Mogliśmy tylko patrzeć jak tłucze
Uszkodzone samochody, podziurawione dachy i zdziesiątkowane uprawy – to tylko niektóre ze zniszczeń, spowodowane przez burzę, która z wtorku na środę przetoczyła się nad naszym regionem. Urzędnicy do tej pory szacują straty. Już wiadomo, że te idą w setki tysięcy złotych.
Ubiegłotygodniowe upały musiały zakończyć się burzą, takiego kataklizmu nikt się jednak nie spodziewał. O ile w całym regionie burza tylko zalewała piwnice i przewracała drzewa, o tyle mieszkańcy Turzy Śląskiej i wodzisławskiej dzielnicy Marusze mogą mówić o prawdziwym kataklizmie. Grad wielkości kurzych jaj zniszczył gospodarstwa i dachy domów. Lidzie do tej pory zrywają panele i dziurawe jak sito pokrycia dachowe. – Jak żyję tu ponad sześćdziesiąt lat, to czegoś takiego nie widziałam – mówi Bernadeta Wyrzut, która mieszka przy ulicy Bogumińskiej w Turzy Śląskiej. – To była chwila a takie szkody. Powybijało nam okna a w domu córki dach wygląda jak sito. Wszystko zalane. Za trzy tygodnie miała wychodzić za mąż a tu takie nieszczęście – załamuje ręce.
Sąsiad dostał gradem
Państwo Elias mieszkają dom dalej. Ich budynki też są przykryte folią. – Grad podziurawił wszystkie dachy, porozbijał lampy, rynny i parapety. Tata zdążył schować tylko jeden samochód, reszta ma zniszczoną blacharkę. Sąsiad próbował ratować swój dobytek, ale jak dostał w głowę kulą gradową to omal nie stracił przytomności. Nie dało się niczego ratować, mogliśmy tylko patrzeć – mówi Bartosz Elias. Feralnej nocy z 3 na 4 lipca wodzisławska straż pożarna miała ręce pełne roboty. Pierwsze zgłoszenie w burzową noc odebrano o 18.48 a ostatni zastęp strażaków wrócił do komendy o 3.40. – Tamtej nocy odnotowaliśmy 39 interwencji związanych z gradobiciem i ulewami, z czego 23 to uszkodzenia dachów – mówi mł. bryg. Jacek Filas z wodzisławskiej straży pożarnej. Najwięcej zgłoszeń, bo aż 17 odnotowano na terenie gminy Gorzyce, niewiele mniej, bo 12 razy, strażacy pomagali mieszkańcom Wodzisławia. – Skutki gradobicia na terenie powiatu wodzisławskiego najbardziej odczuwalne były na pograniczu Turzy Śląskiej i Wodzisławia Śląskiego w dzielnicy Marusze. Budynki, w których zostały uszkodzone dachy w większości przypadków miały lekkie pokrycie typu ondulina, eternit. Dachy te przed deszczem zabezpieczane były przez strażaków foliami, która w głównej mierze pochodziła z zapasów powiatowego magazynu zarządzania kryzysowego. Przez kolejne dni, aż do piątku zabezpieczaliśmy kolejne budynki folią – dodaje Filas.
Jak nie grad to piorun
– Mieszkamy na górce i jak nie grad to cały czas uderzają tu pioruny – mówi Bartosz Elias. Specjaliści potwierdzają, że ukształtowanie terenu ma wpływ na takie zjawiska pogodowe. – Pewne tereny są jakby bardziej uprzywilejowane do występowania gradu. Miejsca o urozmaiconej orografii czyli np. wzniesienia mają wpływ na procesy pionowe, które docierają do chmur. Chodzi choćby o prądy wstępujące, które powodują, że gradziny dłużej wędrują w chmurze i mają prawo być większe – mówi Grażyna Bebłot, hydrometeorolog z Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej w Katowicach. Jak tworzy się grad? Kiedy nad danym obszarem spotykają się masy powietrza o różnej temperaturze i gęstości, tworzą się prądy wstępujące. Ciepłe powietrze jako lżejsze wędruje do góry wynosząc z sobą cząsteczki wody. Kiedy te dotrą na odpowiednią wysokość gdzie temperatura jest niższa skraplają się i spadają w formie deszczu. Kiedy powietrze jest mocno rozgrzane wynosi cząsteczki wody jeszcze wyżej, gdzie dochodzi do zamarzania wody i tworzenia gradzin, czyli kulek gradowych, które znamy z gradobić. Prąd wstępujący z 3 lipca, który wytworzył się nad Turzą Śląską, musiał być wyjątkowo silny, bo przez dłuższy czas utrzymywał w chmurze gradziny, które z każdą chwilą obrastały lodem i zwiększały masę. Gdy stały się tak ciężkie, że nie mogły się utrzymać w chmurze, spadały z impetem na ziemię. – Takie chmury mogą mieć wysokość nawet dziesięciu kilometrów, a więc odległość do ziemi pozwala nabrać gradzinom podczas spadania dużej energii – dodaje pracownica IMGW.
Możemy tylko ostrzegać
Meteorolodzy tłumaczą, że opad gradu jest tak lokalnym zjawiskiem, że trudno przewidzieć gdzie i kiedy wystąpi. – Te zjawiska mają stosunkowo wąski szlak i przypominają pas o szerokości od kilkudziesięciu metrów do kilometra i długości od kilku do kilkunastu kilometrów. Mamy za mało radarów meteorologicznych aby można było rozpoznawać te zjawiska na czas. Najbliższy znajduje się na wzgórzu Ramża w Orzeszu. Pozwala określić prędkość wiatru, ilość wody w chmurze i przewidzieć część zjawisk meteorologicznych. W planach jest wybudowanie radaru na Górze św. Anny, który pomoże nam jeszcze skuteczniej obserwować to, co się dzieje wysoko, nad naszymi głowami i co może nam zagrażać – mówi Grażyna Bebłot.
W regionie spokojniej
Burza oszczędziła mieszkańców innych miejscowości regionu. W powiecie raciborskim po godzinie 19.00, podczas burzy, piorun uderzył w oborę na terenie gospodarstwa przy ulicy Odrzańskiej w Rudzie. Pierwsi na miejsce dotarli ochotnicy z Rudy. Dzięki ich szybkiej reakcji udało się uratować budynek. Strażacy zrzucili z poddasza zajmujące się stopniowo ogniem siano, gasząc pożar w zarodku. Wypaleniu uległa tylko niewielka część obory, w którą uderzył piorun. Straty oszacowano na 1500 złotych. Kilkadziesiąt minut później strażacy zostali wezwani na teren ośrodka wypoczynkowego w Szymocicach, gdzie na auto spadło spore drzewo. Nikt nie został poszkodowany. Strażacy odnotowali również kilka wezwań do zalanych i zabłoconych dróg.W powiecie rybnickim również było stosunkowo spokojnie. Od godziny 18.00 do dzisiejszego ranka odnotowano 20 pompowań wody z zalanych domów jednorodzinnych. O godzinie 18.50 strażacy asystowali przy powrocie z zalewu osobom na łódce, które wystraszyły się nadciągającej burzy. Około godziny 19.30 strażacy zostali wezwani na ulicę Bratków. Tu piorun uderzył w przyłącze energetyczne, jednak skończyło się tylko na zadymieniu.
Adrian Czarnota