Nigdy nie kopałam pod Kolumną Maryjną
Krystyna Kozłowska słynna archeolog wspomina swoje najważniejsze odrycia
Jedni mogą wyłącznie zgłębiać przeszłość sięgając po wiedzę na pożółkłe strony historycznych ksiąg. Inni wręcz „dotykają” jej, przerzucając piędź, za piędzią ziemi, by odkryć tajemnice naszych przodków. Tego zderzenia teraźniejszości z prehistorią na co dzień doświadczała raciborska archeolog Krystyna Kozłowska. Bez jej udziału nie mogły odbywać się na Raciborszczyźnie żadne wykopaliska.
Archeologia przyćmiła medycynę
Właściwie miała studiować medycynę. Taki zawód obrali dla swej córki mieszkający na wsi pod Tomaszowem Lubelskim rodzice. Pani Krystyna lubiła chemię równie mocno, jak biologię. Okazało się jednak, że bliska jest jej również historia. – Z koleżanką umyśliłyśmy sobie, że pójdziemy na archeologię. Moja siostra, która uczyła się w technikum farmaceutycznym, zaproponowała mi przyjazd do Wrocławia. Koleżanka zdecydowała się na Lublin. Ja dostałam się na studia, ona – nie – wspomina Krystyna Kozłowska.
Wiedza zdobyta na Uniwersytecie Wrocławskim poparta ponad 300-stronicową pracą magisterską na temat ozdób stroju w kulturze łużyckiej, sprawiła, że pani Krystyna stała się prawdziwym znawcą tego okresu.
Do podjęcia pracy w Raciborzu zachęcił ją wykładowca prof. Bogusław Gediga, który znał raciborską archeolog Helenę Nejową. Minęły jednak cztery lata od ukończenia studiów w 1968 r. gdy w końcu pani Krystyna trafiła na Raciborszczyznę. – W tym czasie trochę się tułałam. Podejmowałam roboty zlecone w Muzeum w Rzeszowie, a potem pracowalam na etacie w Krasnymstawie koło Lublina, zanim koleżanka z Opola powiadomiła mnie, że w Raciborzu jest miejsce dla archeologa – wspomina.
W czasach, kiedy przyszło studiować pani Krystynie archeologię, nikt nawet nie śmiał marzyć o wyprawie np. do Egiptu. Problemem był nawet wyjazd do Czech. Na miarę zaś wydarzenia traktowało się wyjazdy krajowe np. na Pomorze czy Mazury.
– Zawsze pociągały mnie wykopaliska, jakie prowadził Jasiek Chochorowski, który odkrył kurhany na Ukrainie, a także prowadził badania w Bułgarii, Afryce czy na Spitsbergenie. Na miejscu było jednak tak dużo pracy, że nie miałam czasu nigdzie wyjeżdżać. Poza tym w latach 70. urodziły się moje dzieci – mówi pani Krystyna, mama trzech córek, a dziś również babcia trojga wnucząt.
Samborowickie cmentarzysko ciałopalne
Gdy w 1972 r. przyjechała do Raciborza, był on tylko częściowo odkryty. Archeolog Helena Nejowa zaangażowana była wcześniej w badania grodziska zamkowego na Ostrogu. Wtenczas było to jedyne miejsce, w którym prowadzono wykopaliska. Dzięki nim dziś wiadomo, że zalegające tam warstwy kulturowe, świadczące o początkach tego grodziska dochodzą do 6 m głębokości.
Krystyna Kozłowska rozpoczęła prace badawcze od indywidualnych zgłoszeń np. z Nędzy, gdzie budujący swe domy ludzie natrafiali na różne skorupy. W miejscu osiedla na skarpie, w czasie tzw. badań ratowniczych natrafiła na stanowiska wczesnośredniowieczne i średniowieczne, a nawet z czasów rzymskich.
Prawdziwym wyzwaniem były jednak dla pani Krystyny Samborowice. Znajdujące się tam cmentarzysko ciałopalne kultury łużyckiej – trafiło w sedno zainteresowań młodej raciborskiej archeolog. Znalazła pozostałości neolityczne kultury amfor kulistych, a nawet kultury wstęgowej – wczesnoneolitycznej, sięgającej ok. 5 – 6 tys. lat przed naszą erą.
– Cmentarzysko było długo użytkowane, dlatego świetnie się zachowało. Po usunięciu warstwy ornej ukazały się nam czarne plamy na żółtym piasku, a także miejsce, gdzie znajdował się stos. Gruba warstwa mocno spieczonej ziemi, świadczyła, że przez długi czas następowało tam ciałopalenie. Czarne plamy, to nic innego, jak warstwa węgla i popiołu, ze stosu pogrzebowego, którymi obsypywano naczynia (urny) ze szczątkami ludzkimi – opowiada o sposobie, w jaki mieszkający na tych ziemiach ludzie, grzebali swych zmarłych.
W namiotach na samborowickim wykopalisku wraz z pomagającymi jej studentami i młodzieżą pani Krystyna, każdego roku (przez pięć lat) spędzała tam około półtora miesiąca. – Kiedyś, oprócz archeologów, na stanowisko przyjechała siedmioosobowa ekipa telewizyjna. Miałam już wtenczas kilka odkrytych grobów, a wśród nich jeden z popielnicą guzowatą, w postaci dzbana, na brzuścu którego znajdowało się pięć guzów. Wyglądała tak pięknie, że jeden z członków ekipy nie mogąc się powstrzymać, wyrwał go z grobu. Zaczęłam na niego krzyczeć, ale on był tak zachwycony popielnicą, że po prostu musiał jej dotknąć – wspomina ze śmiechem pani Krystyna.
Zakonnica, czy dziewczyna do wzięcia?
Wiele cennych odkryć przyniosły też wykopaliska prowadzone przez Krystynę Kozłowską w Raciborzu. Prace rozpoczęły się od ul. Długiej, gdzie prowadziła je wspólnie z archeolog Heleną Nejową.
Do najciekawszych należały wykopaliska w klasztorze dominikanek, gdzie odkryto nekropolię książęcą, ale też miejsce pochówku kobiet, najprawdopodobniej zakonnic. – Do końca jeszcze nie wiemy, kto tam był pochowany. Należy się spodziewać, że pierwsi książęta Przemysław i Leszek spoczywają raczej u dominikanów. Za kościołem, w miejscu kaplicy św. Dominika dokopaliśmy się też 12 grobów. W jednym z nich pochowana była młoda kobieta ze złotą blaszką nałożoną na ząb – przypomina pani Krystyna. Przypadkowo odkryli ją antropolodzy z Krakowa. Konsultując to z naukowcami z różnych uniwersytetów na świecie, otrzymali odpowiedź z Jerozolimy. Wynikało z niej, że pannom na Wschodzie gotowym do zamążpójścia zwyczajowo zakładano takie ozdoby.
– Mogła to być na przykład młoda zakonnica, która trafiła do Raciborza, podobnie jak wczesniej księżniczka bułgarska Wiola, żona księcia opolsko-raciborskiego Kazimierza – snuje przypuszczenia pani Krystyna.
Znając dogłębnie Racibórz, Krystyna Kozłowska jest sceptyczna, co do istnienia tajemnego przejścia łączącego klasztor z zamkiem. – Dużo zamętu zrobił znaleziony w wieżyczce na sygnaturkę kaplicy zamkowej plan miasta, na którym uczestniczący w odbudowie zamku po pożarze w 1858 r. Robert Schneider narysował to przejście. Wejście umiejscowione jest tam, gdzie znajdowała się niegdyś potężna zamkowa baszta. Istnieje takie miejsce, które mogłoby być początkiem tunelu. Próba odkopania go jednak, to bardzo kosztowna inwestycja – uważa pani Krystyna.
Powódź – przypadek, czy spełniona groźba
Cmentarz przy Kościele Dominikańskim, studnia, z której wodę rozprowadzano drewnianymi rurami, drewniana kanalizacja, wykonane z bali drogi, a także badania wskazujące, jak przebiegały mury miejskie – to z pewnością najważniejsze odkrycia pani Krystyny, która w latach 1996 – 1997 prowadziła wykopaliska na raciborskim Rynku.
Pamięta też kobiety z Brzezia, które groziły jej, że jeśli nie przestanie kopać przy figurze Matki Bożej, to zaleje Racibórz. – Okazało się to bardziej groźne, kiedy Racibórz faktycznie zalało – wspomina pani Krystyna zapewniając, że nigdy nie kopała pod samą Kolumną Maryjną.
Uważa też, że Racibórz powinno już dawno zalać, kiedy Niemcy wybudowali potężny 20x10 m basen przeciwpożarowy, który znajdował się w bezpośrednim sąsiedztwie kolumny. Na jego pozostałości również natrafiła raciborska archeolog.
– Do końca nie przebadana jest jeszcze ul. Długa, a w szczególności jej zachodni odcinek, gdzie przebiegał szlak z Opawy do Raciborza – pani Krystyna przekonana jest, że znajdują się tam ślady osadnicze. Ciekawych odkryć – jej zdaniem – można dokonać też na pl. Długosza.
– Racibórz jest nie do przekopania – dodaje.
Ewa Osiecka