Życie z Górniki em Zabrze
Hubert Kostka grał u boku takich legend polskiego futbolu jak Ernest Pol, Włodzimierz Lubański czy Kazimierz Deyna. Był jednym z Orłów Górskiego, które w czasie Igrzysk Olimpijskich w Monachium w 1972 roku wywalczyły złoty medal. Kostka w swoim dorobku ma ponadto jedenaście mistrzostw Polski, co czyni go najbardziej utytułowanym piłkarzem i trenerem tych rozgrywek.
Biografia Huberta Kostki pokazuje – wbrew ogólnie przyjętym w środowisku sportowym tezom – że możliwe jest połączenie nauki z wyczynowym uprawianiem sportu oraz że wybitny piłkarz może w przyszłości stać się równie wybitnym trenerem. – Zawsze miał swoje zdanie i nigdy nie starał się go ukryć – mówił o nim, były obrońca Górnika Zabrze, Henryk Latocha. Andrzej Iwan w swojej autobiografi przyznał natomiast, że Kostka był największym katem wśród ligowych szkoleniowców.
Nikomu nie odpuszczał
– Na pewno byłem bardzo wymagający. W moim zespole każdy znał swoją pozycję i wiedział jakie obowiązki na nim spoczywają. Myślę, że inny sposób prowadzenia drużyny nie przyniósłby tylu sukcesów – opowiada po latach siedemdziesięciotrzy letni Kostka. Urodził się w Markowicach, w których rozpoczynał przygodę z piłką nożną. Większość życia spędził jednak w Zabrzu. To właśnie tam stał się prawdziwą legendą. Po zakończeniu zawodniczej kariery stanał przed poważnym dylematem. – Musiałem postanowić czy pozostać w świecie futbolu czy wrócić do wykonywania wyuczonego zawodu – górnictwa. Postanowiłem zająć się jednak „trenerką”. Z jednej strony to ciężki, wymagający wielu wyrzeczeń i określonej wiedzy zawód. Z drugiej zaś, podoba mi się w nim to, że jest twórczy i w dodatku daje ogromną satysfakcję – tłumaczy. Pierwszym trenerskim wyzwaniem Kostki była praca z młodzieżą Górnika. Później na dwa lata objął stanowisko szkoleniowca trzecioligowej Walki Makoszowy, aby w 1976 roku otrzymać propozycję prowadzenia swojego ukochanego Górnika Zabrze. Jak przyznaje, początek jego pracy z tym zespołem przypadł na okres, gdy klub znajdował się na równi pochyłej w dół. – W tamtych latach wielu fantastycznych zawodników zakończyło karierę. Drużyna była więc rozbita, a taka sytuacja nigdy nie jest korzystna dla szkoleniowca. – Gdy zostałem trenerem, Górnik zajmował w tabeli ligowej dziesiąte miejsce. Udało nam się w pewnym stopniu odbudować drużynę, co doprowadziło do zakończenia sezonu na trzecim miejscu i zakwalifikowaniu się do Pucharu Europy. W następnych latach nie szło już tak dobrze, a lokaty w środku tabeli nie wystarczały działaczom. W grudniu 1978 roku rozstałem się z zabrzańskim klubem i był to pierwszy moment w mojej trenerskiej karierze, że chciałem rzucić ten zawód i wrócić do kopalni – wpomina mistrz olimpijski. Szkoleniowiec po kilku tygodniach trafił jednak do Szombierek Bytom. Klub ten zajmował ostatnie miejsce w pierwszoligowej tabeli, nadzieje pokładane w Kostce były więc ogromne. – Gdy patrzę na to z perspektywy czasu, zaczynam rozumieć, że było to zawodowe samobójstwo. Gdybyśmy wtedy spadli do niższej ligi, moja kariera dobiegłaby końca – przyznaje piłkarz i dodaje: Czułem jednak, że drużyna ma potencjał. Potwierdziła to ratując się, a w następnym sezonie zdobywając 4. miejsce. O mistrzostwie Polski – w które nikt nie wierzył – nie wspominając. Praca w Bytomiu była okresem wyjątkowym. Stosunki z piłkarzami, działaczami i ogólnie z klubem układały się bardzo dobrze. Stwierdziłem jednak że sześć lat pracy w jednym klubie – jak na nasze, polskie warunki – to stanowczo za długo. Odszedłem i na chwile trafiłem do Zagłębia Sosnowiec, gdzie wytrzymałem dwa miesiące, ponieważ na własnej skórze poczułem nienawiść między Zagłębiakami a Ślązakami. Oczywiste było to, że drogi Huberta Kostki i Górnika Zabrze ponownie się skrzyżują. Powrócił tam w 1983 roku, a po dwóch latach porzucił legendarny klub na rzecz szwajcarskich: Fc Grenchen i Aarau. – Szwajcaria to raj na ziemi. Dziwię się, że tak piękny kraj jeszcze istnieje. Spędziłem w nim osiem niezwykłych lat. Czasami żałuję, że tam nie zostałem – uśmiecha się i wspomina – Gdy wróciłem do Polski nie potrafiłem się odnaleźć. Był to okres gdy w polskiej piłce coraz częstszym zjawiskiem stawała się korupcja. To między innymi przez nią Kostka zakończył trzecią przygodę na stanowisku trenera Górnika. – Po raz kolejny przejąłem ten zespół w 1994 roku. Nie wiedziałem już jednak, który mecz jest kupiony, a który nie. Nie chcąc brać w tym udziału postanowiłem zwolnić fotel szkoleniowca – nie kryje.
Bramkarz z przypadku
Całe dzieciństwo Kostka spędził w rodzinnych Markowicach. Jego ojciec zginał w czasie wojny, dlatego domem i wychowywaniem dzieci zajmowała się matka. Młody Hubert interesował się wszystkimi dostępnymi w tamtym czasie sportami. Grał zrobioną przez siebie piłką, jeździł na własnoręcznie stworzonych nartach i łyżwach. – Pamiętam jedną z zimowych spartakiad, gdzie nagrodą za pierwsze miejsce były narty, za drugie sanki, a za trzecie piłka. Jeden z moich nauczycieli przekonał mnie, abym wziął udział w dwóch konkurencjach: jeździe szybkiej i jeździe figurowej na łyżwach i zdobył dwie nagrody. Oczywiście tak zrobiłem. Narty, a przede wszystkim piłka były moje – uśmiecha się pan Hubert, który w rozgrywanych z kolegami meczach zawsze grał w polu. Jak sam mówi, bramkarzem został później, a umiejętność łapania piłek opanował grając w koszykówkę w III-ligowym zespole. – Zacząłem uprawiać tę dyscyplinę w I Liceum Ogólnokształcacym w Raciborzu. Jeden z naszych wuefistów uwielbiał „kosza” dlatego grywaliśmy w niego na każdym wuefie – wspomina. W 1957 roku koledzy Kostki znaleźli w gazecie informacje, że Unia Racibórz poszukuje bramkarza. Namówili Huberta, aby wziął udział w naborze. – Unia awansowała wówczas do II ligi. To nie były czasy, w których sprowadzało się zawodników z innych klubów, lecz szukało się jakiegoś chłopaka z okolicy. Postanowiłem spróbować swoich sił, ale podchodziłem do tego z dużą dozą sceptycyzmu. Jednak przyjęto mnie, a po kilku dniach rozegrałem już pierwszy ligowy mecz – mówi. Raciborski klub w tamtych latach rozgrywał regularne mecze w Pucharze Polski. Jednym z takich spotkań było starcie Unii Racibórz z Górnikiem Zabrze. – To właśnie po tym meczu zaproponowano mi kontrakt z zabrzańskim klubem. Miałem w tamtym okresie propozycje z Polonii Bytom czy Piasta Gliwice, ale oferty z Górnika się nie odrzuca. Ten zespół podziwiali wszyscy. Był naszpikowany gwiazdami reprezentacji Polski, a ja nigdy nie łudziłem się, że będzie mi dane stanąć obok nich na boisku. Gdy po raz pierwszy wszedłem do szatni nie wiedziałem jak zwracać się do piłkarzy, mówiłem więc per pan. Okazali się fantastycznymi ludźmi i szybko złapaliśmy dobry kontakt. Muszę szczerze powiedzieć, że w tamtej ekipie nie było podziałów. Wydaje mi się, że dzięki temu sięgnęliśmy po tyle tytułów – przyznaje golkiper.
Pasmo sukcesów
Przygoda Kostki w roli piłkarza z Górnikiem Zabrze trwała dwanaście lat. W tym czasie wspólnie z zespołem osiem razy zdobył tytuł mistrza Polski oraz sześć razy Puchar Polski. Meczami, którymi zabrzański zespół zasłynął były jednak spotkania europejskie. Górnik konfrontował się z takimi potęgami jak: Roma, Juventus, Manchester United, Tottenham czy Dynamo Kijów. – Nie udało nam się zagrać tylko z jednym z europejskich gigantów – Realem Madryt. Taki mecz był wielkim marzeniem całego zespołu, ale każde losowanie układało się dla nas pechowo – mówi trener. – Gdy graliśmy z drużynami europejskimi, na widowni Stadioniu Śląskiego był komplet. Podobno rekord padł w czasie spotkania z Austrią Wiedeń, kiedy na trybunach zasiadło – według wielu statystyk – 130 tysięcy kibiców – dodaje. Jednym ze spotkań jakie zapamiętał pan Hubert, było to z Tottenhame Hotspur. – Wtedy nie obowiązywały jeszcze zmiany zawodników. Tottenham był ówczesnym mistrzem Anglii, ale to my prowadzilismy po pierwszej połowie 4:0. Wtedy dwóch naszych piłkarzy doznało urazów i zabrano ich do szpitala. W dziewiątkę zakończyliśmy mecz wynikiem 4:2. Mimo takiego rezultatu spotkanie to było jednym z lepszych jakie zagrałem. Patrząc na powtórki wideo, zauważam, że gdybym w niektórych momentach był źle ustawiony „dostalibyśmy” dziesięć goli więcej. W spotkaniu rewanżowym polegliśmy 8:1. Jedną z przyczyn porażki był między innymi... nasz sprzęt. W Polsce nie było pieniędzy na buty z najwyższej półki, Anglicy takie posiadali. Gdy dzień przed meczem zobaczyli nasze korki, to przez całą noc polewali murawę wodą. W czasie meczu nie potrafiliśmy złapać równowagi i ślizgaliśmy się jak po lodowisku – śmieje się Kostka, który jak sam przyznaje: mecz życia rozegrał z Manchesterem United, mającym w składzie Georga Besta i Bobbiego Charltona. – Moja postawa w tym spotkaniu była rewelacyjna. Nigdy nie zapomnę tego, że po meczu piłkarze z Old Trafford utworzyli specjalnie dla mnie szpaler. Docenili tym samym moją grę. To było niezwykłe. – uśmiecha się Kostka.
Piłkarz z dyplomem
Kostka jako nieliczny z piłkarzy postawił nie tylko na sport, ale także naukę. Gdy ukończył liceum, mimo napiętego terminarza treningów w raciborskiej Unii, postanowił rozpoczać studia na Politechnice Gliwickiej. – Na treningi dojeżdżałem, chociaż z tygodnia na tydzień, przy tak wielu zajęciach na uczelni było to coraz trudniejsze. Gdyby ktoś wtedy postawił mnie pod ścianą i dał wybór: studia albo piłka, bez wątpienia wybrałbym naukę. Na trzecim roku studiów trafiłem do Górnika, ale moi trenerzy rozumieli mnie. Po obronieniu dyplomu – zgodnie z planem – wróciłem do regularnych treningów. Kilkadziesiąt lat później, po zakończeniu kariery, uczęszczałem na katowicki AWF, który był mi niezbędny w przygotowaniu się do zawodu trenera – mówi bramkarz.
Złote Monachium
W kadrze zadebiutował w 1962 roku spotkaniem z Marokiem w Casablance. Przez kolejne kilkanaście lat rozegrał w reprezentacji Polski 32 oficjalne mecze. W trzech z nich pełnił funkcję kapitana zespołu. Najważniejsze spotkania rozegrał jednak pod koniec swojej kariery. – W 1972 roku miałem możliwość wzięcia udziału w Igrzyskach Olimpijskich w Monachium. Nie byliśmy faworytem rozgrywek. Pamiętam jaką niespodziankę sprawiliśmy zwyciężając w ćwierćfinale z ZSRR. Po przerwie przegrywaliśmy 0:1, ale w drugiej połowie trener Górski szukał jakichś rozwiązań. Postanowił w końcu w 70 minucie wprowadzić na boisko Jarosika. Ten jednak oburzony tym, że selekcjoner wpuszcza go dopiero w końcówce przegranego meczu, odmówił. Pan Kazimierz delegował więc Szołtysika, który po kilku minutach od wejścia wygrał dla nas mecz. W finale natomiast graliśmy z żelaznym faworytem igrzysk – Węgrami. Spotkanie odbyło się po ulewnym deszczu, ale nie przeszkodziło nam to w zdobyciu upragnionego złota – wspomina z radością Kostka. – Wspomniałem o tym, że mecz rozegrany został po burzy, ponieważ takiego oberwania chmury jak wtedy, nigdy w życiu nie widziałem. Mimo wszystko na murawie nie było ani jednej kałuży. Dzisiaj gdy słyszę, że nie można było rozegrać meczu Polska – Anglia, ponieważ zalalo stadion to pękam ze śmiechu. Czterdzieści lat temu burza nie była żadną przeszkodą, teraz jest. Widać więc na tym przykładzie postęp techniki – dodaje pół żartem pół serio. Wielkim autorytetem dla Kostki, jak i wielu innych wybitnych piłkarzy był trener Kazmierz Górski. – To był fantastyczny człowiek i szkoleniowiec. Był bardzo dobrze przygotowany do zawodu, a przy tym potrafił do każdego z nas dotrzeć indywidualnie. Można powiedzieć, że traktował nas jak swoje dzieci. Miał niesamowite zdolności współpracy z zespołem. Gdy rozpatrujemy każdą kłopotliwą sytuację z perspektywy czasu to zdajemy sobie sprawę, że wszystko załatwiał w sposób idealny – wspomina.
Spełniony sportowiec
Dziś Kostka – podobnie jak wielu jego dawnych kolegów – mógłby być działaczem, piłkarskim, ekspertem czy gwiazdą „salonów”. To jednak nie jego świat. Nigdy nie chciał odcinać kuponów od sławy. Od wielu lat mieszka w pięknym domu w Markowicach i tkwi w pamięci znajomych jako jedna z legend polskiego futbolu. – Od 15 lat nie zajmuję się już piłką. Wyszedłem z założenia, że trenerem powinno się być góra do 60 roku życia – przyznaje. Ludzie nie zapomnieli jednak o dawnej gwieździe boisk. Przy każdych wyborach selekcjnera reprezentacji Polski, Kostka jest jednym z faworytów do objęcia tego stanowiska. – Czy chciałbym zostać selekcjonerem? – Wie pan, to nie jest kwestia, tego czy się chce nim zostać, ale tego czy ktoś mnie potrzebuje. Nigdy w swojej karierze nie dzwoniłem do żadnego klubu, że szukam pracy. Zawsze to one się ze mną kontaktowały. Tak samo powinno być z reprezentacją, to PZPN powinien wybierać selekcjonera – podkreśla pan Hubert. Na koniec pytam go czy czuje się spełniony jako sportowiec i trener. – Myślę, że tak. W młodości nie marzyłem nawet o jakiejś wielkiej karierzy. Myślałem wtedy, że zawsze będę grać w piłkę w Markowicach albo Unii. Wszystkiemu co stało się później towarzyszyło szczęście i przypadek. Nigdy też nie kalkulowałem co by było gdyby. To co się miało stać to się stało – kończy legenda polskiego sportu.
Wojciech Kowalczyk