Zgarnę każdy puchar, który stanie mi na drodze
O kosmicznym poziomie wyszkolenia zagranicznych strongmanów i o problemach z tego typu szkoleniem w Polsce oraz o tym, że strongmani to nie bezmózgowi idioci z Michałem Tichanowem rozmawia Wojciech Kowalczyk
Jak na strongmana bardzo młody. Ba, najmłodszy na wszystkich turniejach, w których bierze udział. Nie czuje przez to dyskomfortu, bo wie, że jego pięć minut powoli nadchodzi. W tym roku zdobył mistrzostwo kraju, ale jak sam mówi, dopiero się rozkręca. Przede wszystkim jednak, to piekielnie zdolny chłopak, a co ważne – nie mniej ambitny. Zmotywowany do działania. Gotowy na sukces. To po prostu – Michał Tichanow.
– Wiem, że jednym z pana idoli jest Mariusz Pudzianowski, który kilka tygodni temu odwiedził Racibórz. Spotkał się pan z nim? Chwilę porozmawiał?
– Razem z kolegami, z którymi trenuję, wziąłem udział w spotkaniu z Pudzianowskim w Rafako Arenie. Wystartowałem nawet w jednej z siłowych konkurencji, które z okazji jego przyjazdu przygotowali organizatorzy. Można powiedzieć, że tego dnia spełniło się jedno z moich największych marzeń – miałem możliwość zobaczenia na żywo człowieka, dzięki któremu wszedłem na sportową drogę.
– Dlaczego akurat dzięki niemu?
– W wieku 14 lat obejrzałem w TVN-ie zawody strongman które, w pięknym stylu, wygrał właśnie Pudzianowski. Już wcześniej, dla poprawy kondycji i sylwetki, ćwiczyłem na siłowni, jednak po obejrzeniu Mariusza „w akcji” stwierdziłem: przecież ja też bym tak mógł. To był impuls, chwila fascynacji. Zauroczyła mnie ta dyscyplina i postanowiłem rozpocząć treningi. Na początku nie myślałem o tym, aby zająć się dziedziną strongman w pełni profesjonalnie, jednak po jakimś czasie poczułem, że jest to to, co chciałbym w życiu robić.
– Można z tego wyżyć?
– Jeżeli osiąga się sukcesy, pojawia się szansa zdobycia sponsorów. Do tego – oprócz ciężkiej pracy – potrzeba rozgłosu. Niestety, w polskich mediach wciąż niewiele mówi się o strongmanach, a jeżeli już, to patrzy się na dyscyplinę, którą uprawiamy przez pryzmat Mariusza Pudzianowskiego. Niektórym wydaje się, że tylko garstka osób w naszym kraju zajmuje się tym sportem, a tak nie jest. Strongmanów jest mnóstwo. Wielu z nich ma predyspozycje do tego, aby być w światowej czołówce, jednak nie mają oni funduszy, które pozwoliłyby im poświęcić się w stu procentach swojej pasji.
– Mówi pan o silnej grupie polskich strongmanów, a ja nigdy nie słyszałem o żadnym klubie ani sekcji, w której osoby te mogłyby trenować.
– Bo tego typu klubów w Polsce nie ma. Jeżeli decydujemy się uprawiać tę dyscyplinę jesteśmy skazani wyłącznie na siebie. Sprzęt, metody treningowe oraz informacje o zawodach musimy zdobywać na własną rękę. Czasami myślę sobie, że jeżeli udałoby mi się zajść w tej dyscyplinie wystarczająco wysoko, chciałbym powołać do życia sekcję strongman.
– Skoro nie ma profesjonalnych warunków, w których mógłby pan budować formę, to jak wygląda pana trening?
– Większość czasu poświęcam zajęciom na siłowni. Bywam tam cztery razy w tygodniu. Ćwiczę na hantlach i sztandze, co ma służyć poprawieniu techniki chwytu. Aby rozwinąć siłę mięśni podnoszę także ciężary w TKKF Belfer Racibórz. Dla gibkości i ogólnego rozwoju fizycznego pływam oraz wykonuję wiele ćwiczeń gimnastycznych. Jak pan widzi, na każdym z tych treningów polepszam pracę innych części ciała.
– Myślałem, że najbardziej poświęca się pan treningowi na sprzęcie wykorzystywanym w zawodach strongman.
– Raz w tygodniu odbywam trening na – powiedzmy – profesjonalnych przyrządach. Dokładnie z takimi samymi zmagamy się w czasie każdego turnieju.
– „Powiedzmy” profesjonalnych przyrządach?
– Niestety, w Polsce nie da się kupić dostosowanego do tej dyscypliny sprzętu. Zazwyczaj osoby uprawiające strongman muszą same skonstruować potrzebne urządzenia. Wielką pomoc w tej materii uzyskałem od mojego taty oraz dwóch zaprzyjaźnionych sąsiadów, którzy wspólnymi siłami stworzyli dla mnie między innymi kilka walizek potrzebnych do spaceru farmera oraz ciężarek do wagi płaczu.
– W której konkurencji czuje się pan najlepiej?
– Bez wątpienia w martwym ciągu. Nieważne czy wykonywanym na sztandze, czy na platformie. Mam dobrą technikę i mocną partię mięśni grzbietowych, a to w tej konkurencji jest najistotniejsze.
– Jak wysoko chce pan zajść w tym sporcie?
– Cel każdego strongmana jest jeden: zostać najsilniejszym człowiekiem na świecie. Droga do tego jest kręta i bardzo długa, ale wierzę, że sukces ten osiągnę. Poza tym pragnę zdobyć wszystkie pozostałe trofea, które pojawią się na mojej drodze.
– Plany bardzo górnolotne. Z czego czerpie pan siłę do ich realizacji?
– Motywują mnie zarówno sukcesy jak i porażki. Dzięki tym ostatnim bardzo wiele rzeczy można zrozumieć i dzięki niepopełnianiu tych samym błędów, przekuć przegraną w triumf.
– Pan ma ich na koncie sporo, zapewne z czasem, pojawiać zaczną się jeszcze lepsze wyniki i to w o wiele bardziej prestiżowych zawodach.
– Jestem jeszcze młody, mam niespełna 18 lat. Strongman to specyficzny sport, którego – aby zdobywać trofea – nie trzeba, a nawet nie powinno się uprawiać w zbyt młodym wieku. Chodzi tutaj głównie o cechy biologiczne, procesy dojrzewania itd. Organizm musi być gotowy, a ciało w pełni rozwinięte. Ja mam jeszcze czas na osiągnięcie sukcesu, ale już dziś – szczerze mówiąc – jestem na niego gotowy.
– Dziękuję za rozmowę.