Rysownik, którego urzekła architektura – oczarował gotyk
Zafascynowała go i całkowicie uwiodła architektura gotyku. Oczarowany nią cierpliwie rysuje przypory, maswerki, witraże, sterczyny i to całe bogactwo elementów dekoracyjnych, którymi niegdyś ludzie poszukując ideału piękna próbowali dorównać Stwórcy, jednocześnie oddając hołd jego boskości.
Raciborski artysta Wiesław Grąziowski wnikliwie przygląda się tym perełkom europejskiej kultury, by „zapamiętać” je w rysunku lub akwareli. Realizm w jego pracach jest jednak pozorny, ponieważ tak naprawdę bawi się formą, a jego kreski często krzywe i chaotyczne dopiero w pewnej perspektywie nabierają kształtu i charakteru. – To nie jest realizm w wykonaniu architekta, gdzie równiutka kreska określa formę, a wszystko dopracowane jest w szczególe. Mało tego, celowo – pomimo, że rysunek wymagałby gładkiej powierzchni – stosuję papier akwarelowy, który pracom nadaje swoisty wyraz. – Szalenie podoba mi się, gdy faktura papieru i moje narzędzie wymuszają taki, a nie inny sposób malowania i rysowania – przyznaje artysta.
Dobre złego początki
Wiesław Grąziowski urodził się w Głubczycach, a całe dzieciństwo oraz młodość spędził w Tarnkowej nieopodal Głubczyc. Ta malutka wioska położona na uboczu, pod lasem, przy granicy z Czechami liczyła zaledwie 24 domy. Dlatego Racibórz, jak opowiada w rozumieniu aglomeracji był dla niego olbrzymim miastem. Związany jest z nim od prawie 30 lat.
– Obecnie moje wyjazdy do Wrocławia, Krakowa czy Warszawy uświadamiają mi, że nie byłem i nigdy nie będę wielkomiejskim mieszczuchem. Racibórz całkowicie zaspokaja moją potrzebę obcowania z ludźmi – zapewnia.
Przed siedmioma laty rozstał się z zawodem nauczyciela. System edukacji, a przede wszystkim reforma oświaty całkowicie rozczarowały go. Chodź dobrze wspomina początki swej przygody ze szkołą, a zwłaszcza pierwsze dziesięć lat pracy nauczycielskiej. – Czułem, że się spełniam, szczególnie wtedy, kiedy pracowałem w Studium Nauczycielskim. Moimi słuchaczami byli ludzie dorośli, którzy zajęcia z plastyki traktowali bardzo poważnie. Praca ta dawała mi bardzo dużo satysfakcji – wspomina Wiesław Grąziowski.
Niestety, po jakimś czasie zaczął się wypalać. – Kiedy cokolwiek robimy i nie widzimy tego efektów, zaczyna się zwątpienie oraz pytania o sens i celowość własnych działań. Po 20 latach pracy w szkole, z premedytacją powiedziałem sobie dość – mówi.
Świadomość bezcelowości swej pracy jako pedagoga pojawiła się w czasie, kiedy w wyniku reformy połączono muzykę i plastykę tworząc jeden przedmiot – wiedza o kulturze. Co istotne, kiedy wprowadzono nowy kierunek, nie było w Polsce ani jednego nauczyciela, który miałby przygotowanie do prowadzenia tego typu przedmiotu. Nawet dziś, z perspektywy czasu zadaje pytanie, czy koniecznie trzeba kształcić rzesze artystów? Może wystarczy wyedukować świadomych i wrażliwych na sztukę odbiorców dóbr kultury?
Rzemiosło przekute w sztukę
Artysta uważa, że swe zamiłowanie do sztuki zawdzięcza rodzinnemu umiłowaniu do rzemiosła. Krewni ze strony ojca zajmowali się m.in.: rymarstwem, kowalstwem, ciesielstwem wyrabiając przedmioty ze skóry, metalu, konstruując sanie i wozy. Ojciec pana Wiesława, pomimo że zajmował się uprawą roli, również wiele czasu spędzał na struganiu i dłubaniu, samodzielnie wykonując wszystko co było potrzebne w gospodarstwie.
Chociaż on sam od zawsze coś rysował, a w jego zeszytach szczególnie podczas nudnych lekcji zamiast notatek pojawiały się bazgroły, rodzice wybrali mu bezpieczne pod względem przyszłego zawodu technikum mechaniczne. W rezultacie, kiedy zdawał do WSP w Częstochowie był jedynym absolwentem szkoły technicznej. – Na mój wybór uczelni rodzice patrzyli bardzo sceptycznie, choć nieco uspokajał ich pedagogiczny profil uczelni. Mawiali „jak nie będziesz artystą, to przynajmniej będziesz pracował w szkole” – wspomina ich obawy.
Inspirujące malowanie
Architektura zdominowała jego twórczość, choć początkowo była traktowana jako potrzeba chwili. Stanowiła atrakcyjny motyw obrazów służących zaspokojeniu gustów turystów spragnionych tego typu pamiątek z Krakowa i innych miast. Zgłębiając tę tematykę, pan Wiesław doznał oczarowania architekturą gotycką. Po namalowaniu pięknej katedry w Koszycach, postanowił stworzyć cykl katedr europejskich, „przenosząc się” do Mediolanu, a następnie Kolonii i Paryża.
– Do dziś powstało ponad tysiąc prac. Czasami zastanawiam się, czy rysowanie i malowanie mnie nudzi i zaraz odpowiadam sobie z wielką radością – nie. Ciągle jeszcze odkrywam ciekawe miejsca – zapewnia.
Ostatnio zrealizował cykl drewnianych cerkwi bieszczadzkich. Przy okazji odkrył, że w skansenie w Sanoku stoi cerkiew przeniesiona ze wsi Grąziowa. – Po cichu myślę sobie, że może to są moje dawne rodzinne strony – żartuje artysta. Malując i rysując kościółki, skrupulatnie naśladując ich strukturę, bryłę, drewno, gonty – nigdy nie popada w obojętność, czy znużenie. Wręcz przeciwnie, to z pozoru monotonne kreskowanie nieustannie go fascynuje.
Wiesława Grąziowskiego zawsze pociągały ciekawe formy i obiekty. W ich poszukiwaniu odwiedził Francję, Niemcy, Czechy. Zwykle w albumach szuka interesujących zdjęć, dokładnie przygląda się obiektom, a dopiero potem konfrontuje swe wyobrażenie z rzeczywistością. – Mam satysfakcję, gdy udaje mi się poczuć ducha malowanego obiektu. Zdarzają się jednak i takie, których nigdy nie namaluję, bo nie pasują do wyznawanej przez mnie filozofii życia – przyznaje.
Przed blisko dwoma laty pokusił się o namalowanie zamków transylwańskich Vlada Drakuli w Rumunii. Zachwyciły go piękne budowle i krajobrazy. Chcąc pokazać niezwykły klimat miejsca po raz pierwszy malując bryłę zamku przedstawił go na tle pejzażu. W podobny sposób malował też zamki nad Renem, malowniczo położone na górskich szczytach, otoczone winnicami.
W ostatnich latach Wiesław Grąziowski przygotował wiele takich cykli, które czasem trafiały do szuflady. Obecnie jednak owładnęła nim chęć popatrzenia na to, co już zrobił. Postanowił zebrać swoje prace i stworzyć tematyczne albumy związane z miejscem, miastem lub regionem, których zabytki dane mu było namalować.
Ewa Osiecka