Złodziej kontra miłośnik kolei
Przed Sądem Rejonowym w Wodzisławiu Śląskim ruszył proces miłośnika kolei, który próbując zatrzymać złodzieja torów złamał mu rękę. Poszkodowany, Stanisław G. nie kryje, że jeszcze do niedawana żył z kradzieży, jednak teraz chce odszkodowania. – Był pan karany? – pytał rutynowo sąd. No tak, za szyny – przyznaje.
Cała sprawa dotyczy opisywanego już przez nasz tygodnik zajścia z 5 września 2012 roku. Mieszkaniec Bełsznicy na gorącym uczynku nakrył złodziei, którzy rozkręcali zamkniętą linię kolejową. Doszło do rękoczynów, podczas których ranny został Stefan G. Mężczyzna doznał złamania reki i urazów głowy. 29 stycznia sprawa trafiła wreszcie na wokandę. Na sądowej sali oskarżony Jan Psota (nalega na podawanie pełnych danych) oraz poszkodowany mogli przedstawić swoje wersje wydarzeń. – Tego dnia mój ojciec zauważył, że śruby na torach są poodkręcane. Wiedziałem, że to robota złodziei, którzy przygotowali sobie grunt pod kradzież. Wcześniej w tym miejscu już dochodziło do rozkradania szlaku, brakowało sporych odcinków szyn – przekonywał oskarżony. Psota to zapalony miłośnik kolei. Razem z przyjaciółmi dba, oczyszcza i patroluje zamkniętą linię kolejową pomiędzy Raciborzem Markowicami a Olzą i Pszowem.
– Pomyślałem, pojadę i zobaczę czy aby nie kradną. Do roweru przywiązałem trzonek od kilofa. Dla własnego bezpieczeństwa – wyjaśniał przed sądem. Mieszkaniec Bełsznicy miał rację. Na zakręcie wypatrzył grupę mężczyzn mozolnie demontujących torowisko. Złodzieje pracowali tak ciężko, że nie zauważyli gościa. – Pobiegłem w stronę wsi prosząc ludzi aby udali się ze mną. Nikt nie wykazał zainteresowania. Dzwoniłem również na policję, żeby przyjechali, zanim mnie tu zatłuką – relacjonuje. Czekając na policję, Psota przeleżał kilkanaście minut w krzakach. Widząc, że złodzieje kierują się w stronę auta postanowił zatrzymać przynajmniej jednego z nich. Trafiło na Stefana G. – Chciałem go zatrzymać, jednak on zamachnął się na mnie butelką po wódce. Uderzyłem go w tą rękę. Kiedy próbowałem go zatrzymywać, on ponownie próbował mnie zaatakować. I tak w kółko. Wreszcie przyjechała policja. Zatrzymali nas wszystkich, bo początkowo nie wiedzieli kto jest złodziejem – wspomina oskarżony.
– Tego dnia udałem się na tory w Bełsznicy w celach zarobkowych – zaczął swoją relację Stefan G. – Poszliśmy rozkręcać tory – wspomina. – To pana tory, że pan rozkręcał? – dociekał sędzia. – Nie, poszliśmy kraść – przyznał poszkodowany. – W pewnym momencie ten pan nadjechał na rowerze i zaczął mnie bez powodu okładać kijem baseballowym. Bił mnie tak jakby chciał mnie zabić. Zniszczył mi aparat słuchowy i sztuczną szczękę. Tu mam rachunek proszę sądu – przekazał papier sędziemu Stefan G. Mężczyzna tłumaczył, że do dziś nie odzyskał sprawności w ręce i wydał sporo na leczenie. Zaprzeczał, że zamierzał się na Psotę butelką. – Byłem tego dnia trzeźwiuteńki. Żadnej butelki nie miałem. Zostałem bestialsko zaatakowany – mówił drżącym głosem. Tego samego dnia w sądzie mieli pojawić się kompani Stefana G., jednak po raz kolejny nie przyszli. Sędzia nałożył na nich kary porządkowe po 700 złotych.
Sąd przesłuchał jeszcze jednego świadka – Piotra D., policjanta, który dokonywał zatrzymania. Policjant potwierdził, że mężczyźni mieli przy sobie butelkę, którą miał być atakowany Jan Psota. Nikt jej jednak nie zabezpieczył jako dowodu. Zabezpieczono za to kij, który w oczach Stefana G. urósł do rozmiarów kija baseballowego. – To był zwykły kij, z całą pewnością nie był to taki kij jak opisuje pokrzywdzony – potwierdził przed sądem. Kolejna rozprawa wyznaczona jest na marzec.
(acz)