Robert Stefanowski – płatnerz z raciborskiego grodu
Raciborski gród słynął niegdyś z urodziwych białogłów, dzielnych rycerzy i zdolnych rzemieślników. Współczesne raciborzanki nadal mają w sobie wiele uroku, choć o byciu damą na co dzień dawno zapomniały, zaś panowie, w dobie równouprawnienia, chętnie zrezygnowali ze swej rycerskości. Honoru miasta broni dziś jedyny w regionie płatnerz, który rycerstwu oddał swe ręce i serce.
A wszystko przez to wojsko
Wyobrażałam sobie, że rzemieślnik, który wykonuje rycerskie zbroje i broń jest postawnym mężczyzną z włosami przyprószonymi siwizną. Tymczasem czekał na nas młody, drobny chłopak, który opowieściami o tajnikach swej pracy rozgrzewał atmosferę zimowego dnia. – Od dziecka miałem zacięcie artystyczne, ale żadnych możliwości by je rozwijać. Właściwie wszystko zaczęło się od wojska. Trafiłem w 1998 roku do jednostki w Nysie, a stamtąd do pracowni metaloplastycznej we Wrocławiu – opowiada pan Robert. W pracowni wykonywano np. szable, kordelasy myśliwskie i zbroje, które stanowiły potem upominki dla różnych oficjeli, niekoniecznie wojskowych, bo stąd wyszła m. in. zbroja podarowana Janowi Pawłowi II.
– Pracowałem w dziale, który zajmował się trawieniem napisów lub ornamentów, ale obserwowałem też to co działo się w całej pracowni i bardzo mi się to spodobało – tłumaczy pan Stefanowski, który wojsko ukończył z tytułem czeladnika i niebawem nawiązał kontakt z ludźmi, zajmującymi się ruchami rycerskimi. – Poznałem Andrzeja Kościuka, który wprowadził mnie do Opolskiego Bractwa Rycerskiego i utwierdził w przekonaniu, że jest zapotrzebowanie na tego typu wyroby i tak się zaczęła moja zawodowa przygoda.
W 2007 roku trafił do Raciborza, gdzie wynajął od Urzędu Miasta pomieszczenia, w których ma swoją pracownię. – Pierwszą zbroję zrobiłem używając tylko przecinaka i szlifierki kątowej. To był kirys z obojczykiem i naramiennikami, wykonany z blachy ze starego pieca. Dużo osób dziwiło się że przy tak skromnych środkach można takie rzeczy robić – mówi ze śmiechem nasz bohater. Dziś na stałe współpracuje z Grzegorzem Sermanowiczem, który zajmuje się ornamentyką i złotnictwem.
Każdy rycerz znajdzie swoją damę
Pan Robert nie jest raciborzaninem z urodzenia, ale jak na rycerza przystało, do grodu naszego przybył by zdobyć rękę pewnej damy, którą poznał na jednej z imprez rycerskich w Byczynie. – Pamiętam, że podczas naszego pierwszego spotkania ktoś mi przedstawił Patrycję i jej koleżanki, a ja tylko pomyślałem, że przyjechały kolejne nauczycielki, bo tych było w bractwach wiele, i zupełnie ją zignorowałem – opowiada ze śmiechem. W końcu pan Robert dostrzegł w swej damie nie tylko nauczycielkę i dziś mogą się razem cieszyć wspólną pasją. Przy okazji, pani Patrycja, która jest tłumaczem języka niemieckiego pomaga mężowi w rozmowach z klientami z zagranicy. – Kiedy poznaliśmy się trochę bliżej okazało się, że jest jeszcze jedna rzecz, która nas łączy. Mama Patrycji, tak jak ja pochodzi z Wielunia – dodaje nasz bohater, który jako płatnerz należy dziś do rzemieślników. Ci jednak na wszystkie rycerskie imprezy są zapraszani. – Bierzemy wtedy z żoną duży kram, w którym prezentujemy moje prace. Przy okazji organizujemy też często warsztaty dla najmłodszych.
Państwo Stefanowscy uczestniczą w krakowskich „Wiankach” i Muzeobraniu w Świątnikach Górnych u Witolda Szczygła, dyrektora muzeum, gdzie kiedyś produkowano zbroje husarskie. Co roku jeżdżą też na rekolekcje do ks. Romana w Jasionie, połączone z warsztatami, które prowadzą. A wakacje od 2005 roku spędzają pod Grunwaldem. Te wyjazdy to nie tylko wspaniała przygoda rodzinna ale i zawodowa. – Podszedł kiedyś do nas taki sympatyczny płatnerz z Ukrainy i zdradził mi swoją tajemnicę czernienia stali. To niespotykane bo każdy rzemieślnik strzeże swoich metod pracy jak oka w głowie – opowiada nasz bohater i dodaje, że podczas „Wianków” jego namiot odwiedzili goście z Ameryki, którym tak spodobała się husarska zbroja, że ją od razu zamówili.
Na skrzydłach husarii
Zbroje dla ruchu rycerskiego powinny spełniać dwa wymogi: mieć odwzorowanie historyczne i pozwalać na swobodne ruchy. Pierwszą rzeczą, którą płatnerz wykonuje jest szablon z kartonu, który powstaje najczęściej na podstawie zdjęć oryginałów i wyobraźni. Potem, za pomocą markera, odrysowuje na blasze poszczególne elementy zbroi. – Arkusze blachy mosiężnej lub miedzianej w rozmiarach 2000 mm na 600 mm zamawiam w Imielinie. Stalowa jest dostępna właściwie od ręki. Do wykonywania ozdób wystarcza mi blacha o grubości 0,8 – 1,5 mm, do zbroi (stalowa) musi być już grubość 3 – 4 mm – tłumaczy rzemieślnik.
Wycięte kawałki blachy trafiają następnie na drewniany pień, gdzie za pomocą młotka uzyskują odpowiedni kształt. Ale kucie to przecież dopiero początek drogi. Każdy element musi być jeszcze wyszlifowany, pomalowany, wytrawiony i na końcu postarzony. Szczegółów rzemieślnik nam nie zdradzi, bo jak mówi jego znajomy Czech, „to je alchemia”. Jej tajniki przekazuje się tylko następcy: synowi lub zaufanemu uczniowi.
Przygotowywanie kolejnych zleceń to wiele godzin spędzanych w pracowni. Zbroję husarską, która jest wizytówką pracowni, płatnerz robi zazwyczaj 2 miesiące. – Skrzydła kiedyś zdobiły pióra ptaków drapieżnych, np. orła, a dziś zastępują je pióra indyka szarego, gęsie lub strusie, które mają podobną strukturę. Podobnie jest z szyszakami. Te oryginalne wyściełane były hubą, mchem lub pikowaną tkaniną, dzisiejsze mają wyściółkę z tkaniny lub skóry – tłumaczy pan Robert. Wszystkie elementy zbroi potrzebują jednak odpowiednich modeli, na których mogą być należycie eksponowane.
Służą do tego plastikowe manekiny wzmocnione od środka stalową rurką. – Kiedyś kupowałem modele styropianowe, ale one tych 30 kilogramów nie były w stanie utrzymać – mówi pan Robert. Prace raciborskiego płatnerza można zobaczyć w Muzeum Narodowym w Krakowie, Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie, Muzeum Ślusarstwa w Świątnikach Górnych czy na Zamku Piastowskim w Raciborzu.
Ze złomu do domu
Pan Robert pokazuje nam oryginalną głownię szabli, którą kolekcjoner oddał mu do renowacji. Płatnerz zwraca nam uwagę na to, że metal, z którego wykonano broń, produkowany przed I wojną światową, ma inną strukturę niż ten dostępny dzisiaj.
W kącie stoi tokarka z 1915 roku, która do dziś jest sprawna. Miała napęd nożny, a dziś ma silnik, ale cały czas jest w użyciu. Mnóstwo tu też ręcznych narzędzi, o których pan Robert mówi, że mają nie tylko historię ale i duszę. – To są zamki, kłódki a nawet guziki prawdopodobnie z munduru z I wojny światowej, znajdowane na strychach, albo targach staroci, gdzie trafiamy podczas naszych rycerskich wędrówek – opowiada pan Stefanowski. Nasz wzrok przykuwa stara gazeta niemiecka, która wisi na ścianie w drewnianej łapce i mapa Afryki. – To oryginalna mapa Afrika Korps z 1942 roku. Dostałem ją od mojego kolegi, który ją odziedziczył po swoich rodzicach, a wiedział, że ja takie rzeczy zbieram – mówi rzemieślnik, który często w swych poszukiwaniach trafia na targi staroci.
Z sentymentu do starych przedmiotów nasz bohater kupił na Allegro wyjątkowy rower. – Miał oryginalną ramę, koło z trzybiegową przekładnią i torpedo z 1937 roku. Był w strasznym stanie, a dziś, przy ładnej pogodzie, pokonuję na nim 15 kilometrów – tłumaczy. Za nim stoją jeszcze trzy następne bicykle i na oko laika, równie stare. Ten stojący na samej górze rower płatnerz znalazł na złomie. Odkupił i teraz może się cieszyć jednośladem z 1928 roku. – Do rowerów mam szczególną słabość, bo ćwiczyłem kiedyś zawodowo kolarstwo szosowe i swój pierwszy rower złożyłem sam – dodaje. Ja jednak wiem, że ta słabość to przede wszystkim płatnerstwo. Gdy pytam Pana Roberta o jego marzenia odpowiada bez zastanowienia, że chciałby mieć kiedyś taką prawdziwą pracownię z własną ekspozycją na miejscu i uczniami, którym mógłby przekazywać swoją wiedzę. – Szkoda by było, żeby te wszystkie tajemnice zabrać ze sobą do grobu – dodaje ze śmiechem.
Tekst Katarzyna Gruchot
zdjęcia Jerzy Oślizły