Chrzanowski – złota rączka raciborskiego jubilerstwa
Jest upalne piątkowe południe, a ja zamiast wypoczynku w ogrodzie funduję panu Tadeuszowi gorące godziny w pracowni złotniczej. Maleńkie pomieszczenie na zapleczu salonu jubilerskiego musi pomieścić naszego bohatera, mnie i fotoreportera z całym sprzętem fotograficznym. Mimo ścisku i wysokiej temperatury chłonę każde słowo mistrza Chrzanowskiego, które zamienia się w złoto.
10% precyzji i 90% techniki
W salonie jubilerskim wita nas Ewa Chrzanowska-Konkol, której w wakacje pomaga córka Sabrina. Siostra Beata i jej mąż, który przejął po teściu warsztat, są właśnie na wakacjach. Żeby cała rodzina była w komplecie, brakuje tylko żony pana Tadeusza. Okazuje się jednak, że i ona została wciągnięta w rodzinny biznes. – Wszystkie te kolczyki zrobiła własnoręcznie mama – pani Ewa pokazuje nam unikalną kolekcję biżuterii. – To jest sutasz, a to frywolitka. Tej drugiej nie można spruć. Jak się na końcu popełni błąd to koniec – tłumaczy pan Tadeusz. – Żona musi mieć dużo cierpliwości – wtrącam – a mistrz dodaje z uśmiechem: – Zwłaszcza do mnie.
Pani Ewa, choć ukończyła półroczny kurs jubilerski w Izbie Rzemieślniczej w Katowicach, wszystkiego o tej pracy nauczyła się od ojca. – Zaczynałam od skręcania takich małych elemencików, które wyglądały jak ślimaczki. Tata wykorzystywał je potem do robienia pierścionków – opowiada i dodaje, że nie był srogim nauczycielem, ale wszystkim jej czynnościom bacznie się przypatrywał. – Każdy myśli, że złotnictwo to praca precyzyjna, a tak naprawdę to dziesięć procent stanowi ta delikatna robota, a reszta to siła z pomocą techniki – podsumowuje pan Chrzanowski. I po tych słowach na blacie pojawiają się prace pana Tadeusza. – Jak to mówią czysto po polsku hundred percent handarbeit – tłumaczy pan Chrzanowski pokazując w stu procentach ręcznie zrobioną biżuterię. – To jest moja praca wykonana na egzamin mistrzowski – wyjaśnia biorąc do ręki pierścionek składający się z ośmiu szafirów, w środku których błyszczy biały kamień. – To niestety tylko cyrkonia, brylant w tamtych czasach był wart tyle co dobrej klasy samochód – mówi pan Chrzanowski. Pierścionek trafił do żony. Podobnie jak broszka, która jest oprawioną w złocie muszlą ślimaka z kameą czyli ozdobnym kamieniem przedstawiającym kobiecą głowę. W zależności od potrzeb, broszkę można też nosić jako zawieszkę do łańcuszka. – Nieraz posiłkuję się jakimiś katalogami, ale przeważnie to moja wyobraźnia podsuwa mi nowe pomysły – relacjonuje mistrz.
Ile jest złota w złocie
Bohater filmu Stanisława Barei badał zawartość cukru w cukrze. Ja zaś postanowiłam sprawdzić jaka jest naprawdę zawartość złota w złocie. Do przeprowadzenia takich badań służą blaszki kontrolne, które mają odpowiednią numerację i chlorek złota w płynie. Do sprawdzenia jakości złota służy nam ślubna obrączka mojego kolegi Jurka, którą mistrz pociera najpierw o kawałek lidytu i przykłada następnie do odpowiedniej blaszki. – Właściwie to nie musimy tego złota sprawdzać, bo ma pan tu państwową próbę, pewnie robił pan to u Karpisza – wyrokuje po jednym spojrzeniu. – Jak pan na to wpadł? – pytam zaskoczona. A po chwili znam już historię jubilerskich symboli. – Na Śląsku jest dziesięć tysięcy pracowni złotniczych. Każda z nich otrzymuje z urzędu probierczego swój imiennik, dawniej zwany gmerkiem. To taka sygnatura autora dzieła. MK to Medar Karpisz – wyjaśnia mistrz. Znaczki nigdy się nie powtarzają, bo stosuje się duże i małe litery a dodatkowo zamyka się je w kwadracie, prostokącie lub kole. – Ja miałem Tc bo „ch” było już zarezerwowane – dodaje. Obrączka Jurka ma próbę 585. – Oznacza, że jest tu 58,5% czystego złota, a reszta to domieszki. Najczęściej jest to srebro i miedź – dodaje. I nagle odkrywamy tajemnicę ruskiego złota, które dzięki większej zawartości miedzi w domieszkach, przybiera odcień czerwony. Białe złoto to z kolei domieszka srebra, niklu lub palladu. – Czyste złoto zachowuje zawsze swój kolor, bo nie ma w nim żadnych domieszek – tłumaczy pan Tadeusz. Srebro ma w sobie więcej czystego srebra niż złoto w złocie. – Ono ma bardzo wysoką próbę – to jest 925 czyli 92,5% czystego srebra – podsumowuje.
Problemy zaczynają się wtedy, gdy klient nie rozumie co oznacza w jubilerstwie pojęcie złom. – Zdarzyło mi się kiedyś, że przyszła klientka, która oddała stary łańcuszek i obawiała się, że trafi on naprawdę na złom, a to przecież złoto – opowiada ze śmiechem pan Tadeusz i pokazuje nam jak taki jubilerski złom się topi, zanurzając go najpierw w boraksie. Zachwycona rezultatem zauważam, że wygląda teraz jak amerykański samorodek. – Amerykański samorodek ma wyższą próbę niż ten nasz, uzyskany ze złomu – tłumaczy nasz bohater.
Jak się z tokarza zrodził jubiler
Pracownia złotnicza jest maleńkim pomieszczeniem na zapleczu salonu jubilerskiego, gdzie dosłownie w zasięgu ręki mieści się wszystko to, czego mistrz potrzebuje. Kiedy córka podaje panu Tadeuszowi skórzany fartuch, w którym na co dzień pracuje jego zięć, od razu rzednie mu mina. – Ja bym w takim czymś w życiu nie mógł pracować, jest przede wszystkim za ciężki – krytykuje. – Mnie żona uszyła taki zwykły, jak gospodynie nosiły. Można go było w każdej chwili wrzucić do pralki, nie mówiąc już o komforcie pracy – dodaje, ale dla dobra sprawy zostaje w nim na czas reportażu. Wiem, że w tej temperaturze to z jego strony naprawdę poświęcenie. Wciskam się w kąt warsztatu, żeby nie wchodzić w kadry mojemu koledze Jurkowi i w skupieniu słucham opowieści o tym jak został złotnikiem.
– O takich ludziach jak ja na Śląsku mówią łapańce. To ci, którzy przyjeżdżali tu do pracy – tłumaczy pan Chrzanowski. – Ja w 1964 roku dostałem ją w Fabryce Obrabiarek Rafamet w Kuźni Raciborskiej i mieszkałem tam w hotelu robotniczym – dodaje. Swoją przygodę ze złotnictwem zaczął we wczesnych latach 70-tych. Wszystko przez to, że był tokarzem i wiele narzędzi potrafił zrobić sam. – Zaczęło się od powiększarki do obrączek – tłumaczy mistrz i pokazuje jak to narzędzie działa. – A to jest tzw. trzecia ręka, która pomaga złotnikowi przytrzymując biżuterię – dodaje i demonstruje jej działanie. To właśnie ten głód narzędzi sprawił, że Kazimierz Mekeresz, który pracował w jubilerstwie zaproponował by do zespołu dołączył pan Tadeusz. – Zaczynałem w WPHW, któremu podlegał jubiler przy ul. Ogrodowej – opowiada mistrz. Pod kierownictwem Szymona Pancka robił im potrzebne w złotnictwie narzędzia, a przy okazji przyglądał się pracy kolegów. Z czasem zaczął sam zajmować się złotnictwem. Egzamin mistrzowski zdał w latach osiemdziesiątych. Pierwszy własny zakład założył w 1990 roku przy ul. Chopina. Od tej pory zaczyna się historia rodzinnej firmy „Złotnik Chrzanowski”. Dziś zakład znajduje się w rękach córek, a pan Tadeusz odpoczywa na zasłużonej emeryturze. A że ma złote ręce i mnóstwo pomysłów, wybudował dom na Mazurach, posadził drzewa, zrobił meble ogrodowe, a teraz czeka aż wnuczek podrośnie i będzie mu mógł przekazać to wszystko, czego się w ciągu życia o złotnictwie nauczył.
tekst Katarzyna Gruchot
zdjęcia Jerzy Oślizły