Miłość, Facebook i podróże pani Urszuli
Niezależna, ciekawa świata i otwarta na ludzi, pani Urszula Kalus, gdy ze swego siódmego piętra patrzy na Racibórz wie, że – bez względu na to, co dane było jej już zobaczyć – jest to jedyne miejsce, w którym tak naprawdę czuje się u siebie.
Pani Urszula urodziła się na Starej Wsi, skąd podchodzi jej ojciec. Jednak jej drugim domem zawsze była Płonia – rodzinna dzielnica mamy Emilii oraz całkiem licznej rzeszy ciotek i kuzynek. Rodziny rodziców pani Urszuli były wielodzietne. Potwierdziło to zorganizowane przez nią spotkanie rodu Bulendów, który zebrał się w licznym składzie przed siedmiu laty w Raciborzu.
Trudna powojenna rzeczywistość
Rodzice pani Urszuli pobrali się w 1938 r. i zamieszkali u rodziny ojca. Tam też na świat przyszła ich cała trójka, ona oraz dwaj starsi bracia.
– Mieszkaliśmy na Starej Wsi, tam przeżyliśmy wojnę i lata szkolne. Ponieważ obowiązywał język niemiecki, moja inteligentna i dobroduszna mama powiedziała do taty: „Skoro nasze dzieci będą chodzić do polskiej szkoły musimy uczyć się polskiego i w tym języku z nimi rozmawiać”. Zaoszczędziło nam to wielu problemów, co więcej, zarówno moi bracia, jak i ja byliśmy w pierwszej trójce najzdolniejszych uczniów – wspomina Urszula Kalus.
Po ukończeniu szkoły podstawowej w 1957 r., zgodnie z panująca wtenczas tendencją do zdobywania praktycznego zawodu, rozpoczęła naukę szycia u sióstr w Pogrzebieniu. Przez 10 miesięcy codziennie dojeżdżała samochodami obitymi deskami z drewnianymi ławeczkami, potocznie zwanymi „kurnikami”, by zgłębiać krawieckie umiejętności. Co więcej, na dworzec PKS, sąsiadujący ze stacją kolejową, musiała iść pieszo aż ze Starej Wsi.
Na niewiele zdała się jej ta wiedza, ponieważ państwo Bulendowie zaczęli budować dom i była potrzebna przy uprawach warzyw, które następnie rodzice sprzedawali.
Miłość i kiszone ogórki
Przyszłego męża, znanego raciborskiego bramkarza pierwszoligowej Unii, Zygfryda Kalusa poznała dzięki swojemu bratu. Obaj pracowali w ZEW, przyjaźnili się, a gdy odbywali służbę wojskową odwiedzali się wzajemnie podczas przepustek. To właśnie w czasie takiego urlopu, goszczący w domu państwa Bulendów pan Zygfryd zobaczył swą wybrankę. Pani Urszula doskonale pamięta ten moment. Wnosiła do pokoju talerz kiszonych ogórków – wyjątkowo pysznej specjalności mamy, którą uraczyła miłego gościa.
– Pobraliśmy się w 1965 r. i zamieszkaliśmy z rodzicami. Ponieważ mąż miał możliwość otrzymania mieszkania z ZEW, przenieśliśmy się na Płonię. Przez dziewięć lat mieszkaliśmy przy ul. Kanałowej w pięknym natenczas zewowskim domu. Gdy wybudowano osiedle przy ul. Katowickiej, otrzymaliśmy mieszkanie w administrowanym przez zakład bloku. Wprowadziliśmy się tam jako jedni z pierwszych w 1977 r. tuż przed świętami Bożego Narodzenia – wspomina początki małżeństwa pani Urszula.
Pan Zygfryd poświecił piłkę nożną dla zdobycia matury, zrobiła ją również pani Urszula, jak tylko odchowała dwóch synów Rolanda i Piotra. Potem podjęła pracę w Miejskim Przedsiębiorstwie Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej, następnie przez dziewięć lat pracowała w Młodzieżowej Spółdzielni „Usługa”, a kolejne dziewięć lat w Banku Gospodarki Żywnościowej. W 1999 r. przeszła na emeryturę.
Miłośniczka Facebooka
Dla obojga najważniejsza była rodzina, choć mąż chętnie spotykał się z kolegami, rozgrywał mecze oldboy’ów, a także brał udział w spotkaniach i uroczystościach rocznicowych np. w 100-leciu Unii.
Pani Urszula zaś przede wszystkim upodobała sobie podróże, a swe wrażenia dokumentowała na zdjęciach i opisywała również w „Nowinach Raciborskich”. Do ważniejszych wydarzeń, w których uczestniczyła, należały np. beatyfikacja Matki Teresy, czy też spotkanie z raciborzanką i jej krewną Mirą Stanisławską-Meysztowicz – prezes Fundacji Nasza Ziemia, inicjatorką akcji „Sprzątanie świata”, która obchodziła w Warszawie 10-lecie założenia swej organizacji.
Ponieważ pani Urszula zawsze chętnie dzieliła się swoimi wrażeniami, możliwość tę otworzył przed nią Facebook, do którego dziś zagląda niemal codziennie. W ten sposób nawiązała oraz odnowiła wiele swych dawnych przyjaźni.
– W 2009 r. gdy w Dzień Matki odwiedził mnie syn, zapytałam czy nie ma starego komputera. Dlaczego stary, zdziwił się i jeszcze tego samego dnia kupiliśmy laptopa. Poszłam na kurs komputerowy, zainicjowany przez Ślaski Uniwersytet Trzeciego Wieku. Gdy założono mi Facebooka, pomyślałam: „Musi być fajnie kontaktować się z całym światem”. Dziś spędzam sporo czasu przy komputerze. Mam ponad 100 znajomych na Facebooku – mówi Urszula Kalus.
Australijska przygoda
Ma zaś o czym pisać ponieważ jej wielką pasją stały się podróże. Rozpoczęła je w 1994 r. od wyjazdu do Australii. Zobaczyła wiele pięknych miejsc, które pokazał jej brat – polski podróżnik, mieszkający w Australii od 1963 r. W latach 70. wspólnie z małżonką i dziećmi organizował wyprawy po całym kontynencie, docierając zarówno do pustynnych, jak i najbardziej dzikich oraz ustronnych zakątków. Odkrył aborygeńską rodzinę, która żyjąc w warunkach, jak z epoki kamienia, nigdy nie miała kontaktu z cywilizacją. Niezwykły film dokumentujący te podróże wyemitowany został m.in. w Anglii i Niemczech. Niestety, nigdy nie został zakupiony i wyświetlony w Polsce. W kraju zobaczyła go tylko najbliższa rodzina i przyjaciele.
Jednocześnie brat pani Urszuli, pomimo dzielącej go odległości, jest bardzo rodzinny. – Nauczył nas kochać rodziców. Za życia mamy przyjeżdżał często nie bacząc na trudy podróży z Australii. Były też niekończące się listy, do których zasiadałam każdej niedzieli, a gdy pojawiły się telefony, długie rozmowy, w których zawsze musiała uczestniczyć mama – podkreśla pani Kalus.
Pierwsza z podróży pani Urszuli do Australii trwała dwa dni. Wyleciała z Niemiec, aby przez Ateny i Bangkok, po ponad 20 godzinach lotu w końcu wylądować w Melbourne.
Długie wojaże nigdy nie zniechęcały jej do poznawania świata. Siedem dni spędziła w Londynie, odwiedziła swą przyjaciółkę z lat szkolnych w Denver w Stanach Zjednoczonych, a w 2010 r. pojechała na pielgrzymkę do Meksyku. Dwukrotnie pielgrzymowała do Ziemi Świętej, zwiedziła też Jordanię i Egipt. Wszystkie swe podróże skrupulatnie dokumentowała, wykonując wiele pięknych pamiątkowych zdjęć.
Codzienność nie musi być szara
Na co dzień pani Urszula udziela się w Ślaskim Uniwersytecie Trzeciego Wieku, którego słuchaczką jest od początku jego istnienia, a więc od 2005 r. Ponadto jest sekretarzem Towarzystwa Miłośników Ziemi Raciborskiej.
– Gdy zmarł mąż, na cmentarzu na Płoni spotkałam pana Piotra Klimę, który zaprosił mnie i inne moje znajome na pierwsze spotkanie uniwersytetu. Gromadziliśmy się początkowo w pomieszczeniach sąsiadujących z apteką pana Klimy, potem w „Strzesze”, a dziś w Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej. Przy takich okazjach mogę spotykać się ze swoimi koleżankami, powspominać. Nawet dla prasy organizowałam akcję wśród osób, które przyjechały do Raciborza i chciały dzielić się swymi pierwszymi wrażeniami z pobytu w mieście. Opisałam własne wspomnienia z dzieciństwa, okresu wojny oraz miejskiego życia, które najintensywniej toczyło się pomiędzy cukiernią Kojzara, kinem „Bałtyk”, kawiarnią „Tęczową” przy ul. Długiej, a Rynkiem – opowiada pani Urszula.
Dziś Racibórz jest dla niej wszystkim. Najchętniej kupuje książki o mieście, którymi obdarowuje swoich bliskich zarówno w Polsce, jak i za granicą. Czynnie angażuje się w życie miasta, czego dowodem są np. podziękowania starosty za wolontariat na Zamku Piastowskim.
– Jeśli spotykam inną kobietę, która spędza samotnie życie, pocieszam ją: „Tak musi być, trzeba iść do przodu, nie wolno zatrzymywać się i rozpamiętywać tego, co jest nieuniknione” – dodaje z optymizmem Urszula Kalus.
Ewa Osiecka