Muzyka lekarstwem na życie
Wokalno-muzyczne doświadczenia i związana z nimi droga zawodowa dziś pozwala Elżbiecie Biskup, dyrektor Młodzieżowego Domu Kultury w Raciborzu, inaczej patrzeć na swą młodzież i rozumieć jej artystyczne dylematy, które przecież nie tak dawno były jej własnymi.
– Muzyka wydaje się nieustannie pani towarzyszyć.
– I to od dzieciństwa, kiedy została mi „przepisana” ze względów profilaktycznych. Ponieważ całe życie chorowałam na anginę i miałam problemy ze słuchem, śp. doktor Stanisław Hoffmann zalecił moim rodzicom, żeby znaleźć sposób na jego wytężanie. Najlepszym lekarstwem okazała się szkoła muzyczna. Ponieważ fortepian był bardzo drogi, rodzice wybierając dla mnie instrument zdecydowali się na akordeon. Zajęcia rozpoczęłam od drugiej klasy, albowiem byłam zbyt wątła, by grać na tak ciężkim instrumencie wcześniej.
– I tak muzyka zaczęła odgrywać poważną rolę w pani życiu?
– Nie do końca, choć miałam świetnego nauczyciela przedmiotów teoretycznych – Henryka Kaptura, który wspierał mnie przez większość życia zawodowego. Nauczycielem przedmiotu wiodącego był zaś Marceli Kapuścik, który upatrzył sobie we mnie talent, choć ja tego talentu w sobie nie czułam. Szczególnie, gdy dzieci bawiły się na podwórku, a ja musiałam ćwiczyć na akordeonie. Ten nauczyciel „starej daty” upierał się jednak, że powinnam grać, bo jestem bardzo uzdolniona. Tato, z którym mam szczególną więź, był dla mnie bardziej wyrozumiały i oświadczył, że mogę rozstać się z akordeonem, jeśli zagram mu dwa utwory: „La Paloma” i „Schön ist das Leben...”. Zdeterminowana była natomiast mama, która uważała, że szkołę muzyczną muszę ukończyć. Aby mnie zmotywować nastawiała zegarek, który ja sukcesywnie przesuwałam o kilka minut. Wszystko wydało się, kiedy mama przyszła do pracy o pół godziny za wcześnie.
– Z perspektywy czasu wnoszę, że – na szczęście – nie postawiła pani na swoim?
– W siódmej klasie pojechałam z panem Kapuścikiem na Akordeonowy Konkurs Muzyki Rosyjskiej i Radzieckiej w Katowicach. Ponieważ w tym czasie nauczyłam się już dwóch wymarzonych utworów taty, imprezę tę zamierzałam potraktować jako definitywne pożegnanie z akordeonem. Tak jednak zagrałam, że wygrałam ten konkurs. Rodzice uwierzyli dopiero po rozmowie z panem Kapuścikiem. Prof. Joachim Pichura – szef Katedry Akordeonu na Akademii Muzycznej w Katowicach, przekonał mojego nauczyciela, że powinnam zostać uczennicą liceum muzycznego. W wieku 14 lat rozpoczęłam naukę w Państwowym Ogólnokształcącym Liceum Muzycznym w Katowicach, mieszkając w internacie Akademii Muzycznej.
– To z pewnością niebywała przygoda dla małej dziewczynki?
– Och, tak. Spędziłam tam pięć lat. W akademiku spotkałam młodego Stanisław Sojkę, byłam w jednej klasie z Mateuszem Pospieszalskim – kompozytorem i aranżerem, poznałam wodzisławianina Arka Tesarczyka, grającego m.in. w nowojorskiej filharmonii. Dwa, a może trzy lata wcześniej liceum to skończył Krystian Zimerman. Szkoła dała mi niesamowite pokłady wykształcenia muzycznego. Poza tym była umiejscowiona w pobliżu miejsca centrali Solidarności. Pomimo, że nas, uczniów bezpośrednio nie dotyczyły wydarzenia lat 80., byliśmy w ich centrum. Wyzwalały intensywniejsze przeżycia, a po czasie umocniły we mnie solidarnościowe idee.
– Z takiej szkoły to już łatwa droga na studia.
– W klasie było nas troje akordeonistów i wszyscy marzyliśmy, by dostać się do akademii. W roku maturalnym, po pierwszym egzaminie technicznym zrozumiałam, że nie będąc wyczynowym muzykiem instrumentalistą, nie mam szansy tam studiować. Załamałam się na tyle, że nikomu nic nie mówiąc postanowiłam iść do pracy. Odwiodła mnie od tego ulubiona pani od fortepianu. Tak mnie uświadamiała, że zdążyłam jeszcze zdać egzamin na wychowanie muzyczne na kierunku artystyczno-pedagogicznym filii Uniwersytetu Śląskiego w Cieszynie. Równolegle rozpoczęłam pracę jako instruktor gry na fortepianie w domach kultury w Lubomi i Syryni. Prowadziłam też zajęcia w ognisku szkoły muzycznej w Raciborzu. Dzięki temu mam za sobą 25 lat pracy zawodowej. Czas spędzony w domach kultury jest dla mnie bezcenny, poznałam wspaniałych ludzi, z którymi do dziś utrzymuję kontakt. Praca ta dała mi też głębsze spojrzenie na działalność kulturalną.
– Nigdy nie marzyła pani o śpiewaniu?
– Śpiewałam w zespołach. Próbowaliśmy sił w lokalnych przeglądach. Na jednym z nich zdecydowano, że zespół odpada, a wokalistka idzie dalej. Zadebiutowałam w katowickim Spodku. Oczywiście moja mama pojęcia nie miała o tym, że śpiewam. Włączono mnie do zespołu katowickiego, mieliśmy próby w studio, w którym wcześniej pracował zespół Universe. Klasyfikując się do „Debiutów” w Opolu pojechałam na prześwietne warsztaty do Otmuchowa, które od strony muzycznej prowadził Zbigniew Górny, tekściarskiej – Janusz Kondratowicz, a wokalistów w swoich rękach trzymała prof. Ewa Mentel. Skoro mieliśmy wystąpić podczas opolskich „Debiutów” to musieliśmy być bardzo dobrze przygotowani. Traktowano więc nas, jak zawodowców. Potem były jeszcze warsztaty w Wilkasach. Tam podjęłam decyzję, że jednak nie będę śpiewać.
– Nie żałuje pani swojej decyzji?
– Nie. Fajnie, że w moim życiu są takie etapy, które albo popychają mnie do przodu, albo stopują, wówczas bez żalu rezygnuję. Gdyby nie ten etap, nigdy nie uczyłabym śpiewania, bo doświadczyłam na własnej skórze, jak mogą czuć się osoby, które do końca nie wierzą we własne umiejętności. Jestem w stanie ich zrozumieć, bo sama to wszystko przeżyłam. Kocham jednak muzykę rockową i cały czas się w niej specjalizuję. Nie potrafię też zaprzestać współpracy z młodzieżą.
– Dlatego kontynuuje ją pani do dziś.
– Miałam wiele szczęścia na początku mojej pracy zawodowej. Kończąc studia czekał na mnie etat w Studium Nauczycielskim, w którym będąc jeszcze na studiach uczyłam rytmiki. Po uzyskaniu dyplomu prowadziłam tam teoretyczne zajęcia z muzyki oraz zajęcia chóralne. Trwało to prawie pięć lat, aż do rozwiązania kierunku. Potem pracę zaproponował pracę mi dyrektor II LO Leszek Wyrzykowski, który przychylił się do mojego pomysłu zaszczepienia w młodzieży zainteresowań muzycznych. Przez rok próbowałam stworzyć chór. Nie miałam recepty na to co dalej robić, do momentu, kiedy wówczas mój przyszły mąż Andrzej Biskup zawiózł mnie na prapremierę musicalu METRO do Domu Muzyki i Tańca w Zabrzu. Wtedy uznałam, że to jest to!
– Tak powstał Miraż?
– Zespół wokalny, który nie nosił jeszcze wtedy tej nazwy rekrutował się z uczniów II L0 i działał przy RCK. Tam, będąc przez kilka lat instruktorem rozwijałam swą grupę muzyczną. Osobowościami zespołu były m.in. Beata Kuchcińska, Joasia Kociołek, Marzena Korzonek, Ania Wyszkoni. Mając w perspektywie tylko sześć godzin instruktorskich postanowiłam rozpocząć własną działalność. W 1999 r. Ania w drugim podejściu dostała się na Ogólnopolski Festiwal Piosenki Młodzieżowej w Radomiu i zdobyła jednogłośnie nagrodę Grand Prix. Sukces ten wyzwolił we mnie pewność, ze poradzę sobie sama, że mogę pracować z młodzieżą wyłącznie przy szkole. Liceum nie było wtedy moim jedynym miejscem zatrudnienia. W pewnym momencie pracowałam w pięciu przedszkolach prowadząc zajęcia rytmiczno-muzyczne. Stworzyłam pewien schemat zespołu, który przetrwał ponad 20 lat. Z moimi wokalistami pracuję bardzo dużo zespołowo i indywidualnie. Gdyby nie takie możliwości, nie byłoby obecnych efektów. Dziś Miraż wszedł w świetny etap, inny niż dotychczas, młodzież jest niesamowicie zżyta ze sobą. Cieszę się, ponieważ jest to również mój sukces pedagogiczny i wychowawczy. Dlatego trudny będzie moment rozstania i pożegnania.
– Z pewnością również dla pani?
– Nie ukrywam, że mam dylemat, co dalej. Wykonuję pracę nie tylko intelektualną i dydaktyczną, ale też wyczynową, bo wymagającą wiele energii. Cieszę się jednak na przyszłoroczne obchody 20-lecia Mirażu. Mam nadzieję, że na tę uroczystość przyjmie zaproszenie większość naszych wychowanków. Wielkie to szczęście, że udaje mi się tylu wspaniałych młodych ludzi poznawać. Często czuję, że mam do czynienia z talentem, ale potem przychodzi myśl, że ten talent ma 16 – 17 lat i trzeba go dopiero wyszlifować. Taka jest jednak nasza praca. To wielki dar boży, że tak to wszystko się ułożyło w moim życiu zawodowym. Niezmiernie jestem wdzięczna losowi, że robię to, co kocham. Mam nadzieję, że będę robić to dalej.
Ewa Osiecka