Tomasz Iron Man Brembor
W CZTERY OCZY – O morderczych treningach, apetycie na start w Rio oraz nadludzkiej sprawności triathlonistów z Tomaszem Bremborem rozmawia Wojciech Kowalczyk.
Człowiek o dwóch wcieleniach. W czasie rozmowy powściągliwy, poważny i nieco tajemniczy. Innym razem energiczny i zdeterminowany w pokonywaniu życiowych przeszkód. Na treningach w pełni zaangażowany, podczas zawodów bez skrupułów pokonujący rywali. Jednym słowem: walczak. Pływa, biega i jeździ na rowerze bez kompleksów. Tych nie mogą mieć przecież najlepsi sportsmeni świata, a on ma aspiracje, żeby kiedyś stać się jednym z nich. To marzenie, snute jest nie bez podstaw. Wielu trenerów i ekspertów już dziś widzi go bowiem wśród polskich sportowców startujących na Igrzyskach Olimpijskich 2016 w Rio de Janeiro. Kiedyś ogromną miłością darzył pływanie. Po czasie stwierdził, że to dyscyplina zbyt monotonna, że musi spróbować czegoś nowego. Tak trafił do świata sportowych herosów, ludzi z żelaza – triathlonistów.
– A jednak usiadł przede mną człowiek z krwi i kości. Nie z żelaza.
– Nie da się ukryć (śmiech). Ale to prawda, tak o nas mówią. Chociaż w dużej mierze nazywa się tak zawodników startujących na dłuższych dystansach.
– Pan się do nich nie zalicza?
– Teraz trenuję głównie pod krótsze dystanse, chociaż powoli zaczynam przygotowywać się także do tych nieco dłuższych. Muszę podkreślić, że każdy zawodnik sam wybiera sobie trasę o danym dystansie. Nie jest powiedziane, że na przykład juniorzy nie mogą konkurować na bardziej wymagających trasach, a seniorzy wystartować na tych krótszych. Tak naprawdę, z dystansem olimpijskim czyli, 1500 m pływania, 10 km biegu i 40 km jazdy rowerem mierzą się wyłącznie najlepsi triathloniści świata. Najpopularniejszy jest dystans Iron Man odbywający się na malowniczych Hawajach. Kilkunastu ludzi na świecie rywalizuje także na jeszcze trudniejszych i o wiele dłuższych trasach.
– To ostatni sezon, w którym może pan startować w juniorach, w kolejnym będzie pan już występować jako młodzieżowiec. Jak duża różnica poziomu sportowego istnieje między tymi kategoriami wiekowymi?
– Niewielka. Tak naprawdę, będąc jeszcze juniorem przygotowuję się do rywalizacji w wyższych kategoriach. Kilka razy walczyłem już nawet z seniorami, a tam poziom jest już wygórowany.
– Zdobyte tydzień temu, trzecie miejsce na mistrzostwach Polski seniorów pokazało, że już dziś ze świetnymi rezultatami, może pan rywalizować z o wiele starszymi i bardziej doświadczonymi rywalami.
– Brązowy medal zdobyty w takiej imprezie cieszy podwójnie. Po pierwsze mogłem zdobyć cenne doświadczenie, a po drugie sprawdzić się w walce z najlepszymi. To świetny wynik, który napawa mnie optymizmem przed kolejnymi startami.
– Ten rok pod względem sportowym jest jak na razie niezwykle dla pana udany.
– Przed sezonem spodziewałem się raczej okresu słabszej formy. Zdobyte w tym roku mistrzostwo Polski w Suszu pokazało jednak, że pozostaję w dobrej dyspozycji. Stagnacji zaprzecza także – według mnie dobre – czterdzieste drugie miejsce w mistrzostwach Europy juniorów.
– Lokata ta wydaje się o tyle dobra, że w Mistrzostwach wystartowało aż 80 najlepszych juniorów Starego Kontynentu, w tym zaledwie czterech Polaków.
– Dokładnie. Chociaż na razie nie mam „ciśnienia” na sukcesy za granicą. Zbieram cenne doświadczenie i to jest najważniejsze. Poza tym juniorzy nadają zawodom bardzo wysoki poziom, a mnie brakuje jeszcze tzw. wybiegania.
– To już sprawa treningów, o których krążą legendy. To prawda, że triatloniści zaczynają pierwszy trening o piątej rano?
– Akurat moja grupa zajęcia na basenie zaczyna dopiero o 5.30, więc to o czym pan mówi, to tylko mit (śmiech). Rozkład treningów zależny jest zawsze od tego, w której części okresu przygotowawczego jesteśmy. Czasami bierzemy udział w aż trzech treningach. Każdy z nich poświęcamy oczywiście doskonaleniu się w innej dyscyplinie sportowej.
– Co magicznego jest w triathlonie, że tak wielu młodych ludzi decyduje się go uprawiać?
– Jest on przede wszystkim bardzo urozmaicony, przez to, że rywalizacja odbywa się w trzech, różnych konkurencjach. To dyscyplina w dużym stopniu kształtująca charakter oraz – przez to, że jest niezwykle wymagająca – pozwalająca odkryć i zrozumieć własne słabości. Jest również sposobem na poznanie granic swoich możliwości, a my – sportowcy, lubimy to robić.
– To właśnie te aspekty skłoniły pana kilka lat temu do zmiany dyscypliny? Przypomnijmy, że przez lata był pan wyłącznie pływakiem.
– Już w przedszkolu uczęszczałem na zajęcia pływackie. Poważne treningi na basenie, zacząłem jednak dopiero w czwartej klasie szkoły podstawowej. W pływaniu podobało mi się to, że nie ma w nim bezpośredniego kontaktu z rywalem. Z sukcesami reprezentowałem szkołę i myślałem, że z dyscypliną tą zwiążę się na dłużej. W pewnym momencie jednak poczułem, że stoję w miejscu. Nie osiągałem już takich rezultatów, jakich po latach systematycznych treningów bym oczekiwał. Stwierdziłem, że pora na zmiany. Postawiłem wszystko na jedną kartę i według mnie – wygrałem.
– Zdecydowanie. Dziś, zawodnicy zmagający się w triathlonowych zawodach, widząc na liście nazwisko Brembor, truchleją. Media zaś, przed każdym turniejem, ogłaszają pana faworytem. Odczuwa pan przez to większą presje?
– Broń Boże. Może dlatego, że nigdy nie czuję się faworytem. Za każdym razem to prasa mnie nim mianuje, a ja jadę na zawody z myślą, że muszę zaprezentować się jak najlepiej.
– Nie da się jednak ukryć, że wyrasta pan na kandydata do reprezentowania Polski na Igrzyskach Olimpijskich w Rio de Janeiro.
– Start w Brazylii byłby spełnieniem moich marzeń, jednak za szybko, aby o tym mówić. Przyszły sezon będzie decydujący.
– W tym roku ukończył pan raciborski SMS. Zostaje pan w Raciborzu?
– Niestety nie. Wybrałem AWF Katowice, ale nie oznacza to bynajmniej, że kończę przygodę z Raciborzem. Bardzo chciałbym nadal tutaj trenować, a to, jak często i w jaki sposób, zależy od decyzji katowickiej uczelni, ponieważ staram się o indywidualny tryb nauczania. Jeżeli plan się powiedzie, to jeszcze niejedno podium dla SMS-u wywalczę.
– Wraca pan więc na „stare śmieci”.
– Można tak powiedzieć. Urodziłem się w Katowicach i do dziś startuję na zawodach nie tylko jako uczeń SMS Racibórz, ale także klubu AZS AWF Katowice.
– Co skłoniło pana do przeniesienia się do Raciborza?
– Najmocniejsza na Śląsku sekcja triathlonu, która funkcjonuje właśnie przy SMS-ie. Tak naprawdę, do dopiero tutaj rozpocząłem w pełni profesjonalne szkolenie w tej dyscyplinie.
– Zapewne wiele wolnego czasu pan nie ma, ale gdy jednak uda się go znaleźć...
– Wówczas sprawdzam nowinki ze świata elektroniki.
– Teraz tych wolnych chwil będzie o wiele więcej. Jakieś plany na wakacje?
– Na razie o tym nie myślę, bo okres wakacyjny w moim przypadku nastąpi dopiero we wrześniu, ewentualnie w październiku. W lipcu i sierpniu – gdy inni smażą się na plaży – my jesteśmy w połowie sezonu i ostro trenujemy, albo akurat bierzemy udział w zawodach. Później jednak to sobie odbijamy.
– W takim razie życzę przyjemnych, „jesiennych” wakacji i kolejnych sukcesów.
– Bardzo dziękuję.