Długowieczna miłość
Dziś już 65 lat dzieli ich od momentu, kiedy zdecydowali się pozostać razem. Pomimo, że mieszkali oboje w Sudole, pan Alojzy Urbas starszy o 13 lat od pani Klary, urok swej ukochanej dostrzegł, gdy wrócił z wojny.
Starszego i ciągle przebywającego poza domem sąsiada pani Klara znała z widzenia. Większa przyjaźń łączyła ją z jego siostrą, koleżanką z ławy szkolnej. Pomimo, że pan Alojzy ukończył już 101 lat, ciągle żywo wspomina okres swej młodości, która upłynęła na wojennej tułaczce oraz nieustannie głębokich uczuciach do swej wybranki życia.
Pan Alojzy przez cztery lata chodził w Sudole do miejscowej szkoły z j. niemieckim, a następnie, mieszkając u babci w Brzeziu, kolejne cztery lata spędził w tamtejszej szkole polskiej. Znajomość obu języków przydała się, gdy wraz z frontem przemieszczał się na Wschód.
Ponieważ pochodził z wielodzietnej rodziny, ojciec, za namową sąsiada, zdecydował, że wyuczy go na piekarza. Nauki pobierał w Pietrowicach, przez trzy lata jako uczeń, a jeden rok – czeladnik. Po ukończeniu szkoły najpierw pracował w piekarni znajomego w Maciowakszu, a następnie przez osiem lat w nowo powstałej piekarni w Szczytach. Na rok przed powołaniem do wojska zdążył jeszcze zdać egzamin mistrzowski w Opolu.
Piekarz, który karmił niemiecką armię
Pierwsze powołanie otrzymał do mieszczącej się w polskich koszarach niemieckiej jednostki wojskowej w Tarnowskich Górach. W końcu, gdy po trzech miesiącach bycia rekrutem miał pojechać na urlop do domu, na 10 minut przed odjazdem pociągu przyszedł rozkaz przeniesienia go do jednostki w Wiedniu. Tam tworzona była nowa dywizja zaopatrzenia. Już następnego dnia po przyjeździe do koszar wojskowych w Wiedniu trafił do piekarni. – Chleb piekło się w piecach na kółkach, jeszcze z pierwszej wojny światowej – wspomina swe pierwsze doświadczenia wojskowego piekarza. Należał do grupy piekarzy, którzy towarzyszyli niemieckiej armii. Dlatego po dwóch miesiącach pobytu w Wiedniu, przeniesiony został do dywizji piechoty w Ulm, a następnie po półtora roku przygotowań pociągami przewieziono ich przez Rumunię na front do Rosji. Wspomina swe pobyty w Jugosławii i na Ukrainie, toczące się walki pod Lwowem. – W trzy autobusy po 25 chłopa z pełnym wyposażeniem dotarliśmy pod Donbas – relacjonuje. Nieobca była mu więc tułaczka i chłód rosyjskiej zimy. Przeżył ostrzały i naloty. Na Wschodzie przebywał aż do klęski wojsk niemieckich pod Stalingradem.
Długi powrót do domu
Potem nastąpił powrót przez Rumunię, Albanię i Słowację do Polski. Najpierw dotarł do Ostrawy, a następnie, po ponad tygodniowym pobycie w tamtejszym obozie pracy, wrócił przez Bohumin do swego rodzinnego Sudołu. Czekały tam już na niego matka i siostry, powiadomione przez znajomą kobietę, którą spotkał na moście w Chałupkach. Niestety, jego powrotu nie doczekał ojciec. Zginął od odłamka bomby, która spadła podczas toczących się w powietrzu walk nad Raciborzem. – W domu były pustki, zabrano nam krowę, kozę, świnie, kury. W pokojach na pietrze Niemcy zrobili sobie kwatery. Poza tym budynek znajdował się na linii umocowań przeciwpancernych, które ciągnęły się aż do drogi – wspomina pan Alojzy. Pomoc zaproponowali krewni z Brzezia. Rozpoczął też prace w polu wypożyczając konie od wojska.
Klara zawsze przy mężu
Z panią Klarą bliżej poznali się po powrocie z wojny, w 1946 r. W dwa lata później, 20 stycznia pobrali się. Brat matki, znany w Brzeziu powstaniec, pomógł znaleźć panu Alojzemu pracę, najpierw strażnika, a następnie inkasenta w raciborskiej elektrowni. Stamtąd po dziesięciu latach pracy przeniósł się do Rafako, gdzie najpierw przy obrabiarce, a potem jako brygadzista przepracował kolejne 20 lat. Dziś od 36 lat jest na emeryturze i żartuje, że gdyby było więcej tak długowiecznych emerytów, państwo polskie zbankrutowałoby.
Pan Alojzy przez dwie kadencje działał w radzie parafialnej, a także był radnym w Wojnowicach i Krzanowicach. Ponadto należał do miejscowej OSP, której do dziś jest honorowym członkiem.
Pani Klara natomiast zajmowała się domem oraz niewielkim gospodarstwem, a także pomagała w pracach polowych swym rodzicom i rodzeństwu. Oboje podjęli się wychowania swej siostrzenicy Doroty, z którą do dziś utrzymują bardzo bliskie kontakty.
Obecnie żyją jeszcze 92- i 98-letnia siostra pana Alojzego, a jego starszy brat zmarł, gdy miał ponad 100 lat. Pani Klara cieszy się, że również należy do długowiecznej rodziny Urbasów.
(ewa)