Agronowiny: Muuuuusimy być szczęśliwe
Comiesięczna wizyta specjalisty, lekarz pierwszego kontaktu na telefon, pielęgnacja ciała dwa razy dziennie i menu, nad którym czuwa dietetyk – o takim życiu marzyłoby wielu z nas. A krowy w gospodarstwie Romana Wiencierza mają to na co dzień.
Rzeka mleka
Pan Roman z gospodarką związany jest od dziecka i nigdy nie przyszło mu nawet do głowy, że w życiu mógłby robić coś innego. Szkoła zawodowa w Raciborzu dała mu zawód rzeźnika, później skończył Technikum Rolnicze w Komornie. Gospodarstwo Wiencierzów zawsze było wielopokoleniowe, bo rolnikami byli jego dziadkowie i rodzice, od których w 1991 roku przejął 7 hektarów ziemi. – Grunty po rodzicach nie dawały mi możliwości rozwoju. Kiedy w 1996 roku okazało się że Rolnicza Spółdzielnia Produkcyjna w Budziskach jest w likwidacji, wykupiłem od niej budynek wraz z 26 krowami – tłumaczy pan Roman, który sukcesywnie zaczął rozszerzać swoją hodowlę i dobudowywać kolejne obory. Dziś z gruntami dzierżawnymi ma 215 hektarów i 460 sztuk bydła, w tym 186 krów dojnych. Ich wszystkich imion nie pamięta, ale każda z nich ma paszport, życiorys do wglądu i kolczyki z numerami identyfikacyjnymi.
Kiedyś każdy rolnik dążył do tego, by jego krowy dawały coraz więcej mleka. Dziś jego produkcję ograniczają limity. – Mój wynosi milion dwieście tysięcy litrów rocznie. Gdy 5 lat temu go przekroczyłem, musiałem zapłacić 40 tys. zł kary. Rok kwotowy zaczyna się 1 kwietnia a kończy 31 marca. Już 3 stycznia tego roku przekroczyłem limit i teraz ryzykuję – mówi hodowca.
Pan Roman ma podpisaną umowę z Okręgową Spółdzielnią Mleczarską w Bieruniu, która codziennie odbiera od niego mleko. Wcześniej współpracował z mleczarnią w Raciborzu, zasiadając jednocześnie w jej radzie nadzorczej. – Tylko ja i dwóch moich kolegów głosowaliśmy przeciwko jej sprzedaży. To były 3 głosy na „nie” na 15 członków rady. Zawsze słyszeliśmy od zarządu, że to Głubczyce padną pierwsze a tymczasem świetnie sobie radzą – tłumaczy hodowca i dodaje – RSM Racibórz zatrudniała 160 osób i przerabiała niecałe 100 tys. litrów mleka, a OSM w Bieruniu zatrudnia 65 osób i przerabia 160 tys. litów mleka codziennie. 70 procent inwestycji w tej spółdzielni pochodzi z dofinansowania. To najlepiej świadczy o tym, że naszą mleczarnię można było uratować – podsumowuje pan Roman.
Rodzina z dobrodziejstwa mleka prosto od krowy rzadko korzysta. – Dzieci twierdzą, że to nasze mleko jest za tłuste i kupują takie w kartonikach, żona bierze je nieraz na jakieś przetwory, ale gdyby trzeba było to krowę mogę wydoić w każdej chwili – śmieje się pan Roman.
Krowa to ma końskie zdrowie
Wszyscy pacjenci stojący w kolejkach do lekarzy i oczekujący na badania po kilka miesięcy, krowom mogą tylko pozazdrościć. – Raz w miesiącu przyjeżdża do nas specjalista z Opola, który rano i wieczorem pobiera do badania próbki mleka. Sprawdza jaki jest poziom białka, mocznika i bada komórki somatyczne by stwierdzić czy krowa nie jest chora – tłumaczy hodowca. Oprócz tego pod telefonem jest zawsze weterynarz, którego wzywa się w wyjątkowych wypadkach. – Najgorsze są choroby wirusowe, które dotykają przede wszystkim cieląt. Żeby temu zapobiec, na dwa tygodnie przed wycieleniem szczepimy matki na rotawirusy – dodaje.
Oprócz opieki medycznej krowy mogą liczyć na codzienne zabiegi pielęgnacyjne. Przed każdym dojeniem są obmywane i smarowane specjalnymi preparatami, które mają zapobiegać chorobom wymion, bo bez dwóch zdań, muszą mieć końskie zdrowie.
Nad ich dobrym samopoczuciem pracuje sztab ludzi, a jeden pracownik pozostaje zawsze na nocnej zmianie. Dojenie, które trwa zwykle trzy godziny, zaczyna się o 4.00 rano a powtarzane jest o 16.00. Do tego dochodzi dwa razy dziennie karmienie i utrzymywanie czystości. W skład karmy, którą przygotowuje się w paszowozie, wchodzi kukurydza, kiszonka, sianokiszonka z lucerny, wysłodki i dodatki mineralne. Krowy dostają też paszę treściwą. – One i tak wybierają sobie to co im smakuje najbardziej a reszta, którą zostawiają, trafia do bydła opasowego – tłumaczy rolnik, który musi czuwać nad ich odpowiednią dietą żywieniową. Krowy, ze względu na ich zapotrzebowanie na konkretne składniki, podzielone są na cztery grupy paszowe: pierwsza obejmuje zwierzęta od momentu wycielenia do 40 dnia, druga od 40 dnia wzwyż, trzecia słabsza i czwarta zasuszona, odpoczywająca przed porodem. – Cały czas korzystamy z żywieniowca i na podstawie wyników badań z próbnego udoju, dobieramy krowie odpowiednią dietę, która jest np. bogata w białko – podsumowuje pan Wiencierz.
Wszystko bez miłości
– W gospodarstwie moich rodziców krowy, które żyły w naturalnych warunkach i codziennie wychodziły na pastwisko, potrafiły rodzić 11 razy, a dobra krowa dawała 20 litrów mleka dziennie. Wybieraliśmy im buhaje, by poprawiać ich wydajność mleczną. Dziś hamujemy grupy laktacyjne bo krowy dają średnio 8 tys. litrów mleka w ciągu 305 dni laktacji i są tak wyżyłowane, że skraca się ich żywotność – opowiada hodowca i dodaje, że krowa zaliczana do pierwszej grupy mlecznej daje obecnie 55 – 60 litrów mleka dziennie.
Mimo, że młodzież (czyli krowy do drugiego roku życia) wychodzi na spacery, o żadnych randkach mowy nie ma. Inseminacja odbywa się wyłącznie sztucznie. Materiał genetyczny można zamówić w wielu firmach polskich i zagranicznych, w zależności od tego jakiego kandydata się szuka. – Wybieramy rasy holenderskie i niemieckie, bo one dobrze znoszą nasz klimat. Dostajemy katalog 30 – 40 buhajów, na podstawie którego szukamy odpowiedniego osobnika. Nasza obora jest uwięziowa, więc krowy nie mogą być zbyt duże. Zwracam też uwagę na długość wymion, który musi być dopasowany do dojarki i silne nogi. Dobór partnera może się też odbywać na podstawie badań DNA przeprowadzonych na włosie krowy – tłumaczy pan Roman.
Nasienie jest seksowane, co oznacza, że w 99% procentach rodzą się krowy. Raz do roku zdarzy się byczek i wtedy firma, która dostarcza materiał genetyczny, w ramach zadośćuczynienia przywozi podwójne nasienie. Byk trafia od razu do osobnej obory bo traktowany jest jak „wypadek przy pracy”. Zupełnie jak w filmie „Seksmisja” Juliusz Machulskiego.
Gdyby krowa miała skrzydła
Hodowca myśli o wybudowaniu 100-metrowej hali na słomę. W ubiegłym roku skorzystał z dofinansowania na rozbudowę i modernizację silosów. W planach ma też nowoczesną oborę z halą udoju. – Muszę jednak zobaczyć jak będzie wyglądała sytuacja po 2015 roku, kiedy znikną limity na produkcję mleka. Nie wiemy czy będzie lepiej, czy gorzej. Teraz mieliśmy przynajmniej zabezpieczenie, że na podstawie podpisanych umów mleczarnie muszą od nas przyjmować mleko. Nie wiadomo jak będzie to wyglądało w przyszłości – mówi pan Roman, który obawia się, że koniec limitowania może oznaczać koncentrację produkcji mleka i spadek jego ceny.
Według najnowszych danych GUS w listopadzie ubiegłego roku mleczarnie za surowiec płaciły przeciętnie 1,50 zł, czyli o 23% więcej iż rok wcześniej. Co więcej, cena przekroczyła o prawie 36% średnią cenę notowaną w listopadzie w ciągu ostatnich pięciu lat. Jest to zatem nowy rekord osiągnięty w Polsce. – Nie wiemy jaka bez limitów będzie cena mleka, bo mleczarnie mogą płacić za nadmiar mleka jak za jego drugą klasę. Ceny mleka mogą zacząć dyktować ogromne kombinaty, dla których nawet 1,20 zł za litr będzie ceną opłacalną – dodaje hodowca, którego największą pasją są jednak nie krowy, tylko gołębie pocztowe.
Gołębniki trzyma u rodziców w Rudzie. Żyje tam 300 sztuk ptaków, ale tak jak z bydłem, 160 sztuk jest przeznaczonych do lotu, a pozostała część to gołębnik rozpłodowy. To bardzo drogi sport, bo jeden gołąb może być trzy razy droższy od krowy. – Na wystawie w Sosnowcu widziałem gołębie za 60 tys. euro, które schodziły na pniu. Hobbysta potrafi zapłacić bardzo dużo. Ja sam kupiłem średniej klasy gołębia rozpłodowego od Holendra za 1600 euro, a na Zachodzie w tej cenie kupiłbym dobrą krowę – mówi ze śmiechem pan Roman. Mimo takich wydatków, każdy lot to wojna: są ranni i zabici. Nigdy nie wiadomo co stanie się po drodze i ile gołębi wróci. Ryzyko nie zniechęca jednak do startów, a jego gołębie zdobywały już nagrody na wystawach oddziałowych w Nędzy, okręgowych w Opolu i ogólnopolskich w Sosnowcu. – Wolałbym siedzieć cały czas w gołębniku, ale gdybym nie siedział w oborze, nie mógłbym kupować gołębi – podsumowuje Roman Wiencierz. A wystarczyłoby, żeby krowy miały skrzydła...
tekst Katarzyna Gruchot
zdjęcia Paweł Okulowski