„Prawko” łatwe czy trudne?
List do redakcji
19 stycznia 2013 r. weszło w życie nowe Prawo o Kierujących Pojazdami, zastępując Prawo o Ruchu Drogowym. Miało być lepiej, bezpieczniej i w ogóle naj. Niestety jak to w Polsce znów nie wyszło.
Ośrodki szkolenia kierowców zdychają, WORD ledwo zipią, a kursanci? Tych jak na lekarstwo. W pogoni za ceną szukają upustów, promocji, dodatkowych jazd i co tam jeszcze możliwego do ugrania. Niestety, moja wieloletnia praktyka i jako taka umiejętność obserwacji życia podpowiada, że wielu sprzecznych interesów nie da się pogodzić, czy się to komuś podoba, czy nie. Nie może być profesjonalnie, perfekcyjnie, idealnie i tanio. Taniość niestety to bylejakość. Do samochodu wartego 50 tys. zł można kupić opony za 600 zł za komplet, ale jak się ma to do wartości auta, a przede wszystkim do bezpieczeństwa na drodze? Jakie szkolenie – takie efekty. Nie trzeba studiować statystyk egzaminacyjnych, by stwierdzić, że jest gorzej niż źle. Z potencjalnego kursanta postanowiono zrobić Bruce’a wszechwiedzącego. Dziś, żeby zdać teorię trzeba przeczytać podręcznik, pochodzić na wykłady (nareszcie i na szczęście), posiedzieć nad pytaniami egzaminacyjnymi tracąc cenny wzrok przed komputerem, choć nie wiem, czy w Polsce jest osoba, która jednoznacznie potrafi odpowiedzieć na pytanie ile jest pytań egzaminacyjnych!
„Pomysłodawcy” pytań z nikim tego nie konsultowali, WORD mają różne ich bazy. Postanowiono utajnić je przed zdającymi, a dostępne są tylko podobne. Przeczytałem wiele tych utajnionych pytań i okazuje się, że znaczna ich część jest tak skonstruowana, że zamiast jednej odpowiedzi, można by podciągnąć dwie. Trzeba stanąć umysłem po stronie pomysłodawcy i wybrać tę bardziej właściwą. Jeśli nie – błąd i brak punktu i… następne 30 złotych opłaty egzaminacyjnej. Z kursantów postanowiono zrobić co najmniej wykładowców prawa drogowego. Minister i dwóch wiceministrów, odpowiedzialnych za totalny chłam (czytaj: wyżej cytowaną ustawę, przygotowywaną przez kilka lat i to ponoć po szerokich konsultacjach społecznych), odeszło w niebyt. Syf szkoleniowo-egzaminacyjny pozostał i niestety, wszystko wskazuje na to, że szybko nic się nie zmieni.
Wracając do ustawy – nowe egzaminy na prawo jazdy, przede wszystkim te teoretyczne, miały być odzwierciedleniem faktycznych umiejętności przyszłych kierowców. Okazuje się, że pytania serwowane przez Państwową Wytwórnię Papierów Wartościowych z Warszawy czasem nie mają ilustracji i egzaminowani strzelają w ciemno, nie zawsze skutecznie i mam na to dowody. Zresztą program do obsługi „Profilu Kandydata na Kierowcę” wielokrotnie i mnie zawiódł. Albo nie działa, albo nie można przeprowadzić egzaminu wewnętrznego, czy zgłosić go staroście. Kursanci przyjeżdżają czasem z daleka do ośrodka szkolenia by zmagać się z płatnym, nie działającym programem. Choroby wieku dziecięcego felernego programu powinny skończyć się po dwóch – trzech miesiącach. Od jego wprowadzenia za chwilę minie rok.
W oparciu o to co napisałem powyżej wcale nie dziwię się sfrustrowanym kursantom, że odjeżdżają zdziwionym egzaminatorom, jak to zrobiła nasza krajanka, notabene używając ponoć nieparlamentarnych słów, a w Parlamencie stosowanych nagminnie. Cała wina zaistniałej sytuacji leżała po stronie tegoż egzaminatora, który nie zabezpieczył właściwie pojazdu, przed jego nieuprawnionym użyciem. Ukarano egzaminowaną, egzaminatora ponoć nie. Cóż, Polska to „piękny kraj”. Wiem, bo zwiedziłem ją wzdłuż i wszerz.
Imię i nazwisko do wiadomości redakcji.