Pielgrzym z powołania
Pielgrzymowanie stało się sensem życia Roberta Tomańskiego. Przez ostatnie 53 lata zorganizował 150 pielgrzymek z parafii Matki Bożej Różańcowej w Nędzy do ponad 150 sanktuariów i miejsc świętych w Polsce.
Rodowymi korzeniami pan Robert mocno umocowany jest w Nędzy. Jego posesja graniczy z działką, którą niegdyś kupił jego ojciec. Ponieważ był murarzem postawił na niej ich rodzinny dom. Do dziś mieszka w nim siostra Roberta Tomańskiego, a do niedawna również jego matka, która zmarła mając prawie 98 lat. Należała do najstarszych mieszkanek tej podraciborskiej miejscowości nad Suminą.
Śmierć zajrzała mu w oczy
Edukację pana Roberta przerwała wojna. W latach 1942 – 1945, a więc do czasu wkroczenia wojsk radzieckich, uczęszczał do raciborskiego gimnazjum przy ul. Kasprowicza. Mając wtedy kilkanaście lat omal nie stracił życia. Penetrujący okolicę Rosjanie zapytali jego dziadka po rosyjsku, czy są w ich domu Niemcy. Ponieważ ten niedowidział i niedosłyszał, wskazał na pana Roberta, by z nimi porozmawiał. Rosjanin źle odczytał ten gest i wycelował w chłopca broń. Wtedy wkroczyła matka i obroniła syna, bo inaczej pewnie by go zastrzelił.
Rosyjskie korzenie
Pomimo swej śląskiej przynależności pan Robert nosi prawdziwie rosyjskie nazwisko – Tomański. Ojciec jego dziadka był bowiem Rosjaninem spod Moskwy. Pojmany i jako jeniec przekazany został książętom raciborskim. W latach 1869 – 1871 przebywał w dobrach książęcych pod Łężczokiem, gdzie gospodarstwo liczące prawie 100 krów prowadzili Warczokowie. Ta wielodzietna rodzina liczyła dwanaścioro dzieci, w tym sześć dziewcząt, które pracowały jako dojarki. Jedna z dziewczyn oczarowała rosyjskiego jeńca i została jego żoną. Dziś pan Robert stara się lepiej poznać historię rodziny, zgłębiając stare, spisane jeszcze gotykiem dokumenty.
Swą przyszłą żonę Marię pan Robert poznał na weselu kolegi, z którym przez trzy miesiące przebywał, jako celowniczy moździerzy na wojskowym poligonie w podkieleckiej miejscowości Końskie Barycz. Jego wybranka pochodziła z Grabczoka, maleńkiej wioski pod Murowem w Opolskiem, gdzie w miejscowej Hucie Szkła kolega z wojska – murarz stawiał piece.
– Zajmowałem się fotografią więc zaprosił mnie, abym zrobił mu zdjęcia ślubne. Ponieważ nie przyjechał drużba z Wrocławia, zastąpiłem go towarzysząc Marii – druhnie i przyjaciółce młodej pani – wspomina pan Robert.
Pasje młodego Roberta
Robert Tomański zawsze miał wiele zainteresowań. Przede wszystkim bardzo zajmowała go fotografia. W 1949 r. zaczął robić zdjęcia. Ponieważ rodzice mieli 2,5-ha gospodarstwo, pan Robert tylko w niedziele, kiedy nie musiał pracować na polu czy w oborze, mógł poświęcić się fotografowaniu. Znikał wtedy z domu na cały dzień, wykonując zdjęcia podczas wszystkich okolicznych uroczystości i spotkań. – Można mnie było nazwać miejscowym fotoreporterem, ponieważ robiłem zdjęcia tam, gdzie coś się działo, również podczas sportowych imprez na boisku – opowiada.
Świetnie też grał w szachy zdobywając mistrzostwo powiatu. Pojechał nawet na zawody wojewódzkie do Opola, gdzie jako młody i zupełnie nieznany szachista, wywołał sensację pokonując bardziej doświadczonych i wytrawnych graczy.
W 1950 r. zatrudniony był w raciborskiej lokomotywowni. Prace na kolei rozpoczął jednak już wcześniej, bo gdy miał 16 lat zwerbowany został do robót na odcinku drogowym Markowice – Brzezie. Tam na „starej” granicy kładziony był tor łączący obie dzielnice miasta. Po pół roku przeniesiono go do parowozowni, gdzie początkowo pracował w biurze. Wybrany przez radę zakładową do pracy kulturalno-oświatowej organizował wyjazdy krajoznawcze. – Raz w miesiącu miałem do dyspozycji wagon sypialny, którym jeździliśmy na wycieczki rozpoczynające się w Raciborzu, a kończące np. w Sopocie lub Giżycku – wspomina. W ten sposób podróżował do 1958 r., a więc do czasu urodzenia córki, kiedy to postanowił wesprzeć żonę.
Celem życia: polskie sanktuaria
Pielgrzymowaniem zaraził go ówczesny organizator tych wyjazdów, Wincenty Klima. Jednak już wcześniej, bo zaraz po wojnie pan Robert jeździł z młodzieżą na Górę św. Anny, jako przewodnik.
Mieszkający w Nędzy pan Wincenty – postawny pan z fajką był również kolejarzem. W 1960 r. przeniósł się do Studziennej, a ponieważ znał pana Roberta, zaangażował go do organizacji pielgrzymek.
Pierwsza pielgrzymka przygotowana przez pana Roberta odbyła się do Sanktuarium Matki Bożej Wambierzyckiej Królowej Rodzin. – Ponieważ pracowałem, pierwsze lata jeździliśmy tylko do Wambierzyc i Barda. Tam pielgrzymowali już moi przodkowie. Początkowo uczestniczyli w nich wyłącznie pielgrzymi z Nędzy, a potem dołączyli do nas chętni z Raciborza Studziennej, Ostroga, Ciechowic, Kuźni Raciborskiej, Łubowic i innych okolicznych miejscowości. Do 1966 r. Wincenty Klima jeździł z nami – opowiada Robert Tomański.
Z czasem wyjazdów było coraz więcej i odbywały się coraz częściej, szczególnie, gdy pan Robert w 1990 r. przeszedł na emeryturę. Pielgrzymowano niemal każdego miesiąca. Ponieważ na przygotowanie pielgrzymek organizator potrzebował zwykle dwóch miesięcy, w połowie przygotowań do jednej rozpoczynał pracę nad drugą pielgrzymką.
W wyprawach tych uczestniczyło ponad 50 osób, wyjątek stanowił okres stanu wojennego, kiedy na wyjazd do sanktuarium zdecydowało się tylko 13 uczestników. Najwięcej, bo 78 chętnych liczyła jedna z pielgrzymek do Matki Boskiej Wambierzyckiej. Tam mieszkańcy jeździli najczęściej, bo każdego roku. W sumie 40 razy. Poza tym pielgrzymi z Raciborszczyzny odwiedzili m.in. sanktuaria w: Dębowcu, Dukli, Gietrzwałdzie, Kaliszu, Krakowie, Licheniu (24 razy), Świętej Lipce, Tarnobrzegu, Toruniu, Warszawie i Zakopanem. Przy okazji zwiedzano też ciekawe miejsca i zabytki.
Przed dwoma laty przygotowując 140 wyjazd, pan Robert zdecydował, że czas skończyć ze swoim pielgrzymowaniem. Odwiódł go od tego ksiądz proboszcz zachęcając do zorganizowania jeszcze kolejnych dziesięciu. – Przyjąłem to jak nakaz od Pana Boga, którego woli nie można się sprzeciwić – stwierdził zmotywowany do dalszej pracy.
Ostatnią 150 pielgrzymkę 82-letni Robert Tomański odbył wraz z pielgrzymami we wrześniu ubiegłego roku do Sanktuarium Matki Bożej Trybunalskiej w Piotrkowie Trybunalskim. Jak przyznaje, pomimo, że było wielu nowych uczestników należała do najbardziej udanych.
Dziś, pomimo że już nigdzie nie wyjeżdża, Robert Tomański nie potrafi usiedzieć w domu. Uczestniczy w mszach św. angażując się w organizację modlitewną nabożeństwa. Zajął się też upowszechnianiem wiedzy na temat pretendującej do świętości Marii Klimaszki z Raciborza, tłumacząc książki na tej temat.
Ponieważ nie maleje liczba osób zainteresowanych udziałem w pielgrzymkach, pan Robert bardzo chciałby znaleźć godnego następcę. Wie jednak, jak absorbujące jest to zajęcie.
– Dla chwały Pana Boga nie ma granic trudu włożonego w tę prace – twierdzi z przekonaniem.
Ewa Osiecka