Doprowadził Rosjan do wrzenia
IKONY RACIBORSKIEGO SPORTU: Krzysztof Pacelt
Przez lata schowany w cieniu swoich podopiecznych. Pomysłodawca przyznawania stypendiów najwybitniejszym zawodnikom Raciborszczyzny oraz współinicjator utworzenia grup nauki pływania w SMS Racibórz. – Bo ja dosyć wcześnie zrozumiałem, że pływanie musi być powszechne – przyznaje Krzysztof Pacelt. Jego życie od dziesięcioleci naznaczone jest przez „Victorię”. Na trenerskim szlaku zgromadził blisko czterysta medali swoich zawodników w mistrzostwach Polski.Wychodzi z założenia, że legendę trenera „tworzą” sukcesy jego podopiecznych, dlatego w opowieść o swoim życiu wplata wspomnienia dotyczące ponadprzeciętnych pływaków, których miał zaszczyt szkolić.
– Najwybitniejszym był bez wątpienia Michał Sapoń, który trafił pod moje skrzydła w 1996 roku. Bardzo zdolny i utytułowany zawodnik, jednak o niezwykle specyficznym charakterze. Tylko jeśli udało ci się zaskarbić jego sympatię mogłeś być pewny, że w czasie zawodów zrobi wszystko tak, jak wcześniej wspólnie zaplanowaliście – mówi z Krzysztof Pacelt, a jego słowa potwierdzają tabele wyników Saponia. – Michał przez lata brylował w mistrzostwach rangi krajowej oraz wyróżniał się w europejskich imprezach. W 1998 roku w czasie I Światowych Igrzysk Młodzieży w Moskwie zdobył złoto na 200 m stylem dowolnym, dwa srebra oraz brąz w sztafecie. – Mazurek Dąbrowskiego na imprezie zorganizowanej w Moskwie był czymś niezwykłym. Rosjanie byli wściekli, że przegrali z naszym zawodnikiem! Rosyjscy pływacy przez pół roku nie robili nic prócz przygotowań do startu w mistrzostwach, a tutaj przyjechał Sapoń i wygrał wszystko tak, jak chciał – mówi z uśmiechem Pacelt. Zaznacza także, że niewiele osób zdaje sobie sprawę z faktu, że klubową koleżanką Michała Saponia była późniejsza królowa pływalni, Otylia Jędrzejczak. – 15-letnia wówczas Otylia trafiła do mojej grupy treningowej w trakcie czterotygodniowego zgrupowania w Oświęcimiu. Pojawił się nawet pomysł, aby karierę kontynuowała pod moim okiem, lecz niestety wybrała Kraków – nie kryje żalu pan Krzysztof.
Swoją karierę dzieli na okres „przed” startami Saponia oraz ten „po” jego odejściu ze szkoły. W międzyczasie poznał Michała Rokickiego, który niejako wypełnił miejsce Saponia. Zacięcie, lecz z sympatią ze sobą rywalizowali. Rokicki zaczął bić w końcu rekordy Polski, był finalistą ME juniorów w Linz. W 2003 roku ich drogi się rozeszły.
Nowa siła
W 1982 roku, zaraz po objęciu posady trenera koordynatora „Victorii” Racibórz, z poczuciem misji zabrał się do tworzenia późniejszej potęgi klubu. – Patrzyłem na największe polskie kluby i wiedziałem, że w Raciborzu brakuje systemu, który sprawiłby, że do „Victorii” przychodziliby już ukształtowani pływacy. Zacząłem mówić głośno o utworzeniu szkoły sportowej, a że naprzeciw basenu przy ulicy Słowackiego budowano szkołę podstawową, moje oczekiwania były zasadne – tłumaczy Krzysztof Pacelt. Jego marzenie ziściło się dwa lata później. – Nastąpiła ciągłość naboru. Uczniowie kończący SP 15 przechodzili do raciborskiej SMS, a jednocześnie kontynuowali karierę w naszym klubie. Szeregi „Victorii” zasilili: Kasia Dulian, Michał Rokicki, czy Kasia Dembniak, do których po dziś dzień należy wiele rekordów szkoły – informuje nasz bohater. Gdy rozpoczął pracę w Raciborzu reprezentanci klubu zdobywali rocznie na mistrzostwach kraju trzy – cztery krążki. Najlepszy rezultat za jego kadencji: sześćdziesiąt medali.
W szereg trenerów„Victorii” wkroczył z przytupem. – Klub na początku lat 80. miał lekką zadyszkę z powodu braku świetnych zawodników. Postanowiłem sprowadzić nowe siły, a efekty były dostrzegalne od razu. W 1982 roku w czasie mistrzostw klubów szkolnego związku sportowego z powodzeniem rywalizowaliśmy z Trójką Łódź czy Jordanem Kraków. To były przecież sportowe „fabryki”, a my jawiliśmy się przy nich jak jakaś manufaktura! – ekscytuje się trener i przywołuje kolejny z wielkich sprawdzianów siły raciborskiego klubu: W 1986 roku odbywały się u nas rozgrywki ligi SMS. Przybyła ekipa z Poznania w składzie z Rafałem Szukałą. Przyjechali jak po swoje, a wygrali z nami dopiero w ostatniej sztafecie.
Strejlau złożył mu ofertę
Choć Pacelt uprawiał pływanie od szóstej klasy podstawówki, był kiepskiej jakości zawodnikiem. – Nie to co brat, Zbyszek, który sportowcem był wybitnym, najlepszym juniorem Europy, startował na całym świecie, w tym dwukrotnie w igrzyskach olimpijskich. Od niego zaczęła się moja fascynacja pływaniem – wspomina pan Krzysztof, który na basen trafił z piłkarskiego boiska. – W dzieciństwie nosiłem czerwoną koszulkę, na tyle której napisałem kiedyś flamastrem – „Pele”. Mając 12 lat grywałem z chłopakami o kilka lat starszymi. Lubiłem biegać dużo i szybko, kopałem z obu nóg, a piłką trafiałem tam gdzie chciałem – opowiada, dodając, że to właśnie gry zespołowe były jego konikiem. – Dlatego nawet bardziej niż pływanie lubiłem piłkę wodną, w którą w młodości grywał mój ojciec. W ogóle byłem wszechstronny bo i od szczypiorniaka czy siatkówki nie stroniłem. – W czasie studiów w Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie miałem przyjemność spotkać Andrzeja Strejlaua, który zaproponował mi abym zrobił specjalizację trenerską z piłki nożnej. Odrzuciłem tę możliwość – mówi ze smutkiem.
Zbigniew był jego pierwszym wielkim idolem, a jego sukcesy iskrą, która rozpaliła w Pacelcie pasję do trudnej sztuki szkolenia innych. – Już w Ostrowcu Świętokrzyskim, skąd pochodzę, przyglądałem się wyczynom Zbyszka. Na pierwszym roku studiów przestałem pływać i zacząłem poznawać podstawy trenerskiego rzemiosła. W warszawskim AZS-ie trenowały największe gwiazdy polskiego sportu, a ja uwielbiałem obserwować rywalizację w wielu dyscyplinach. Kibicowałem bratu nawet wtedy, gdy zamienił pływanie na pięciobój, w którym także odnosił sukcesy – uśmiecha się mój rozmówca, wyciągając z szuflady starą fotografię z bratem.
Trzy podejścia do igrzysk
Wiele projektów, których był inicjatorem okazało się strzałami w dziesiątkę. – Do wszystkiego trzeba dochodzić małymi krokami. Tak było między innymi z nauką pływania, którą wprowadziłem wspólnie z Marią Gawliczek. Gdy zostałem zatrudniony w SMS-ie, zauważyłem, że pływalnia przez kilka godzin dziennie stoi pusta. Stwierdziliśmy, że należy ją w pełni wykorzystać. Po jakimś czasie zaczęła tętnić życiem, aż doprowadzono do tego, że pływanie stało się częścią zajęć z wychowania fizycznego – nie kryje radości pan Krzysztof. Zrodził się w końcu w jego głowie pomysł przyznawania stypendiów sportowych. – Jak ja to mówię: „wychodziłem” je w urzędzie miasta – wtrąca ze śmiechem. Pierwszym nabywcą stypendium został jeden z najlepszych pływaków Pacelta, Bolesław Szuter – uczestnik mistrzostw świata, jedyny raciborski zawodnik biorący udział w stażu w USA, ale przede wszystkim pierwszy pływak pana Krzysztofa, który był o krok od startu w igrzyskach olimpijskich. – Podobną szansę miał później Michał Sapoń, ale niestety los nie był łaskawy. Właśnie startu mojego zawodnika na igrzyskach brakuje mi do samospełnienia zawodowego – zdobywa się na szczerość Krzysztof Pacelt. – Marzenia? Tradycyjnie – aby wszystkie trzy raciborskie pływalnie właściwie spełniały swoją funkcję.
Wojciech Kowalczyk