Pierwsze spotkanie z Chrystusem
Ks. Jan Szywalski przedstawia.
Maj to miesiąc maryjny ale i w pewnym sensie również eucharystyczny: prawie w każdej parafii są Pierwsze Komunie Św.
Nazwa „pierwsza Komunia” przyprawia niektórych duszpasterzy o skrzywienie twarzy, uważają, że jedynka rzymska może się kojarzyć z „jedyną Komunią św.”, proponują określenie: „pierwszy pełny udział we mszy św.”. Ale to chyba zbyt długa nazwa. Mówi się więc dalej „Pierwsza Komunia Św.”, choć trzeba pamiętać, że ma się stać początkiem trwałego związku z Jezusem, być chlebem powszednim, przyjmowanym nie tylko od święta, ale na co dzień aż do tej ostatniej, zwanej też wiatykiem, która ma nas przeprowadzić przez próg z doczesności do wieczności, z ziemskiego życia do wiecznego, tam gdzie zobaczymy Chrystusa już nie pod osłoną chleba, ale twarzą w twarz, czyli, jak mówi św. Paweł: „ujrzymy Go takim, jakim jest”. Ile wiary trzeba, by rozpoznać w kawałku białego chleba żywego Chrystusa! „To absurd!” – podpowiadają nam zmysły wzroku i dotyku. „To niemożliwe” – dodaje rozsądek. Dlatego prawie wszystkie odstępstwa od Kościoła katolickiego zaczynały się od negacji rzeczywistej obecności Jezusa w Najśw. Sakramencie. Radykalne słowa Jezusa „To jest Ciało moje” pojmuje się łagodniej: „to znaczy Ciało Jezusa”, lub „to symbol Jego Ciała”, albo jak często się dziś mówi: to „opłatek”, „biały chlebek”.
Wyznanie wiary salowej
Najbardziej dosadne wyznanie wiary w obecność Jezusa w Komunii św. złożyła wg mnie pewna dziewczyna – salowa w dialogu ze starszym pacjentem na korytarzu szpitalnym. Relacjonował tę rozmowę, nieco humorystyczną, jeden z kapelanów szpitalnych roznoszących komunię św. po salach.
Pacjent do księdza na korytarzu: „Da mi też ksiądz zjeść opłatek?”
Salowa: „Dziadku, opłatek to kupcie sobie przed wigilią i zjecie go w domu, ksiądz ma Pana Jezusa”.
Pacjent: „To mi da ksiądz zjeść Pana Jezusa”?
Salowa: „Dziadku, Pan Jezus to nie kotlet, Pana Jezusa się nie je ale przyjmuje, do serca”. To mocne, nieco twarde pouczenie prostej dziewczyny o istocie Najśw. Sakramentu musiało zawstydzić i otrzeźwieć owego człowieka, bo po dwóch tygodniach poprosił o spowiedź i był dobrze do niej przygotowany.
Garnitur po dziadku
Każdy z nas pamięta swoją Pierwszą Komunię Św. Przyjąłem ją w 1946 r., a więc w powojennej biedzie. Ciemny garnitur przeszyto mi z ubrania dziadka, siostra zaś miała koronkową sukienkę z welonu ślubnego matki. Prezenty były symboliczne: ozdobne filiżanki, które przetrwały wojnę w kredensach ciotek, wypełnione cukierkami. Ważni byli goście, ale przyszli ci, którzy przeżyli wojnę a polskie władze nie wyrzuciły na Zachód. I był Pan Jezus. Nie mogę jednak opowiedzieć o duchowej egzaltacji, o wzniosłych przeżyciach. Pogłębiona wiara w obecność Pana Jezusa przyszła później, gdy byłem ministrantem. Na fotografii tkwię w tłumie rówieśników; było nas dużo, wielu starszych w latach, bo wojenne lata pomieszały im porządek życia.
Potem kiedyś nadszedł czas, gdy jako kapłan sam przygotowywałem dziewięcioletnie dzieci do komunii św. Każdą komunię przeżywałem razem z dziećmi, wiedziałem, jak wiele zależy od tego dnia, od pierwszego zetknięcia się z Panem Jezusem eucharystycznym, by pierwsza nie była jedyną komunią św.
Wyjątkowe komunie
Bywały też dzieci, które przygotowałem indywidualnie na plebanii, aby „nikt nie wiedział, bo wie ksiądz, jego ojciec jest milicjantem (oficerem, aktywistą partyjnym) i może stracić stanowisko, ale nie chcielibyśmy, by dziecko nie miało tego, co inne mają”. Przyprowadzały je na ogół babcie. Zwykle przy takich dzieciach urywały się kontakty zaraz po zaliczeniu uroczystości. Może niektóre wróciły? Przynajmniej pamiętały, że nie były wyklęte? Ziarno zostało zasiane, może kiedyś plon wydało?
Wzruszające były komunie głuchych dzieci, poddanych mojej opiece duszpasterskiej. Rodzice często płakali i to z radości, że ich dziecko, doświadczone kalectwem braku słuchu, jednak zostało dowartościowane przez Kościół, dopuszczone do stołu Pańskiego. Ponieważ oko zastępuje u nich ucho, komunie były urządzane bardzo uroczyście, często z udziałem ks. biskupa w uroczym kościele na Górze św. Anny.
Na początku kapłaństwa, 50 lat temu, spotkałem rodziny świeżo przybyłe ze Wschodu, których dzieci nie były ochrzczone. Ubrane w białe sukienki stawały do chrztu kilka dni przed komunią św. Same składały wyznanie wiary, zapalały świeczkę od paschału. Wzruszona była cała rodzina. Po latach ukrywania swej wiary w Związku Radzieckim, w Polsce, choć będącej też pod presją komunistycznych władz, dożyli jednak tyle swobody, że ich dzieci mogły z rąk kapłańskich otwarcie przyjąć sakramenty święte.
Spotkania po latach
W mojej parafii jest zwyczaj obchodzenia Złotej Komunii Św. Pięćdziesiąt lat po I Komunii Św. spotkają się ci, którzy w dzieciństwie stali razem wokół ołtarza. Wchodzą do kościoła ze świecami ze złotymi obwódkami, jeszcze raz powtarzają przyrzeczenia chrzcielne i przyjmują Tego, który im towarzyszył przez pół wieku życia, który był ich podporą w doli i niedoli. Nie wszyscy z dawnej listy są obecni: niektórzy już nie żyją, innym pokręciło się życie, żyją w nowych związkach po rozwodzie i do komunii przystąpić nie mogą, są i tacy, którzy wiarę i sakramenty daleko odsunęli od siebie, ale większość z nich śpiewa teraz radosne, z serca wychodzące, Te Deum, dziękując za to, że wytrwali przy Chrystusie, za to, że chleb z nieba stał się ich mocą na często krętej drodze życia. Potem jest wspólna fotografia, odwiedzanie grobów, począwszy do tego, który kryje ich kapłana – katechetę, następnie te, w których spoczywają młodo zmarli koledzy. Następuje wspólny obiad i wspomnienia: „Pamiętasz jak...” „aleś schudła (częściej odwrotnie)”, „przedstawiam ci moją żonę, a to moje dzieci … czekamy na wnuków”. Znowu wspólna fotografia i obietnice, że „jeszcze się kiedyś spotkamy”, ale najczęściej już potem brakuje zdrowia i dobrej okazji. Może takie jubileuszowe spotkania są ważniejsze niż pierwsze przy ołtarzu? Na początku drogi sakramentalnej jeszcze nie wiadomo, jaki będzie jej dalszy ciąg.
Jezus zagubiony w prezentach
I Komunia Św. jest dziś tak bardzo zmaterializowana! Pan Jezus jest taki mały i wygląda tak skromnie przy komputerach, piłkach i rowerze. Jaką On może mieć wartość w oczach dziecka przy stosie kopert z banknotami? Trzeba mieć nadzieję, że znaczenie nawisu materialnego kiedyś zniknie i pozostanie On: Światłość świata, Droga życia i Nadzieja w beznadziei.
Prawdziwy głód Boga pojawia się najczęściej dopiero przy doświadczeniu krzyża.
Przydałoby się, by nam dorosłym, spojrzał Jezus głęboko w oczy i postawił nam pytanie jak w Ewangelii Piotrowi nad jeziorem Galilejskim: „Czy kochasz mnie? Po tylu latach i tylu przeżyciach? Czy kochasz mnie więcej od konta bankowego, od samochodu, bardziej niż stanowisko, więcej niż kochanka/kochankę?” Obyśmy umieli odpowiedzieć jak Piotr z szczerością wychodzącą z dna duszy: „Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię kocham, mimo upadków i słabości, mimo kryzysów wiary i zwątpień”.