Serce i duszę mam po lewej stronie
Jadwigę Skibę poznaję w 1991 roku, kiedy zaczynam pracę w „Gazecie Raciborskiej”. Społeczniczka o niespożytej energii, od lat działa w Towarzystwie Miłośników Ziemi Raciborskiej, które jest wydawcą gazety. Po ponad dwudziestu latach spotykamy się w jej mieszkaniu przy ul. Ludwika.
Zastaję ją przy lekturze „Trybuny”, pochłoniętą sprawami ludzi pracy, jak o nich mówi, i problemami, poruszanymi na niedawnym zebraniu zarządu dzielnicy, w którym udziela się od 46 lat. Nawet na moment nie zwalnia kroku. – Jestem działaczką od urodzenia – kwituje ze śmiechem.
Kraj mi Rad
Rozmawiamy popijając owocową herbatę. Na stoliku zauważam książkę pisaną cyrylicą. Czyta pani po rosyjsku? – Ta jest akurat ukraińska, ale tak, zawsze wybieram te w w oryginale. Znam biegle oba języki – tłumaczy pani Jadwiga i już po chwili oglądamy piękny album, który dostała od załogi ZEW-u na zakończenie pracy. Jest tu portret 12-letniej Jadzi, zdjęcie w fabryce we Lwowie, w której pracowała zaraz po wojnie i fotografie z wakacji u stryja w Bóbrce koło Lwowa. To właśnie stamtąd pochodzili rodzice pani Jadwigi – Agnieszka i Jakub. Kiedy się poznali, ziemie te należały do zaboru austriackiego. Podczas I wojny światowej pan Jakub został więc wcielony do austriackiej armii. Ponieważ nie chciał się bić za obcą sprawę, szybko poddał się do niewoli rosyjskiej i trafił za Ural. Matkę, jako żonę austriackiego żołnierza ewakuowano w tym czasie do Tyrolu. Do kraju wrócił po Rewolucji Październikowej.
Pani Jadwiga urodziła się w 1926 roku w Krasnystawie, jako najmłodsza z siedmiorga rodzeństwa. Niedługo potem cała rodzina przeniosła się do Zamościa, gdzie ojciec pracował jako technik drogowy. W 1933 roku pani Jadwiga rozpoczęła edukację w tamtejszej szkole powszechnej, gdzie ukończyła pięć klas. Szóstą rozpoczęła już w Biłgoraju, gdzie zamieszkali rodzice ze względu na nową pracę ojca.
W 1939 roku rodzina wyjechała do Związku Radzieckiego. Brat z siostrą trafili do zakładów krawieckich w Klepikach, gdzie dostali pracę i mieszkanie. Dwóch pozostałych braci znalazło się w Zagłębiu Donieckim. Rodzice z dwiema córkami wylądowali aż za Uralem, w miasteczku Niżny Tagił, do którego podczas I wojny światowej trafił pan Jakub. – W sierpniu 1940 roku pojechałam w odwiedziny do siostry do Klepik i tam już zostałam. Kiedy wybuchła wojna, nie można się już było przemieszczać – wspomina pani Skiba. Po wojnie pani Jadwiga trafiła do fabryki obuwia we Lwowie i w przyzakładowej szkole średniej zdała w 1956 roku maturę.
Do Polski przyjechała w październiku tego samego roku. – Gdyby nie mama, to na pewno bym nie wróciła. Tam było całe moje życie i moja miłość – Misza – oficer radzieckiego wojska.
Ojczyzna – obczyzna
Po powrocie do kraju pani Jadwiga rozpoczęła studia ekonomiczne w Szkole Głównej Planowania i Statystyki w Warszawie. Zamieszkała w akademiku przy Alei Niepodległości i po roku została wybrana na przewodniczącą rady mieszkańców. Działała też w klubie studenckim.
PSS Społem na okres studiów przyznało jej stypendium. – To nie były byle jakie pieniądze, bo 650 zł miesięcznie i to wypłacane nawet w wakacje. Ja to stypendium uczciwie po studiach przez cztery lata odpracowywałam w Społem w Opolu – wspomina pani Jadwiga, która najpierw pełniła funkcję inspektora w wydziale handlu, a później została prezesem PSS Społem w Krapkowicach. – To było duże wyzwanie, ale poradziłam sobie – wspomina tę prezesurę pani Skiba. Z Krapkowic trafiła do Zakładu Elektrod Węglowych w Raciborzu. – Przeczytałam ogłoszenie w prasie, że ZEW poszukuje pracownika na stanowisko kierownika działu ekonomicznego. Wymagane było wykształcenie ekonomiczne i kilkuletni staż na stanowisku kierowniczym. Pojechałam na rozmowę z dyrektorem Andrzejem Śladkiem, a on od razu zdecydował, że jestem idealną kandydatką. Po kilku miesiącach pracowałam już w Raciborzu – opowiada pani Jadwiga. W 1967 roku została członkiem spółdzielni mieszkaniowej, w życiu której od razu zaczęła aktywnie uczestniczyć, pozostając do dziś członkiem rady osiedla.
W ZEW-ie na początku kierowała działem ekonomicznym, potem przez pewien czas prowadziła dział kadr, następnie organizacji i normowania pracy. W końcu Andrzej Śladek zaproponował jej stanowisko głównego specjalisty ds. ekonomicznych. – Z dyrektorem często się sprzeczałam, ale oboje ceniliśmy swoje odrębne zdania na różne tematy – mówi pani Jadwiga, która na organizowanych przez zakład sympozjach lub spotkaniach w Instytucie Naukowym pełniła też rolę tłumacza. Prowadziła też w zakładzie Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Radzieckiej, które nagrodziło ją honorową złotą odznaką. Od samego początku była też członkiem Towarzystwa Miłośników Ziemi Raciborskiej, a w 1984 roku, gdy jego siedziba znalazła się przy ul. Długiej, została gospodynią funkcjonującego tam klubu TMZR. – W Raciborzu zakochałam się, kiedy przyjechałam tu na swoją pierwszą delegację. To było miasto odbudowane, pełne zieleni, tętniące życiem. A kiedy w nim zamieszkałam, zauroczyły mnie Ślązaczki, które przychodziły na pochody pierwszomajowe w śląskich strojach – tłumaczy pani Jadwiga.
Towarzyszka Jadzia
– Lewicowość wyssałam z mlekiem matki – mówi pani Jadwiga, której dwaj bracia i siostra należeli do ścisłych działaczy przedwojennej Polskiej Partii Socjalistycznej. Na zdjęciach z tzw. młodzieżówki PSS-u w Zamościu idą razem z ówczesnym liderem partii Henrykiem Świątkowskim, który w II RP był z ramienia tej partii posłem na Sejm, a w rządach powojennych – ministrem sprawiedliwości. – Dostałam kiedyś od niego dwie torby czekoladowych cukierków. To było podczas zebrania młodzieży Towarzystwa Uniwersytetów Robotniczych, na które zabrało mnie moje rodzeństwo. Miałam wtedy pięć lat i po raz pierwszy wystąpiłam publicznie recytując wiersz „Precz ze smutkiem” Edwarda Szymańskiego – poety polskiej klasy robotniczej – wspomina pani Jadwiga i cytuje z pamięci wiersz.
Kiedy wybuchła wojna, cała rodzina uciekła z Zamościa do Związku Radzieckiego. – Czekanie na Niemców oznaczało dla nas śmierć. Za głowę mojego najstarszego brata wyznaczono nagrodę w wysokości 10 tys. marek. Zresztą wszyscy dorośli członkowie rodziny brali udział w przedwojennym ruchu robotniczym, a to wystarczyło – opowiada pani Jadwiga. Dotarli do Kowla, które 17 września zajęły radzieckie wojska. Tam spotkali Wandę Wasilewską, która ze swoim szwagrem, profesorem Niemcem, uciekała z Warszawy. – Była jesień, a ona miała na sobie letnie palto, więc korzystała czasem z wojskowego płaszcza mojego brata. Kiedy mieszkałam już w Polsce usłyszałam w radio o profesorze Niemcu i przypomniała mi się ta historia. Napisałam więc do redakcji tygodnika „Kraj Rad”. W grudniu 1958 roku, za jego pośrednictwem, dostałam odpowiedź od Wandy Wasilewskiej – wspomina pani Jadwiga i pokazuje mi list nadesłany z Kijowa. „Droga Towarzyszko Jadziu” – zaczyna Wanda Wasilewska i pisze, że choć nie pamięta już dokładnie tego wydarzenia, to na zawsze w sercu zachowała ciepłe uczucia o wszystkich ludziach spotkanych w Kowlu, którzy okazali jej tyle dobroci. „Serdecznie całuję małą dziewczynkę z Kowla”... kończy się list polskiej działaczki.
Nie wstydzę się swoich poglądów
– Do partii zapisałam się jeszcze na studiach i nigdy z niej nie odeszłam – tłumaczy i pokazuje legitymację PZPR. – Działałam też w SLD, ale im powiedziałam do widzenia, bo się zawiodłam. Jestem ideowcem a oni politykami, więc nie było nam po drodze – dodaje. Gdy pytam panią Jadwigę o jej największy autorytet, bez zastanowienia wymienia Feliksa Dzierżyńskiego. – U nas ludzie fałszywie go przedstawiają. Dużo o nim czytałam i jego poglądy są mi bliskie. To był bardzo szlachetny człowiek – podsumowuje. Wśród współczesnych polityków lewicy wymienia Aleksandra Kwaśniewskiego, którego uważa za najlepszego prezydenta, jakiego miała do tej pory Polska i Leszka Millera, którego ceni za inteligencję i opanowanie. Obaj ją jednak rozczarowali, bo jak mówi, ich punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Millera skrytykowała osobiście podczas spotkania w Raciborzu. – Powiedziałam mu wtedy, że przeczytałam dokładnie program jego partii i żadnej lewicowości w nim nie znalazłam, a wiem co mówię, bo pochodzę z rodziny od pokoleń związanej z lewicą – tłumaczy i dodaje, że mimo wszystko zawsze będzie głosowała na SLD.
– Wie pani, ja w życiu niczego nie żałuję. Swoich lewicowych poglądów nigdy się nie wstydziłam, ani nie wypierałam. I uważam, że socjalizm jest najlepszym i najbardziej sprawiedliwym systemem – podsumowuje z uśmiechem.
Katarzyna Gruchot