiedział, że jego podwładnymi może być kilka żon stacjonujących w tamtym mieście oficerów Armii Radzieckiej, samotnie i po cichu zdecydował: Żadnych, nawet służbowych, kontaktów z żonami „okupantów” (jasne, że tego nie mógł wyjawić).
W lutym 1956 r. objął więc funkcje kierownika wydziału finansowego Urzędu Powiatowego w Krapkowicach (woj. opolskie). Z 15-letniego okresu pracy na tym stanowisku – ten zasłużony pracownik samorządowy – ma do dzisiaj sporo satysfakcji. Od byłych współpracowników nadal dostaje korespondencję. A jeden z dawnych, młodych wychowanków aż przez cztery kadencje był burmistrzem Krapkowic. Niezapomniane pozostają też przeżycia i praca społeczna w byłym Komitecie Budowy Pomnika Śląskiej Karolinki w Gogolinie. No i jeszcze to, że krapkowicki czy raciborski wydział finansowy kierowany przez Karola Magierę w ocenie zwierzchników zajmowały zawsze wysokie lokaty.
Powrót do Raciborza
W strony rodzinne ciągnęło zawsze tak panią Gertrudę, jak i Karola. Obydwoje wiedzieli, że o pozyskanie tej klasy finansisty zabiegają różne organa. Więc kiedy w 1970 r. małżonkowie uzyskali zapewnienie Romana Simona – ówczesnego ojca miasta, że na dawnego pracownika urzędu miejskiego czeka w Raciborzu „godne mieszkanie”, Magierowie z trójką dzieci zamieszkali nad górną Odrą. Szybko minęły kolejne 22 lata, na których końcu stały drzwi do zasłużonej emerytury.
Ciężko było pogodzić się szczęśliwym rodzicom i dziadkom ze śmiercią najmłodszego syna, który odszedł w kwiecie swojego wieku, 32 lat. A w 2005 r. śmierć zawsze wiernej i kochającej towarzyszki życia, na długo powaliła dawnego twardego żołnierza, pracownika i działacza społecznego. Ciężka choroba na kilka miesięcy przykuła go do szpitalnego łóżka. Niewielu miało nadzieję…
Karol Magiera przetrwał i ten kryzys. Dzisiaj jego troską i radością są dzieci, wnuki, Towarzystwo Miłośników Ziemi Raciborskiej oraz piękniejący Racibórz.
Jako wierny, kto wie, czy już nie ostatni z żyjących, żołnierz biskupa polowego J. Gawliny przed kilkoma laty podsunął projekt uhonorowania tego wielkiego syna Ziemi Raciborskiej. Tę piękną myśl przekuł w szczegółowy program Zarząd TMZR pod przewodnictwem dra Zbigniewa Ciszka, któremu potem lokalne władze samorządowe i członkowie komitetu powierzyły funkcję przewodniczącego Społecznego Komitetu Budowy Pomnika J. Gawliny w Raciborzu. Czy prócz Karola Magiery mógł być ktoś bardziej predestynowany do symbolicznego przecięcia wstęgi przy odsłonięciu pomnika? Wielka patriotyczna uroczystość z udziałem mieszkańców miasta, członków rodziny arcybiskupa oraz licznych gości z całego kraju i zza granicy odbyła się 16 listopada 2006 r.
Karol Magiera obok pomnika (zaprojektowanego przez prof. Czesława Dźwigaja z Krakowa) ustawionego przy rynku miasta przechodzi bardzo często, udając się np. na posiedzenia władz Towarzystwa, które nadało mu tytuł Honorowego Członka Zarządu TMZR. W znanej wielu ludziom elegancji pana Karola nic nie zmieniło się przez te wszystkie lata. No, poza srebrem na rzadszych już włosach i poza znacznie wolniejszym krokiem na miejskim bruku.
Jan Kluska