Prawda o Ukrainie
Tak jak kiedyś sami byliśmy gotowi bronić polskości, tak dziś Ukraińcy stają na barykadach, by w imię wolności zmienić na lepsze swe jutro. Doskonale czuje to mieszkający od 24 lat w Raciborzu Stanisław Belik, raciborski terapeuta, którego nic nie było w stanie powstrzymać przed wyjazdem na swą rodzinną Ukrainę.
– Pojechałeś do Kijowa tuż po dramatycznych wydarzeniach, a planowałeś wyjechać tam wtedy, gdy padały jeszcze strzały. Zatrzymała cię żona?
– Małgorzata Matusik-Belik: W ogóle nie oponowałam. Stałam z boku. Rozumiałam, że to co mąż przeżywa jest ważne, ja też przeżywałam to co kiedyś działo się w naszym kraju. W takich sytuacjach nie wolno wchodzić człowiekowi w drogę, nawet jak się jest małżeństwem.
– Stanisław Belik: W Kijowie mieszka mama, ale też uważnie śledziłem, co działo się na Ukrainie. Był taki moment, kiedy rozpoczęło się przeciwstawianie się i zastanawiałem się: jechać – nie jechać. Wyjechałem 24 lutego. Na drodze, już za granicą, pierwszą oznaką wskazującą, że coś się dzieje były spalone opony z barykady na poboczach, przed jedną z wiosek nieopodal Lwowa. W Kijowie byłem sześć dni. Na ulicach miasta życie toczyło się normalnym rytmem. Pojechałem na Majdan, gdzie dopiero poczułem ducha walki. O ostatnich wydarzeniach przypominał tam wszechobecny swąd spalenizny wyczuwalny również na głównej alei – Chreszczatyku. Pierwsze wrażenie było niesamowite. Aby dowieźć dary z Polski musiałem przejechać przez barykady. Na Majdanie wszystko wygląda to tak, jakby nic się tam jeszcze nie skończyło. Przechodząc przez plac co pięć metrów ogarniało mnie wzruszenie. Mnóstwo ludzi, niektórzy ogrzewali się przy beczkach, przy każdym namiocie zdjęcia ofiar i tony kwiatów. Wszędzie paliły się znicze. Na placu Niepodległości wybrukowanym kostką, dziś osmoloną ze spalonych opon, utworzyły się kocie łby. Niektórzy ludzie sprzątali, zdzierali afisze i zmywali graffiti z budynków, które podczas protestów były oklejone i pomalowane. Wrażenie robił spalony po ataku Berkutu budynek związków zawodowych.
– W Kijowie znalazłeś się w tydzień po dramatycznych wydarzeniach, ale wszystko zaczęło się dużo wcześniej.
– W ubiegłym roku, 8 listopada stało się coś, co zaskoczyło większość Ukraińców. Prezydent Wiktor Janukowycz nie podpisał umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską. Pewnie przeszłoby to bez echa, gdyby nie dziennikarz Mustafa Najem, aktywista, bloger, który zawezwał, aby zebrać się na Majdanie. Już wcześniej wsławił się odważnym pytaniem o syna prezydenta, który ze zwykłego dentysty stał się miliarderem, w momencie kiedy kraj stanął przed zapaścią ekonomiczną. Wraz z Janukowyczem do władzy doszło wiele kryminalnych struktur – powstała Partia Regionów. Ludzie godzili się na to z nadzieją, że wraz ze stowarzyszeniem Ukrainy z Unią Europejską, korupcję we władzy uda się ukrócić.
Na Majdanie zebrało się ok. 200 osób, głównie studenci i opozycyjni politycy. W nocy z 9 na 10 listopada policja brutalnie rozgoniła manifestantów. Pop – batiuszka z pobliskiego monastyru na pl. Michajłowskim, gdy dowiedział się, że milicja bije ludzi nakazał uderzyć w dzwony. Następnego dnia pojawiło się tam już 300 tys. osób, głównie przeciwników przemocy. Ustawiono pierwsze namioty. Pomimo prób, ludzie nie pozwolili się usunąć. Powstały barykady. Protestujący stali na nich przez trzy miesiące. Sytuacja nieustannie zaogniała się. Oczekiwano dialogu w kierunku poszukiwania kompromisu. W zamian ludzie napotykali lekceważenie i nasilające się represje.
18 lutego władza postanowiła „wyczyścić” Majdan, po tym, jak ktoś zaproponował, aby pójść do parlamentu. Na protestujących czekała milicja i Berkut. Padły strzały. W nocy zginęły pierwsze cztery osoby. Często zwłok nie odnajdywano lub dopiero po kilku dniach w lesie albo na dnie Dniepru. Od momentu przeciwstawiania się na Majdanie poszukiwanych jest ok. 65 zaginionych. Zabijali też snajperzy, często jednym strzałem w lewe oko, a więc jak myśliwi strzelający do zwierzyny. Tak na ul. Instytuckiej zabito pierwsze dziewięć z 12 osób. Do stłumienia zamieszek na Majdanie ściągnięto do Kijowa 1500 żołnierzy jednostki powietrzno-desantowej oraz 400 żołnierzy piechoty morskiej. Impas przełamał dopiero przyjazd ministrów spraw zagranicznych Polski, Niemiec i Francji, którzy namówili Janukowycza do pokojowego rozwiązania konfliktu. Opozycja podpisała z prezydentem porozumienie skutkujące odwołaniem wojsk. To był przełomowy moment.
Pomimo że Putin twierdził, że odbyła się rewolucja, zmiany miały faktycznie charakter ewolucyjny. Parlament nadal działa legalnie, a Janukowicz najzwyczajniej uciekł. Opozycja, jako jedyna realna siła podjęła dialog z protestującymi na Majdanie. Na mocy porozumienia parlament przegłosował zmiany w konstytucji z 2004 r., pozbawiając prezydenta większości uprawnień dyktatorskich.
– Sytuacja na Ukrainie nadal jest bardzo trudna.
– Ludzie żyją „tu i teraz”. Taki sposób myślenia w dużym stopniu pozwala przetrwać. Gdy przyjechałem nie została jeszcze ogłoszona wojna. Ludzie świętowali, ci którzy stali na barykadach byli bohaterami. Postanowili, że pozostaną na Majdanie do 25 maja, a więc do wyborów prezydenckich. Oczekiwali spełnienia postulatów: przeprowadzenia lustracji wśród polityków, prokuratorów i sędziów, ukarania winnych śmierci na Majdanie i reformy władzy wykonawczej: milicji, prokuratury i sądów. Ostrzegali, że jeśli nie zostaną one spełnione to zerwą wybory prezydenckie. Obecnie jednak wojna pokrzyżowała te plany. Gdy wyjeżdżałem była duża dezorientacja. Zaczęto zastanawiać się, co zrobić, aby nie stracić Ukrainy. Po agresji Rosji na Krym, istnieją poważne obawy, że na tym się nie skończy.
Rosjanie robią wszystko, żeby przejąć wschodnie regiony. Destabilizują życie w Doniecku, Charkowie i Odessie, w obwodach graniczących z rosyjską federacją. Dziś na Ukrainie zmieniają się priorytety, rząd musi myśleć, jak bronić się przed Rosją. Codziennie na Majdanie przebywa ok. 2000 ludzi tzw. samoobrony Majdanu. Trzymają wartę na barykadach. Mieszkają w namiotach, gotują jedzenie, zbierają pieniądze dla rannych i rodzin ofiar.
– Majdan to szczególne miejsce w Kijowie.
– Plac ten znany jest od 2004 r. Kiedy sfałszowano wybory, ludzie nie zgodzili się, aby po Kuczmie prezydentem został Janukowycz. Zebrali się na Majdanie, rozpoczęła się pomarańczowa rewolucja. I choć Juszczenko zawiódł naród, Majdan pozostał miejscem, gdzie w ważnych dla kraju momentach zbierają się Ukraińcy.
– Nieustannie próbuje się dyskredytować protestujących na Majdanie.
– Tak. Powtarza się, że to banderowcy, nacjonaliści. Będąc na Majdanie przekonałem się, że jest to totalna bzdura. Do Kijowa przyjechało też wielu Rosjan. W głosie ich słyszałem zdziwienie, jak można tak kłamać. Każdy może zobaczyć, jak to naprawdę wygląda. W czasie przeciwstawiania się była rosyjska barykada, na której Rosjanie z rosyjskim sztandarem protestowali przeciwko władzy Janukowycza. Jedna z kobiet z rosyjskim paszportem na sznurku rozdawała ukraińskie wstążki. Przyjeżdżają też Polacy. Do tej pory stoi namiot z plakatem: „Polacy solidarni w wolną Ukrainą”. Sporo jest Białorusinów, u których także panuje reżim totalitarny, ale są też Gruzini, Azerbejdżanie i ludzie innych narodowości.
Nieprawdą jest, że Majdan został przeszkolony przez polskie służby specjalne. Ludzie mieli plastikowe kaski, kije i tarcze z dykty, które kule przebijały bez większego problemu. Zestawienie kłamstw jest niewyobrażalne i co gorsza rosyjskie media „wciskają” je całemu światu.
Na barykadach stanęli zwykli ludzie. Rozmawiałem z nimi. Jeden człowiek powiedział mi, że przyszedł na Majdan, bo ma już dość takiego życia. Nazywanie tych ludzi banderowcami, czy faszystami jest ogromnie krzywdzące. Oni wyrażają swój gniew i bunt przeciwko temu, co zostało zbudowane na korupcji i kłamstwie. Walczą o swą godność.
Ewa Osiecka