Dagmary świat w kolorach witrażu
Kiedy myślę o witrażach, widzę monumentalne kościoły z kolorowymi oknami, które kryją w sobie historię wielu pokoleń. Jest w nich powaga i duch dawnych czasów. A potem poznaję młodą, piękną dziewczynę, dla której sztuka tworzenia witraży nie ma żadnych tajemnic. I już po chwili rozmowy obie zaczynamy patrzeć na świat przez pryzmat barwnych szkiełek.
Wszystko przez te kredki
Pracownia Dagmary Perek znajduje się w jej rodzinnym domu w Bojanowie. W niewielkiej piwnicy mieści się wszystko, czego potrzebuje do pracy: stół, podświetlarka, narzędzia, piec do wypalania szkła, ale przede wszystkim panuje dobra atmosfera. – To całe moje królestwo – mówi z uśmiechem, a my przyglądamy się kolorowym kawałkom szkła, z których niebawem powstanie kolejny witraż. – Kiedy byłam małą dziewczynką dostawałam od rodziców kredki i tak byłam pochłonięta rysowaniem, że mieli mnie z głowy – wspomina ze śmiechem pani Dagmara. Później były zajęcia w Młodzieżowym Domu Kultury i liceum plastyczne w Dąbrowie Górniczej. – To szkoła, do której było bardzo trudno się dostać, więc kiedy egzaminy zdałam za pierwszym podejściem, poczułam ogromną satysfakcję – dodaje. Liceum zapewniało kształcenie w ramach specjalności, które poznawało się na pierwszym roku. To były techniki graficzne, reklama wizualna, formy użytkowe ze specjalizacją szkło artystyczne i witraż. Już wtedy pani Dagmara wiedziała, że chce pracować ze szkłem.
Praca dyplomowa była właściwie pierwszym dużym zadaniem w tej dziedzinie, bo młoda plastyczka musiała wykonać witraż do kościoła w Czeladzi. – Mój projekt od razu się spodobał. Było w nim dużo symboliki chrześcijańskiej, która przypadła do gustu księdzu proboszczowi. Realizowałam go razem z kolegą ze szkoły, który z kolei był lepszy technicznie – tłumaczy. Po liceum były studia w Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej w Raciborzu na kierunku edukacja artystyczna. – Przerwałam je gdy zobaczyłam w gazecie ofertę pracy w pracowni witrażu w Rybniku. Potem trafiłam do jednaj z najlepszych na Śląsku pracowni w Pszczynie i do szkoły już nie wróciłam – mówi pani Dagmara, która doświadczenie zdobyte u innych postanowiła wykorzystać w swojej własnej pracowni.
Megi zatopiona w szkle
Największym do tej pory wyzwaniem, z którym musiała się zmierzyć, była renowacja stuletnich witraży. – Należało je wyciągnąć ze starych ram okiennych i dopasować do nowych, wyczyścić i uzupełnić ubytki. Czułam ogromną odpowiedzialność za ten kawałek historii – mówi plastyczka.
Jednak nie monumentalne witraże tylko szklane zawieszki cieszą się wśród klientów największą popularnością. Z małego stoliczka, stojącego w kącie pracowni, patrzą na nas kolorowe aniołki, papugi, bałwany, słowem wszystko czym można ozdobić każde mieszkanie. Wykonanie takiego aniołka zajmuje jej około czterech godzin. Bardziej skomplikowany projekt wymaga jednak więcej czasu. – Robię też sporo świetlików do drzwi dla prywatnych odbiorców. Współpracuję ze stolarzem z Tychów, który ma moje witraże w swojej ofercie – mówi pani Dagmara, która swoje prace pokazuje na różnego typu imprezach. Brała udział w jarmarku staroci w Chałupkach i Jarmarku św. Marcelego w Raciborzu. – Wśród siedmiu kupujących, którym coś sprzedałam, znalazło się czterech gości z Kanady. Z kolei po Ekotargach w Pietrowicach Wielkich odezwał się do mnie klient, który zamówił do domu trzy witraże. Warto się pokazywać – podsumowuje.
W rodzinnym domu pani Dagmary nie ma chyba pomieszczenia, w którym nie byłoby jakiegoś witrażu. – Tata często towarzyszy mi w pracowni, przyglądając się, jak one powstają. Rodzicom bardzo podoba się to co robię – tłumaczy pani Dagmara. Jeden z najpiękniejszych prezentów, który dostał od córki pan Andrzej, powstał właśnie tu. To witraż z jego ulubioną suczką Megi. Kiedy zobaczyli go inni hodowcy psów, od razu posypały się zamówienia.
Sztuka inspiracji
Pani Dagmara opowiada nam o różnych technikach robienia witraży. Tradycyjna i chyba najbardziej mozolna jest ta z zastosowaniem ołowiu, którą wykonuje się głównie witraże kościelne. Inną techniką jest tzw. metoda angielska, polegająca na oklejaniu szklanej tafli kolorowymi foliami. Nasza bohaterka stosuje jednak technikę Tiffany’ego, pochodząca od nazwiska prekursora wzornictwa lamp witrażowych. Żeby mówić w pełni o tej technice, musiała też spróbować jak jej pójdzie z lampami. – Zrobiłam kilka niewielkich rozmiarów lamp, ale te Tiffany’ego były okrągłe a moje prostokątne – tłumaczy pani Dagmara, dla której niedoścignionym mistrzem pozostaje jednak Stanisław Wyspiański. Gdyby artysta mógł widzieć tę młodą dziewczynę z burzą złotych włosów, która z takim entuzjazmem opowiada o szkle, pewnie byłby zadowolony, że jego prace wciąż stanowią źródło inspiracji dla nowych pokoleń witrażystów.
Inspiracją dla pani Dagmary jest też samo szkło. – Niektóre tafle mają tak piękną strukturę, że już w wyobraźni zaczynam z nich projektować elementy witrażu – opowiada plastyczka, która wszystkie niewykorzystane kawałki przetapia w piecu i wykorzystuje na przykład do ozdabiania zawieszek. Powstają z nich szklane guziczki, oczy, płatki kwiatów albo biżuteria.
W okresie antycznym barwione szkło naśladowało szlachetne i półszlachetne kamienie i było równie cenne, jak klejnoty. Dziś szklana biżuteria podkreśla niepowtarzalny styl osób, które ją noszą. Oglądamy oryginalne zawieszki, które mogą też spełniać rolę kolczyków, a powstały ze stopów kolorowego szkła. W kartonie obok inne skrawki czekają na swoją kolej. Tu nic się nie marnuje, bo jedynym ograniczeniem jest wyobraźnia autorki witraży.
Narodziny anioła
Na początku pani Dagmara przygotowuje projekt, który rysuje ołówkiem na kartce papieru. Tym razem jest to szkic aniołka. Kolorowy rysunek wykonuje tylko na życzenie klienta, który chce zdecydować czy zaproponowana kolorystyka będzie mu odpowiadać. – Każdą rzecz, którą rysuję widzę w kolorach, nie mam więc problemu z doborem odpowiednich szkieł – tłumaczy. A jest w czy wybierać. Oglądamy szklane tafle o rozmaitych strukturach, grubości i kolorystyce. Pochodzą z hurtowni w Poznaniu lub Sosnowcu. Najpopularniejsze tafle mają wielkość 30 x 30 cm i grubość od 2 do 8 mm. Taką kafelkę szkła pani Dagmara przykłada na rysunek i wycina pierwszy element. Jeśli szkło jest mniej przepuszczalne to robi to na podświetlarce. Jednym pewnym ruchem diamentowego noża zaznacza kształt potrzebnego elementu, a potem opukuje go delikatnie, by oderwał się w odpowiednim miejscu. Następnie przykłada ten kawałek do projektu i jeszcze raz nożem wyrównuje jego brzegi. Ostre krawędzie wymagają obróbki na szlifierce. Później przychodzi czas na oklejenie krawędzi wyciętego elementu miedzianą taśmą, której grubość uzależniona jest od grubości szkła. Pani Dagmara robi to z niezwykłą pieczołowitością. – Jeśli szkło nie jest dobrze wyczyszczone, taśma nie będzie do niego przylegała dokładnie, więc cały element trzeba będzie w końcu wymienić – tłumaczy plastyczka.
Gdy tak przygotowanych szkalnych elementów jest więcej, lutuje się je. Najpierw jednak miedzianą taśmę należy posmarować topnikiem, który należy równomiernie nałożyć pędzelkiem na taśmie. Na koniec za pomocą lutownicy plastyczka rozprowadza cynę. Dla podkreślenia charakterystycznych elementów witrażu pani Dagmara stosuje często farby. Maluje nimi szklane elementy, które muszą być potem wypalone w piecu. – Z robienia witraży trudno się utrzymać, ale ja czuję się spełniona, bo ta praca daje mi wiele satysfakcji – podsumowuje z uśmiechem plastyczka. Ja zaś, przyglądając się, jak powstaje kolejny aniołek, mam nadzieję, że pod taką opieką przyszłość pani Dagmary będzie równie kolorowa jak jej witraże.
tekst Katarzyna Gruchot
zdjęcia Jerzy Oślizły