Wyznania młodego księdza
ks. Łukasz Libowski (neoprezbiter ze Studziennej, posługuje w Kędzierzynie-Koźlu)
Raz po raz zapytuje mnie ktoś, jak to się stało, że w tak księżom i Kościołowi nieprzychylnych czasach zdecydowałem się zostać właśnie księdzem. Pytanie to w moim odczuciu nie jest pytaniem. Raczej stwierdzeniem. Uważam, iż zawoalowanie wyraża ono zdziwienie, że można postąpić na przekór mainstreamom. Że można wybrać to, co nie zyskuje społecznego poklasku. Jak pokazuje mój przypadek – nie tylko mój, lecz także każdego mężczyzny wyświęconego – można. Można i da się z tym względnie szczęśliwie żyć. Przez ostrożność dodam: jak na razie.
Nie, nie jestem populistą. Nigdy nim nie byłem. I, żywię nadzieję, nie będę. Kiedy postanawiałem, że pójdę do seminarium i kiedy potem prosiłem biskupa, żeby udzielił mi sakramentu święceń, nawet przez myśl mi nie przeszło, by spasować z tego jedynie względu, że bycie księdzem uchodzi w oczach większości za niepojęte i głupie. Pochłonięty byłem wtedy zupełnie innymi rozważaniami. Rozstrzygałem, czy rzeczywiście tak chce Bóg, czy aby ja sam sobie tego wszystkiego nie wymyśliłem, i czy ja chcę, jak chce Bóg.
Owszem. Zdecydowałem się na kapłaństwo w trudnej, niektórzy powiadają – szczególnie trudnej dla kapłanów dobie. Nie łudzę się, że nie. Do nikogo nie mam o to żalu. Nie skarżę ani nie rozczulam się z tego powodu nad sobą. Przyjmuję to po prostu jako fakt. Ot, warunki zewnętrze mi nie sprzyjają. I robię swoje: to, czego się ode mnie wymaga, co mi poruczono i co do mnie należy. Nikt w końcu nie obiecywał, że będzie łatwo. Przeciwnie. Jezus oznajmił: „Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie” (Łk 12,48). Wiedziałem przeto zrazu, w co wchodzę.
Na czym polega, z punktu widzenia księdza, młodego księdza, wszak starszy i dojrzalszy widzi to być może inaczej, owa przed duchownymi wyrastająca trudność, społeczna trudność naszego czasu? Co się na nią składa?
* * *
Trudność tę scharakteryzowałbym w czterech punktach. Wydaje się, że cośkolwiek zbierają i porządkują. Oczywista, są zaledwie niezdarną propozycją ujęcia złożonego tematu.
1. Nagonka medialna
Dużo mówi się w mediach o księżach. Dużo negatywnego. Stawia się tam nas w bardzo pejoratywnym świetle. Konsekwentnie lansuje się pogląd, jakobyśmy byli degeneratami. Jakobyśmy byli otumanionymi nosicielami przebrzmiałych idei i obskurantyzmu, wyrachowanymi i podłymi oszustami, społecznymi zakałami i pasożytami – nie lada wyczyn wszystko to streścić. Mówiąc najdelikatniej, jakobyśmy byli przyczółkami całego zła w świecie.
Bardzo chciałbym, aby taki stan rzeczy był niefortunnym wynikiem skomplikowanego układu zależności. Ale nie mogę jakoś wyzbyć się przekonania, przy całej mojej przychylności względem mediów, że jest on skutkiem programowego działania. Kto by jednak za nim miał stać – nie umiem wskazać.
Daleki jestem od głoszenia spiskowej teorii dziejów. Lecz przecież wiele z tego, co się o nas w Internecie, telewizji, radio i prasie opowiada jest albo z gruntu nieprawdziwe, albo wyolbrzymione, albo zafałszowane. Dane potwierdzone i obiektywne zostają tam perfidnie zmanipulowane. Tak, że inkubują klerofobię.
2. Aprioryczna niechęć
Nagonka medialna nie pozostaje naturalnie bez echa. Najpierw w umysłach ludzi zasiewa ziarenko stereotypu księdza – klechy. Później cierpliwie je pielęgnuje, aby kiełkowało i rosło. Kiedy natomiast w ludzkim myśleniu dostatecznie się już ono rozwinie i wykwitnie, wznosi mury. Generuje wówczas aprioryczną względem duchowieństwa niechęć, by nie rzec – nienawiść.
Gdy spotykamy się z drugim człowiekiem, staramy się być do niego nastawieni przychylnie i życzliwie. W najgorszym wypadku neutralnie. Pozwalamy mu się wypowiedzieć. Pragniemy, by odsłonił siebie. Próbujemy go zrozumieć i dowiedzieć się czegoś o nim, o jego historii, poglądach, uczuciach. Silimy się na empatię.
Gdy ludzie spotykają się z księdzem, niejednokrotnie są uprzedzeni, tzn. na wstępie nań zamknięci. Nie traktują księdza jak każdego innego interlokutora. Nie dają mu szansy. Nie chcą z nim autentycznie i szczerze rozmawiać. Nie chcą posłuchać, co ma do powiedzenia. Chcą wykorzystać go najwyżej jako worek do bicia. „Boć to na naszej krwawicy żerujący czarnuch”.
3. Uogólnianie
Owocem medialnego antyklerykalizmu jest również, jak sądzę, uogólnianie, czyli wrzucanie wszystkich księży do jednego worka. Czyli rozciąganie problemów jakiegoś jednego księdza na wszystkich księży.
Prawidłowość uogólniania zauważyć da się często u samych już autorów przekazów medialnych. Informując np. o księdzu – pedofilu mówią, jakby wszyscy księża byli pedofilami. Donosząc o księdzu, który nie zachowuje celibatu tak sprawozdają jego kazus, jakby wszyscy księża mieli kobiety i dzieci. Tymczasem sugestie takie są bezpodstawne. Łatwo się o tym przekonać, pytając samego siebie, czy znam, jednego chociażby, takiego to a takiego księdza.
Uogólnianie wiąże się z używaniem kwantyfikatorów typu „zawsze” czy „wszyscy”. Słowa te są niebezpieczne i zgubne, ponieważ wykoślawiają rzeczywistość. Trzeba być aroganckim i nieodpowiedzialnym, aby beztrosko orzekać: zawsze, wszędzie, wszyscy. Albo trzeba być demagogiem, który celuje w naiwnych dogmatach.
Każdy człowiek odpowiada za swoje czyny sam. Także każdy ksiądz sam odpowiada za siebie i za to, co robi. Przypisywanie błędów jednego duchownego pozostałym jest niesprawiedliwe.
4. Wysokie wymagania
Stawia się wreszcie księżom wysokie, a nawet bardzo wysokie wymagania. Mamy być pobożni, ale nie za długo odprawiać msze. Mamy głosić błyskotliwe, ale krótkie kazania. Mamy być gospodarnymi administratorami mienia kościelnego, ale i pierwszorzędnymi ekspertami od Boga i duchowości. Mamy być mądrzy, oczytani, a zarazem bliscy ludziom, prości. Mamy być charyzmatycznymi katechetami. Mamy podobać się dziadkom, dorosłym i dzieciom. Mamy mieć świetny kontakt z młodzieżą. Poza tym odmawia się nam prawa do rzeczy najbardziej bodaj ludzkiej – błądzenia.
Obawiam się, że normalny ksiądz, zaiste, nie cnót wszelkich bezdenna głębina, nie jest w stanie wszystkim tym wymaganiom sprostać. Permanentnie będzie w czymś niedomagać. Dlatego też ciągle znajdywać będzie się ktoś, kto z jego posługi będzie niezadowolony. Choć wiadomo skądinąd powszechnie: taki się dotąd nie narodził, który by wszystkim dogodził.
Wysokie wymagania wobec księży staram się odczytywać jako wołanie ludzi o gorliwych pasterzy. Z drugiej zaś strony wiem, z autopsji i z obserwacji, że księża nie są aniołami. Że są ludźmi, słabymi ludźmi. Jak wszyscy zresztą słabymi ludźmi jesteśmy.
Tak, księża też grzeszą. I też się nawracają. Drogocenny skarb kapłaństwa niosą w naczyniach glinianych (por. 2 Kor 4,7). Potrzebują tedy zrozumienia i miłosierdzia. Dla ludzi są kapłanami, przewodnikami, a wraz z ludźmi chrześcijanami. Tak samo walczą o dobro w swoim życiu jak wszyscy. I, podobnież jak wszystkich, życie ich bywa dramatyczne. Czasami dopiero wielka tragedia jakiegoś księdza musi nam to znów na nowo, boleśnie uprzytomnić.
* * *
Niewykluczone, że nazbyt ostro podejmowane tu kwestie zarysowałem. Że odpierając jedną ideologię, ześliznąłem się w drugą. Że dałem się ponieść retoryce defensywnej. Cóż, w takim zwięzłym pisarstwie apologetycznym niemożebnością uniknąć chyba schematyczności. Trzeba tu wszelako rozpatrywać sprawy dość ogólnie. Jakkolwiek powierzchowność taka przyczynić się może do przejrzystego przedstawienia zagadnienia.
* * *
Nie chciałbym sprawić wrażenia, że kapłaństwo to ciąg wyłącznie trudności. Byłoby ono mylące. Jest albowiem w naszej posłudze również sporo radości. To jednakże już temat na oddzielny tekst. Póki co, pozostańmy na konstatacji, że w księżowski żywot wplatają się bezustannie i trudności, i radości. I że w miarę harmonijnie się równoważą.
* * *