Matematyk z dyrektorską smykałką
Matematyka i morze – to dwie wielkie pasje Edwarda Szota, nauczyciela, wieloletniego dyrektora Szkoły Podstawowej nr 13 w Raciborzu.
Swej pierwszej miłości emerytowany nauczyciel pozostał wierny do dziś. Gdy inni sięgają po krzyżówki, on zagląda do grubych matematycznych zbiorów, bo lubi rozwiązywać zadania tuż przed snem. – Ponieważ jestem wzrokowcem, wystarczy że spojrzę i wiem, co należy robić dalej – mówi z przekonaniem.
Ścisły umysł Edward Szot ćwiczył od najmłodszych lat. Do nauki matematyki w cieszyńskim „ogólniaku” dodatkowo inspirował go nauczyciel, którego uczniowie nazywali Hefajstosem.
– Byliśmy nietypową klasą. W internacie, po lekcjach nieustannie rozwiązywaliśmy zadania matematyczne, traktując to jako formę dobrej zabawy. Po ukończeniu liceum z 24-osobowej grupy, 22 uczniów kontynuowało naukę na kierunku ścisłym – wspomina.
Dzięki swemu matematycznemu talentowi, pan Edward po prawie 40 latach przerwy bez większych problemów, w ciągu dwóch dni rozwiązał studentowi pierwszego roku ponad 100 zadań z analizy matematycznej.
Nigdy jednak nie lubił udzielać korepetycji, gdy trzeba było brać za to pieniądze. Nieustannie więc przychodziła młodzież nawet z sąsiedztwa z zadaniami do rozwiązania. Zdarzało się, że ich treść była w języku niemieckim lub angielskim. Pan Edward z małżonką Marion, również matematyczką, zmuszeni byli wówczas sięgać po słowniki.
– Nie byłoby problemu z rosyjskim, ponieważ kiedyś uczyliśmy się matematyki z tych, zresztą świetnych, podręczników. Prawie wszyscy matematycy znali więc ten język – dodaje pani Marion.
Wierni uczniowie
Poprzez giełdę pracy Edward Szot trafił do raciborskiego „Mechanika”. W ręku miał już wtenczas dyplom magistra matematyki, który obronił w 1963 r. w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Opolu.
W Technikum Mechanicznym oraz szkole wieczorowej przepracował 11 lat, tam zawiązał wiele cennych znajomości, które procentowały w kolejnych latach.
Gdy zdecydował się w 1974 r. zostać dyrektorem „Trzynastki”, był to okres niełatwy dla oświaty. Nieocenieni okazali się wtedy dawni uczniowie – pracownicy raciborskich zakładów pracy, takich jak np.: Rafako, ZEW, Kolejowe Zakłady czy Pollena.
Dzięki tym znajomościom wykonano bardzo dużo prac metodą chałupniczą. Najczęściej szkoła płaciła wyłącznie za materiał, a robociznę gwarantował Zakład Doskonalenia Zawodowego, który mieścił się przy „Trzynastce”. Tym sposobem m.in. przeprowadzono kapitalny remont kotłowni, czy też przy sali gimnastycznej dobudowano nowy segment z magazynami i warsztatem. Ponadto wyremontowane zostały podłogi na korytarzach szkoły, które skuwali więźniowie. W rozwój szkoły włączali się sami nauczyciele. – Gdy likwidowany był internat „Budowlanki”, a potem Studium Nauczycielskie postarali się, aby wszystkie przydatne rzeczy trafiły do naszej szkoły – przypomina pan dyrektor.
Marzenia o morzu
Ponieważ ojciec pana Edwarda był zapalonym turystą, dlatego niemal w każdą sobotę lub niedzielę wyjeżdżali w Beskidy. Chodzenie po górach, które były niedaleko od rodzinnego Strumienia (powiat cieszyński) nigdy mu nie spowszedniało. Nawet w czasach studenckich chętnie wędrował po ulubionych Pieninach. Przyszłość swą jednak wiązał z morzem i to od 12. roku życia, kiedy po raz pierwszy pojechał z ojcem do Pucka. Niestety, plany pójścia do szkoły morskiej pokrzyżował uraz oka, które uszkodziła mu zwykła szyszka.
Ta pasja z pewnością nie pozostała bez wpływu na trudne decyzje dyrektora, do których należało przejęcie dwóch nadmorskich obozów harcerskich, najpierw w Gąskach, a potem w Pleśnej. Oczywiście z przeprowadzonych tam inwestycji, np. budowy nowych ujęć wody, świetlic, wymiany namiotów na nowsze „beczki”, czy remontu ubikacji polowych skorzystała odpoczywająca młodzież. Jak zawsze też w przedsięwzięciach tych wspierali swego ulubionego nauczyciela byli wychowankowie – pracownicy, nierzadko szefowie raciborskich zakładów pracy.
Dyrektor Edward Szot niedościgniony był również w sprawnej organizacji „zielonych szkół”. Dzięki jego inwencji z tej formy odpoczynku korzystali nie tylko uczniowie „Trzynastki”, ale również „Jedynki”, „Piętnastki”, szkoły specjalnej nr 10, a potem także dzieci ze szkoły w Borucinie. Zdarzało się, że na dwa turnusy wyjeżdżało nawet pięć autokarów. „Zielone szkoły” organizowane były początkowo w rafakowskim ośrodku w Łazach, a następnie w Ustroniu Morskim i Łebie.
– Gdy przed wyjazdem zapytaliśmy uczniów z Borucina, ilu z nich było już nad morzem, w górze pojawiły się dwie ręce – wspomina.
Dyrektor, czy nauczyciel?
Edward Szot był dyrektorem „Trzynastki” przez 22 lata, a tym samym osobą najdłużej kierującą tą szkołą. Znalazł sposób na rozwiązanie konfliktów, dlatego w ciągu całego okresu swojej pracy nigdy nie miał większych problemów z pracownikami. – Za moich czasów trzon kadry nauczycielskiej był niezmienny. Czasem jednak grono powiększało się o nowych nauczycieli – wyjaśnia pan dyrektor.
Gdy w 1996 r. wraz z małżonką odchodzili na emeryturę, w szkole zatrudnionych było ponad 70 pracowników, w tym 42 etatowych nauczycieli, 10 nauczycieli dochodzących oraz personel administracyjny i gospodarczy. Do szkoły zaś uczęszczało 780 uczniów, a wśród nich również dzieci byłych uczniów z innych dzielnic miasta, jak np. Brzezia. Trudno więc dziwić się, że na spotkaniu z okazji 50-lecia szkoły dyrektor Edward Szot został powitany bardzo gorąco.
Obraz dobrego dyrektora dopełnia wizerunek utalentowanego człowieka, który poza ścisłym umysłem posiadł talent gry na wielu instrumentach, a świetny słuch sprawił, że ładnie śpiewa i dobrze tańczy.
Przede wszystkim jednak zawsze miał świetny kontakt z młodzieżą. Dlatego czasem zastanawia się, czy mógł zrobić dla niej więcej nie będąc dyrektorem szkoły, tylko nauczycielem matematyki np. w ulubionym „Mechaniku”?
Ewa Osiecka