Samotność rozbudziła w nich prawdziwą miłość
Samotność i brak rodziców, których oboje stracili bardzo wcześnie, zrekompensowało im uczucie – mocne i trwałe, które pozwoliło małżonkom przeżyć wspólnie 60 lat. Państwo Janina i Jan Cisowie poznali się w zakładzie pracy, w którym oboje znaleźli zatrudnienie.
– Po śmierci mamy zamieszkałam u cioci w Ryjewie (woj. pomorskie). Ponieważ potrzebowali kogoś do pomocy w kuchni restauracji PSS „Społem” w Kwidzynie, wujek załatwił mi tam pracę – wspomina swe pierwsze kroki w dorosłość jubilatka. Pan Jan był piekarzem i pomimo swych 19 lat miał już za sobą duży bagaż życiowych doświadczeń.
Pochodzi spod Radomia. Mając zaledwie siedem lat jego wychowaniem zajęli się macocha i ojczym. Dlatego szybko wyszedł z domu. Jako 13-latek znał już tajniki zawodu piekarza, którego wyuczył się w miejscowej prywatnej piekarni. W poszukiwaniu zajęcia trafił na Dolny Śląsk do Wrocławia. Pracował przy odgruzowywaniu miasta. Stamtąd zwerbowany został na rok do Kopalni Murcki w Tychach. Ostatecznie jednak nad fach górnika przedłożył zawód piekarza. Zdecydował się więc wyjechać do szkolnego kolegi do Świdnicy, następnie do Strzegomia, znajdując zatrudnienie w piekarniach.
– Praca była ciężka. Chleb wtenczas wypiekano w zwykłych piecach, w których trzeba było palić węglem. Często wyglądałem jak kominiarz, a nie jak piekarz – wspomina.
Stamtąd los rzucił go do Kwidzyna, gdzie kontynuował naukę zawodu dodatkowo zgłębiając wiedzę na temat cukiernictwa. Dziś ma nie tylko mistrzowskie „papiery” piekarza, ale i czeladnika cukiernika.
– W dzieciństwie sam musiałem dawać sobie radę. Narzekałem gdy uciekłem z domu, ale później, choć nie było łatwo, już się nie skarżyłem – opowiada o trudnym dorastaniu.
Początkowo państwo Cisowie widywali się podczas zakładowych zebrań, a także gdy pan Jan przychodził z kolegami do restauracji na piwko. Pół roku po poznaniu się wzięli ślub, który zawarli 18 kwietnia 1953 r. Świetnie pamiętają ten całkiem pogodny wiosenny dzień, pomimo że sama uroczystość była skromna, z udziałem najbliższych członków rodziny i kilku przyjaciół. Stali przecież u progu dorosłego życia, oboje mieli zaledwie po 20 lat.
Z Kwidzyna przeprowadzili się do pobliskich Kisielic, gdzie pan Jan przez 13 lat był kierownikiem geesowskiej piekarni. Tam otworzył swą prywatną ciastkarnię, a następnie w Przezmarku przez siedem lat zarządzał własną piekarnią. Wypadek, któremu uległ, ostatecznie skłonił państwa Cisów do sprzedaży firmy i wyjazdu na Śląsk.
Zawsze tam, gdzie szedł pan Jan wiernie towarzyszyła mu pani Janina, dzieląc z nim dobre i gorsze chwile wspólnego życia. – Pytałam jedynie czy jest blisko szkoła i kościół – opowiada o licznych przeprowadzkach wierna towarzyszka życia.
Nie bez powodu zresztą, gdyż państwo Cisowie są rodzicami pięciorga dzieci. – Dwie córki nadal mieszkają w Kisielicach na Mazurach. Syn i jedna córka są z nami w Raciborzu, a jedna mieszka w Rudzie Śląskiej – wylicza pani Janina.
Doczekali się też dziesięciorga wnucząt i dwanaściorga prawnucząt. Najmłodsza prawnuczka ma dziś dwa latka.
Do Raciborza przeprowadzili się w latach 90. Jako pierwszy przyjechał ich syn, który jest murarzem. Początkowo wynajmowali mieszkanie przy ul. Katowickiej, następnie pan Jan złożył podanie o mieszkanie, które otrzymali po pół roku w samym centrum miasta. Znalazł też pracę w cukierni Alfreda Malcharczyka, gdzie pracował przez trzy lata aż do emerytury. Jako piekarz zajął się wypiekiem chleba, który musiał być pieczony według tradycyjnej receptury, na naturalnym kwasie – bez sztucznych polepszaczy. W cukierni wprowadził też wypieki w postaci plecionych wszerz chałek, obwarzanków, a dla dzieci wykonanych z ciasta pszennego figurek chłopca i kaczki.
Wypiekami domowymi zajmuje się jednak pani Janina. Przy okazji rodzinnych spotkań serwuje zwykle sernik, którym wszyscy się zajadają. W pieczeniu pomaga pan Jan ubijając pianę lub „kręcąc” ciasto na biszkopt.
Poza tym pan Jan to „złota rączka”. – Mąż kiedyś wszystko robił sam, poczynając od drobnych napraw po malowanie mieszkania. Pomogły doświadczenia z młodości, kiedy był zdany wyłącznie na siebie i musiał sobie jakoś radzić – chwali pani Janina.
– Dziś dokuczają nam różne dolegliwości, problemem jest nawet wejście na trzecie piętro. Chyba, że idę do banku po pieniądze, wtedy nogi mnie nie bolą – żartuje pan Jan.
Liczna rodzina, którą posiadają państwo Cisowie jest ze sobą w stałym kontakcie. Choć obecnie pani Janina i pan Jan nie wyjeżdżają już w odwiedziny do córek na Mazury. Podczas jubileuszowej uroczystości bliscy dopisali niemal w komplecie. Na spotkaniu zorganizowanym w raciborskiej restauracji było ponad 30 osób.
– Staramy się żyć w zgodzie. W związku musi być miłość. Może pani nie uwierzy, ale nigdy w życiu nie kłóciliśmy się, poza zwyczajną krótką wymianą zdań. Nie wyobrażam sobie, że można ze sobą miesiącami nie rozmawiać – wyjaśnia prosty sposób na szczęśliwe małżeństwo pan Jan.
Ewa Osiecka