O złośliwych telewizorach i ludziach, którzy kochają je nad życie
Wszystkim trochę wcześniej urodzonym ZURiT kojarzy się nieodłącznie z czasami PRL-u. Zakład Usług Radiotechnicznych i Telewizyjnych oznaczał w tamtych czasach sieć państwowych placówek handlowych i usługowych zajmujących się sprzedażą i naprawą urządzeń elektronicznych. W Raciborzu ZURiT przetrwał do dziś i choć od dawna jest w rękach prywatnych i zmienił nieco zakres usług, wciąż odwiedzają go rzesze raciborzan, dla których telewizor jest przedmiotem, bez którego nie można żyć.
Odbiornik z anteną na gruszy
Najstarszy pracownik tej placówki, Józef Flegel, choć od pięciu lat jest już na emeryturze, chętnie przyjeżdża do Raciborza, żeby opowiedzieć nam o swojej przygodzie z elektroniką. Z Modzurowa przywozi ze sobą w samochodzie cuda techniki z lat 70-tych, które służą mu do dziś. Na stole ląduje radioodbiornik lampowy Klawesyn z Dzierżoniowskich Zakładów Radiowych Diora, który kupił w 1975 roku w GS-ie i magnetofon szpulowy na licencji Grundiga produkowany w Zakładach Radiowych Kasprzaka. Pan Józef demonstruje jak się na nim nagrywa, przewija i za chwilę słuchamy przebojów zespołu Bony M.
Elektroniką interesował się od dzieciństwa. – W domu mieliśmy radioodbiornik Nokturn. Miał takie charakterystyczne klawisze i ebonitową obudowę. Żeby odbierać radio Luksemburg, wspinałem się na stojącą za domem gruszę i zaczepiałem na niej antenę – wspomina pan Flegel. Już w szkole podstawowej robił różne mocowania do żarówek i lampek choinkowych. Nic więc dziwnego, że po maturze wybór padł na Państwową Szkołę Techniczną w Dzierżoniowie. Naukę rozpoczął w 1965 roku a w grudniu 1967 roku obronił pracę dyplomową. W marcu następnego roku, już jako technik technolog telewizji odbiorczej, trafił do placówki w Kędzierzynie-Koźlu gdzie naprawiano odbiorniki radiowe i telewizyjne. Codzienne dojazdy do pracy to było nie lada wyzwanie. – Z domu wyjeżdżałem o 6.00 rano, żeby zdążyć na pociąg z Raciborza o 7.50. O 8.40 byłem już na dworcu w Kędzierzynie, ale musiałem tam czekać ponad godzinę bo zakład otwierali o 10.00. Z kolei po pracy, którą kończyłem o 18.00 musiałem zanieść utarg do trezora nocnego. Jeśli nie zdążyłem na pociąg o 18.30 to spóźniałem się na ostatni autobus do domu o 22.30 i nocowałem na dworcu w Raciborzu – opowiada pan Józef. Spóźnienia zdarzały się dość często a mimo to nasz bohater wytrzymał w Kędzierzynie do 1972 roku kiedy trafił do ZURiT-u w Raciborzu. W różnych placówkach tej firmy przepracował aż do emerytury.
Radzieckie Elektrony na otarcie łez
Na początku naprawiał odbiorniki radiowe i telewizory czarno-białe. Pierwsze polskie telewizory były na podzespołach radzieckich. Gdy pytam pana Józefa czy to prawda, że radzieckie telewizory wybuchały, dostaję od razu techniczną odpowiedź. – To nie były eksplozje tylko implozje. One pobierały 300 Vat i bardzo szybko przegrzewały się więc trzeba było uważać gdzie się je stawia – tłumaczy. – Miałem kiedyś takich klientów, którzy trzymali radziecki telewizor w zabudowanej wnęce i dwa razy im się spalił – dodaje. W latach 60-tych nowością na rynku były węgierskie Balatony i Oriony. Miały tylko jeden przełącznik kanałów a zasięg był tak mały, że można było złapać tylko Katowice albo Czechy. – Zdarzało się często, że zagraniczne telewizory trafiały do nas uszkodzone więc jeszcze przed pierwszą sprzedażą musieliśmy je naprawiać. Dzisiaj taki sprzęt byłby wysłany od razu do reklamacji ale w tamtych czasach wszyscy byli zadowoleni, że jakikolwiek towar trafił do sklepu – tłumaczy pan Józef.
Swój pierwszy telewizor kupił w latach 70-tych. To był polski Ametyst 1012, który, jak na tamte lata, miał bardzo nowoczesny wygląd. Wyprodukowano go w Warszawskich Zakładach Telewizyjnych. – Zapłaciłem za niego 7 czy 8 tysięcy a zarabiałem około 1400 zł. Pamiętam, że kolorowy polski telewizor Jowisz kosztował wtedy 47.000 zł. Radzieckie były o połowę tańsze. Ludzie zawsze wybierali chętniej polskie Heliosy, te radzieckie Elektrony kupowali jak już naszych brakło – wspomina pan Flegel. Telewizor służył panu Józefowi do 2012 roku. – Pozbyłem się go tylko dlatego, że zmieniono system nadawania i przestał odbierać – tłumaczy.
Złośliwy telewizor zawsze psuje się przed meczem
Do ZURiT-u trafiały często telewizory, które właściciele próbowali naprawiać sami. – Najczęściej watowali bezpieczniki za pomocą drutu lub gwoździa, do czego nigdy nie przyznawali się – relacjonuje pan Józef. Zdarzył się też klient, któremu telewizor zepsuł się przed ważnym meczem. Ponieważ punkt przy Długiej był już zamknięty, w desperacji lutował żarówki żelazkiem elektrycznym.
Kluczowym momentem dla fanów sportu był rok 1972. Igrzyska Olimpijskie w Monachium były pierwszymi transmitowanymi w całości na żywo i wyłącznie w kolorze. – Miałem kolegę, któremu zepsuł się kolorowy enerdowski Rubin w momencie, gdy rozpoczynała się olimpiada. Leżał w łóżku z chorymi korzonkami i przybity zepsutym telewizorem – wspomina pan Józef. – Była sobota, ale nie potrafiłem mu tej naprawy odmówić. W nocy oglądaliśmy razem transmisję z zawodów pływackich. Ja zachwycałem się błękitnym basenem a jemu zdarzyła się w końcu pierwsza przespana noc – podsumowuje ze śmiechem.
Gorącą atmosferę sportowych emocji podgrzewał dodatkowo skaczący obraz. – Kiedy styki elektryczne w odbiorniku źle kontaktowały wystarczyło uderzyć z pięści w telewizor i na jakiś czas to wystarczało – tłumaczy nasz bohater. Ten sposób często wykorzystywali kibice by dać upust swemu niezadowoleniu z wyników. Dziś zamiast pięści musi im wystarczyć pilot. I jak tu nie tęsknić za PRL-em?
tekst Katarzyna Gruchot
zdjęcia Jurek Oślizły