Mieszkali w salonach hrabiego Donnersmarcka
Krowiarki. Od 7 do 9 sierpnia trwał drugi zjazd byłych wychowanków Domu Dziecka w Krowiarkach. Podobnie jak w zeszłym roku, spotkanie zainicjował Roman Stark. Koledzy i koleżanki z dzieciństwa zjechali z całego kraju i zagranicy. Ponownie wykorzystali okazję do wspomnień i zwiedzania swojego domu z lat młodości.
Pałac w Krowiarkach tuż po drugiej wojnie światowej mianowano domem dziecka. Zwożono tu dzieci z całej Polski, a także zza granicy (n.in. z niemieckich obozów). Ówczesne władze dbały aby osierocone dzieci wróciły do kraju, który z powodu wojny stracił wielu obywateli. Dom dziecka funkcjonował w pałacu rodziny Donnersmarcków do 1959 r. Później mieścił się tu szpital Rehabilitacyjno-Ortopedyczny. W 1970 r. mury pałacu opustoszały i cały obiekt zaczął niszczeć.
Wspomnienia byłych wychowanków dotyczą lat świetności budynku, który szczęśliwie przetrwał zawieruchę wojenną.
Na zjeździe było obecnych około 20 byłych domowników pałacu. Pomimo że w latach funkcjonowania domu dziecka było tu ponad 200 dzieci, to i tak spora grupa. Najstarsi, którzy pamiętają lata powojenne mają już dziś ponad 80 lat. Nie wszyscy z nich są w stanie przyjechać, niektórych już z nami nie ma.
Ze wspomnień wychowanków wyłania się obraz placówki, która łączyła tragiczny los dzieci, a jednocześnie dawała im wiele radości i drugi dom. Każdy kamień ma tutaj swoją historię, o której żywo opowiadali byli domownicy pałacu.
Śmiech i łzy
Podczas zjazdu padały same ciepłe słowa o dyrektorze domu, Leopoldzie Bolku. Był dla dzieci jak ojciec. Dzięki niemu pomimo dyscypliny, w domu nie było rygoru, a dzieci czuły się swobodnie. Choć starano się zbudować przyjazną atmosferę oczy dzieci nie raz kierowały się w stronę bramy, gdzie wypatrywały odwiedzin kogoś bliskiego.
Na terenie parku za pałacem miały miejsce zdarzenia przypominające nie tak odległą wojnę. Podczas jednej z zabaw, tuż przy mostku, przy którym dzieci się opalały, jeden z chłopców nadepnął na minę przeciwpiechotną. Chłopiec zginął. Małym pocieszeniem było to, że ofiar mogło być więcej, a u jego towarzyszy skończyło się tylko na niegroźnych dla życia ranach.
Mury pałacu były też świadkami wielu wesołych przygód. Kiedy wychowawczyni za karę zabroniła grupie chłopców wspólnego oglądania filmu, ci znaleźli na to sposób. Odkryli, że w sąsiednim pokoju, za kredensem jest ukryte lustro weneckie. Zwinęli sobie papierosy z liści dębu, rozsiedli się przez lustrem i z satysfakcjom oglądali pierwszy w swoim życiu film na kolorowej taśmie.
Otwarte drzwi
Wychowankowie mieli tu zapewnione mieszkanie do 18. roku życia. Jednak ci dorośli, którzy pobierali nauki nadal mogli tu wracać. Nadal zasiadali z młodszymi do posiłków, które były zapowiadane hejnałem z trąbki. Musieli też pomagać przy codziennych pracach. W lato dzieci i młodzież uczestniczyła w żniwach, chłopcy opiekowali się hodowlą nutrii, a co tydzień cały pałac był szczegółowo sprzątany. Komu zepsuły się buty szedł do szewca, który miał swój warsztat w wieżyczce pałacu.
Niepewna przyszłość
Każdy z wychowanków ma swoją historię. Powyższe to tylko ułamek. Smutne jest to, że wspomnienia powojennego pałacu rysują obraz bajkowego zamku. Dziś ten obraz jak przez mgłę można zrekonstruować na podstawie nielicznych pozostałości ozdobnych kafelek czy sztukaterii.
Po likwidacji szpitala większość sprzętów została wywieziona i rozkradziona. Brak późniejszego zainteresowania obiektem skutkował powolnym niszczeniem murów. Dziś pałac i jego obejście jest własnością prywatną. Koszt remontu wydaje się być jednak tak ogromny, że aż trudno wyobrazić sobie potrzebną sumę. Pomimo tego dziecięce wspomnienia jakby rekonstruują stare mury i przyciągają do nich jak magnez. Prawdopodobnie za rok znów zjadą się tu ci, którzy jako dzieci mieszkali w salonach hrabiego Donnersmarcka.
Marcin Wojnarowski
Aktualności z życia pałacu, fotografie, jak również historie byłych jego domowników można znaleźć na stronie internetowej: www.palac.krowiarki.org.