Artysta, który nie wyobraża sobie dnia „bez kreski”
Artystą jest bezsprzecznie charakterystycznym, a na domiar konsekwentnym w sztuce, którą tworzy. Jego prace, a w szczególności kolaże rozpoznawalne są z łatwością przez miłośników malarstwa, gdyż nawet sięgając po pędzel i kolor nie skrywa swego zamiłowania do grafiki.
Raciborski artysta plastyk Marian Zawiła obchodził w tym roku swe 70. urodziny, które uświetnił wystawą w Muzeum w Raciborzu. Niestety, nie pojawiły się tam wszystkie te prace, które zaplanował pokazać. W lipcu ubiegłego roku podczas remontu dachu spaliła się jego pracownia, a szkód dopełniła woda, którą gaszono pożar. Zniszczone zostało prawie całe archiwum, a więc rysunki, grafiki i część obrazów zaplanowanych na jubileuszową uroczystość. – Zrobiłem więc taką wystawę, która pokazuje jak rozpoczęła się moja przygoda ze sztuką – tłumaczy pan Marian.
Świadomy wybór sztuki
A przygoda ta rozpoczęła się w Stalowej Woli, gdzie urodził się i wychował Marian Zawisła. Zdecydowany poświęcić się sztuce, z pełną świadomością wybrał oddalone o 100 km od rodzinnego domu liceum plastyczne w Jarosławiu.
– Trafiłem na dobry okres ponownego „odbudowywania” tej szkoły średniej, po kolejnej nieudanej reformie oświaty, kiedy ktoś wpadł na pomysł, aby zamiast wyspecjalizowanych placówek plastycznych, muzycznych itp. zrobić szkoły kulturalno-oświatowe. W 1957 r. nie tylko wracano do starej, sprawdzonej struktury, ale trafili tam również młodzi nauczyciele – absolwenci świetnych uczelni artystycznych, z nowym twórczym spojrzeniem. Dzięki temu liceum plastyczne w Jarosławiu było bardzo znane w Polsce – opowiada pan Marian.
W gronie wykładowców z jarosławskiego okresu edukacji pana Mariana znalazł się również artysta plastyk Cezariusz Kotowicz – absolwent Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, a później przyjaciel, który pomógł mu dokonać życiowego wyboru.
Racibórz stał się przeznaczeniem
Kiedyś, gdy pochodziło się z mniejszych miejscowości, wybór uczelni nie był łatwy, a zwłaszcza gdy dokonywało się go na całe życie. Pochłonięty sztuką pan Marian nie miał jednak większych wątpliwości, gdzie powinien pójść na studia. Ponieważ dobre wyszkolenie to połowa sukcesu, wybór padł na Akademię Sztuk Pięknych w Krakowie, gdzie kształciła się większość „jarosławiaków”. Widząc jednak zainteresowanie pana Mariana grafiką jeden z profesorów tej uczelni zaproponował, aby zdecydował się na krakowski wydział grafiki w Katowicach.
Decyzja była tym prostsza, że jego rodzice mieszkali tam przed wojną. – Ojciec tęsknił za Katowicami. Wojna zastała go w Stalowej Woli. Ponieważ na Śląsku pozostała bliska rodzina, po wojnie jeszcze próbował wrócić, ale mama nie była zdecydowana – wspomina Marian Zawisła.
Artysta do Raciborza trafił za żoną, którą poznał w akademii. Pani Zofia, również artysta plastyk, pochodzi z Łańcuta, ale ojciec był cukrownikiem i przyjechał z rodziną do Raciborza. Pan Marian zaoferował pomoc swej przyszłej małżonce w przygotowaniu wystawy oświatowej w budynku raciborskiego muzeum. Planował krótką wizytę, ponieważ już wówczas pracował w katowickiej prasie. Nieoczekiwanie jednak natknął się na swego dawnego nauczyciela z Jarosławia, a natenczas dyrektora Muzeum w Raciborzu, Cezariusza Kotowicza. To on zaproponował panu Marianowi opracowanie galerii malarstwa w dziale sztuki. – Powiedział: „Przyjeżdżaj, masz pracę”. A ponieważ było to w kręgu moich zainteresowań, tym sposobem przed 42 laty znalazłem się w Raciborzu – wspomina Marian Zawisła.
Wspólnie z dyrektorem Kotowiczem przygotowywali wystawy, ściągnęli do miasta kilku kolegów m.in. artystę plastyka Mariana Chmieleckiego z Kietrza. W efekcie przez 20 lat, co roku odbywała się duża wystawa plastyków raciborskich. Tradycję tę kontynuowali również następni dyrektorzy organizując wspólnie z panem Marianem ekspozycje.
Oddany bez końca grafice
Na twórczość Mariana Zawisły, oprócz ulubionych grafik, składają się m.in. kolaże, rysunki, satyry.
– Lubiłem wspaniałe opowieści o sztuce prof. Adam Hoffmana, który przyjeżdżał na zajęcia do Katowic z Krakowa. Twierdził, że żaden dzień nie może upłynąć „bez kreski”, a więc codziennie trzeba robić coś dla sztuki. Mogą to być notatki, projekty, czy rysunki satyryczne, gdy jednak artysta w końcu zdecyduje się coś namalować, jego tworzenie będzie przemyślane – przytacza słowa swojego wykładowcy, którym pan Marian wierny jest do dziś.
Marian Zawisła szczególnie upodobał sobie grafikę. Tworzenie jej wymaga dokładnego przemyślenia, ponieważ jest ona dużym artystycznym skrótem. Artysta uważa, że malowanie jest łatwiejsze ponieważ można zawsze coś zmienić lub przemalować. – W grafice od raz podjętej decyzji, nie ma odwrotu, bo jeśli obraz wytrawi się w płycie metalowej, trudno wówczas go poprawić – twierdzi pan Marian.
Nawet malarstwo, które uprawia jest bardzo graficzne. – To nie jest malarstwo, w którym widać ślad pędzla, to zwykle przeniesiona grafika na płótno, czy na inny podkład z dodatkiem koloru. Moje obrazy stanowią gotowe kompozycje, gdzie nic nie można już dodać ani ująć – opowiada o swej sztuce.
Inspiracje czerpie z natury. Chętnie jeździ na plenery, gdzie przyjeżdżają koledzy z różnych miejscowości z różnymi pomysłami i założeniami technicznymi, ale jest przekonany, że to miejsce pleneru sprawia, że każdy coś innego z tego bierze. Na plenerze w Bieszczadach w 1976 r., których piękno zawsze go urzeka, zrobił kolaże z deseczkami o kolorystyczno-sękowych układach. Za swą pracę wspólnie z innym artystą akwarelistą – Białorusinem polskiego pochodzenia otrzymał nagrodę za podjęcie tematyki bieszczadzkiej.
– Z plenerem jest jak z dobrym rozdaniem kart. Spotyka się tam zupełnie przypadkowa grupa ludzi, która oddziałując na siebie nawzajem, tworzy atmosferę inspirującą do tworzenia. Bywa też odwrotnie, gdy organizuje się instytucjonalnie plener np. według założeń unijnych, które powodują, że gromadzi się uczestników koniecznie z rejonów przygranicznych „na siłę”. Wtedy nawet trudno rozpocząć pracę twórczą – mówi pan Zawisła.
Wyzwaniem dla raciborskiego artysty był plener wewnętrzny w Zakładzie Elektrod Węglowych w Raciborzu. Zafascynowany nocną grą ognia zewowskich pieców, stworzył dużą serię obrazów i kompozycji na papierze wykorzystując poprodukcyjne odpady wyrobów grafitowych. – Była to bardzo dobra inspiracja. Jakbym miał przygotować obraz dla kogoś, kto nie zna Raciborza, pokazałbym mu, jak wygląda ZEW – przyznaje.
W swych grafikach i instalacjach raciborski artysta prawie zawsze wykorzystuje element koła, który stał się charakterystyczny dla jego twórczości. – W latach 70. wykonałem cykl prac, którymi chciałem zrehabilitować kojarzące się z odpustem lub tanim opakowaniem „złotko”. Zrobiłem z niego słoneczko, które zawsze miało jakieś znaczenie w kompozycji, gdyż koło lub kula jako idealne bryły, stanowią ważny element w sztuce. Przylgnęło ono do mnie tak bardzo, że nawet gdy chciałem opuścić ten element, zaraz pytano: „Gdzie jest słoneczko?” – żartuje pan Marian.
Pytania o sens malowania
Marian Zawisła ubolewa, że na skutek zmian ustrojowych sztuka bardzo straciła na znaczeniu.
– Kiedyś były salony Desy czy BWA, gdzie obrazy wystawiano również na sprzedaż, natomiast podczas wystaw muzealnych nie kupuje się obrazów, a przecież sztuki nie robi się dla siebie, tylko dla innych – przyznaje plastyk.
Zastanawiając się nad sensem malowania, Marian Zawisła uważa, że powinny istnieć takie instytucje, które będą pokazywać i upowszechniać twórczość artystyczną. – Obecnie jest zupełnie odwrotnie, to artyści muszą zabiegać, aby zaistnieć ze swą sztuką na rynku – stwierdza.
Obecnie przygotowuje wystawę w Głubczycach. – Znam miasto, gdyż kiedyś już tam wykonywałem prace plastyczne, ale nie znam nikogo, kto będzie zadowolony, że się tam wystawię. W efekcie przygotuję ekspozycję dla całkiem obcych ludzi, których poznam dopiero na wernisażu – przyznaje.
(ewa)