Agro nowiny: W Pogrzebieniu każda dama to Baśka
Jacek Gorywoda wita nas na swoim podwórku w towarzystwie psów, które okazują się równie łagodne jak daniele, dla których tu przyjechaliśmy.
– Z pustymi rękami nie wypada – tłumaczy gospodarz i już po chwili w bagażniku mojego samochodu ląduje worek z ziarnem i reklamówka z bułkami i marchwią. Jedziemy na drugi koniec Pogrzebienia. Z pakunkami w rękach wędrujemy pod górkę ku furtce i gdy tylko słychać szczęk otwieranego zamka, w naszą stronę zaczynają biec zwierzęta. – To chyba najbardziej oswojona hodowla danieli w regionie – tłumaczy ze śmiechem pan Jacek, widząc naszą konsternację.
Dominator dyktuje warunki
Oswojona z sytuacją zapominam po co tu przyjechałam i zatracam się w karmieniu tych pięknych zwierząt. Daniel (Dama dama) to gatunek z rodziny jeleniowatych, którego cechy mają wiele wspólnego z jego łacińską nazwą. Obserwuję ich zgrabną sylwetkę, dystyngowane ruchy i delikatność, z jaką przyjmują kawałki pieczywa. Wystarczy jednak jeden ruch, by je spłoszyć. Staram się więc robić wszystko jak najbardziej płynnie, by chwila, w której otacza mnie wianuszek czterdziestu danieli trwała jak najdłużej.
Pan Jacek kroi zwierzętom marchewkę, ale one czekają na kolejną porcję bułek, które smakują im najbardziej. Na co dzień nie są takie wybredne. Żywią się roślinami, młodymi gałązkami drzew i krzewów, korą, a także mchami i porostami. Zimą dostają dodatkowo warzywa, które są źródłem wody. Do rozsypanego przez hodowcę owsa ustawiają się w kółeczku. – Baśka, Baśka, Baśka! – woła pan Jacek i wszystkie daniele idą posłusznie za jego głosem. Podchodzą do nas łanie, byki i szpicaki, czyli młode byki, których nierozwidlone poroże tworzy tzw. szpice. Nagle zwierzęta rozbiegają się i podchodzi do mnie daniel z pokaźnym porożem i kolczykiem. Śmiało pałaszuje kolejne porcje pieczywa, ale wystarczy jego jedno spojrzenie, by pozostałe zwierzęta wiedziały gdzie jest ich miejsce. – To dominator – wyjaśnia hodowca. – To on będzie teraz pokrywał łanie, bo wygrał rywalizację – wyjaśnia. Jeden z jego rywali stracił przed bekowiskiem lewe poroże. W nierównej walce nie miał więc szans na wygraną, choć pan Jacek widzi w nim następnego byka dominującego nad stadem. W ubiegłym roku podczas bekowiska trwała taka zacięta walka, że jeden z byków, na skutek odniesionych ran, padł.
Bekowisko, czyli gody, odbywa się w październiku i listopadzie. Po 33 tygodniach ciąży samica wydaje na świat zazwyczaj jedno młode. – Dzieje się to w czerwcu lub lipcu, kiedy trawy są wysokie. Matki potrafią tak ukryć swoje cielaki, że nawet nie wiem ile ich jest. Dopiero jak podrosną, jestem w stanie je policzyć – mówi ze śmiechem hodowca i dodaje, że to bardzo odporne zwierzęta. – One żyją tu jak na wolności, więc jakakolwiek ingerencja ludzi nie jest możliwa. Żeby weterynarz mógł się do daniela zbliżyć, musiałby go najpierw uśpić – tłumaczy pan Gorywoda. Dominatorami muszą się hodowcy wymieniać, by nie doprowadzić do sytuacji, że kryją swoje dzieci. Samice osiagają bowiem dojrzałość płciową po dwóch latach. W najbliższej okolicy są takie hodowle w Bojanowie, Rudach i Wodzisławiu Śląskim, jest więc z kim współpracować. Odłowienie byka nie jest jednak proste. – To są bardzo silne zwierzęta. Nieśliśmy kiedyś do samochodu we trzech takiego dominatora po środkach uspokajających i tak walczył, że nas kopytami poranił. Trzeba pamiętać, że to są dzikie zwierzęta – tłumaczy pan Jacek.
O danielach, które mają pod górkę
Hodowla danieli, które od 2002 r. zostały zaliczone do zwierząt gospodarskich, nie wymaga żadnych zezwoleń. Nie mają one zbyt dużych wymagań siedliskowych ani żywieniowych, ale należy im zapewnić stały dostęp do wody i zimowe dokarmianie. – Trzy lata temu mieliśmy tu stok narciarski. Gleby są dobre, ale ze względu na te górki i pagórki nie można niczego uprawiać, więc ta hodowla jest sposobem na zagospodarowanie terenu – mówi pan Gorywoda, który dodaje, że jak się po takim terenie jedzie traktorem z przyczepą to śmierć ma się w oczach. Danielom wspinaczka nie przeszkadza. Na ponad trzech hektarach mają swoje trzy kwatery, a ponieważ przez działkę nie przepływa żadna rzeczka, pan Jacek zorganizował zadaszone miejsce, w którym jest siano i dostęp do wody. – Mam tu beczkę na 1000 litrów i wannę, do której trafia woda. A to jest lizawka – pokazuje nam kij, na którym nabity jest słup soli. Przemieszczamy się po działce za panem Jackiem, a za nami podążają zwierzęta, które czują, że reklamówka nie jest jeszcze pusta. Samce są dużo większe i cięższe od łań, które nie posiadają poroża. W tutejszej hodowli występują w dwóch umaszczeniach: jedne mają rudobrązowe ubarwienie grzbietu z charakterystycznymi białymi plamami, a inne ciemne, zwane też melanistycznym. – Niektóre daniele mają białą szatę, ale ja takich nie mam – dodaje hodowca zwierząt, które stanowią też sporą atrakcję w regionie. – Dzieci przynoszą im kasztany i żołędzie. Sąsiedzi karmią je chlebem. Miałem też niedawno wycieczkę przedszkolaków z Gliwic. Nad dziećmi trudniej zapanować niż nad danielami – śmieje się pan Jacek, który hodowlę zakładał trzy lata temu.
Pierwsze 17 sztuk Gorywodowie sprowadzili ze Zgierza. Zanim jednak zwierzęta trafiły do Pogrzebienia, trzeba było przygotować teren. – Kupiliśmy ponad kilometr siatki na ogrodzenie i wynajęliśmy specjalistyczny samochód do transportu zwierząt. Musiały się przyzwyczaić do tych naszych górek, bo wcześniej żyły na płaskim terenie – mówi pan Jacek, który następne daniele przywiózł z Rud. Dziś jest ich czterdzieści i raczej więcej nie będzie, bo rozwój stada ogranicza teren. – Jest taka zasada, że na 1 hektar nie powinno przypadać więcej niż 15 sztuk zwierząt, a my nie mamy już możliwości powiększenia działki – tłumaczy hodowca.
Łanie Zośki nie chciały
Z działki na pogrzebieńskim wzgórzu jedziemy do domu pana Jacka, który chce nam pokazać swoją kolekcję poroży. Na podwórku okazuje się, że oprócz szpiców, łyżek i łopat kolekcjonuje też motory. Oglądamy radziecki Dniepr z 1982 roku, na licencji BMW, który wymagał 1,5-rocznego remontu. – Jeżdżę nim na różne uroczystości, np. odpust Św. Krzysztofa w Pogrzebieniu. Mam cztery motory, ale najwięcej kilometrów zrobiłem hondą. Razem z żoną przemierzyłem nią cały Beskid Żywiecki. W tygodniu mamy dużo pracy, ale robimy sobie wycieczki weekendowe – tłumaczy pan Jacek.
Jego żona częstuje nas w domu gorącą herbatą, a na stole pojawia się zbiór poroży zrzucanych przez byki i krótka ich historia. U młodych byków poroże zaczyna się rozwijać dopiero w szóstym lub siódmym miesiącu życia. Po roku przybiera kształt nierozgałęzionych szpiców, które osiągają długość do 20 cm. – Takiego daniela nazywa się wtedy szpicakiem, zaś czterolatka łyżkarzem, bo jego poroże w kształcie spłaszczonych tyk z odgałęziami przypomina łyżki – wyjaśnia hodowca. W następnych latach bykowi zaczynają wyrastać łopaty. Są one mniejsze niż u jelenia szlachetnego, ale u dorosłego osobnika mogą ważyć nawet 7 kilogramów. Pan Jacek przynosi poroże byka, który zginął podczas bekowiska, a jego żona opowiada nam historię Zosi, która trafiła do Gorywodów dwa lata temu.
Małą sarenkę znalazł ktoś pod lasem i przyniósł pani Heni. – Nosiłam ją na początku na rękach, karmiłam mlekiem, zabierałam do ogrodu, a potem nie odstępowała mnie nawet na krok. W końcu zdecydowaliśmy, że trzeba ją będzie przyzwyczaić do wolności i trafiła do danieli – tłumaczy pani Henia. Te, krzywdy jej nie zrobiły, ale potraktowały jak obcą. Przyzwyczajona do ludzi i oswojona sarenka za swoją ufność zapłaciła życiem. – Pojechaliśmy do niej w grudniu, przed świętami, ale mimo nawoływań, Zośka nie przyszła. Najprawdopodobniej zagryzły ją lisy albo psy – mówi pani Gorywoda. Jej mąż przez wiele miesięcy dokarmiał sarenkę, która straciła jedną ratkę. – Wiosną, gdy się kosi łąki, takich wypadków jest wiele. – Baśka wychodziła codziennie rano z lasu, gdy ją tylko zawołałem i dostawała ode mnie cukierki. My z tymi zwierzętami żyjemy na co dzień, więc i daniele nie stanowią żadnego problemu. Ta hodowla to ogromna odpowiedzialność i obowiązek, ale zarazem piękne hobby – podsumowuje pan Jacek.
Tekst Katarzyna Gruchot
zdjęcia Paweł Okulowski