Ragos na licytację. Ludzie bez pracy i wypłat
25 lat na rynku, znana marka i renoma – to wszystko już przeszłość. Zadłużona po uszy firma ma kłopoty, z których trudno będzie się jej wygrzebać.
Pracę traci 50 osób, zaległości w wypłatach dla zatrudnionych wynoszą nawet pół roku. W miniony piątek miała odbyć się pierwsza licytacja nieruchomości przy ul. Kościuszki. Nie doszło do niej wskutek skargi jaka trafiła do komornika. Dotyczyła wartości operatu szacunkowego, który zdaniem prezes spółki Ewy Salomon został zaniżony – za hotel ze stołówką chciano 1,5 mln zł. Ale szefowa firmy nie ma złudzeń: padniemy, nie ma innej możliwości. Problemy spółki nawarstwiły się gdy trzeba było zerwać współpracę ze szpitalem rejonowym, choć wcześniej kontrakt wydawał się sposobem na przetrwanie kryzysu. Ragos żywił pacjentów na Gamowskiej, dyrekcja lecznicy nie miała zastrzeżeń do jakości usług. Ale firma borykała się z trudnościami przy długich, zdaniem jej szefowej, terminach płatności. Nie wypłacała wynagrodzeń swojej załodze. – Ragos liczył, że na szpitalu się dorobi ale się przeliczył – mówi nam pan Wojciech, kucharz z 13-letnią praktyką w starym szpitalu na Bema, który nie mógł się doprosić zapracowanych pieniędzy i musiał odzyskiwać je na drodze sądowej.
Ragos zaczął współpracę ze szpitalem rejonowym w grudniu 2012 roku. Wygrał przetarg na żywienie pacjentów przez 3 lata. Stawka wyjątkowo niska: 15,30 zł za dzień wyżywienia. – Nie chciałbym za te pieniądze kogoś żywić – komentował ją dyrektor szpitala Ryszard Rudnik. Wykonawcę jeszcze w połowie stycznia 2014 roku charakteryzował pozytywnie. – Takie stawki mogą dać jedynie wyspecjalizowane firmy, z dużym doświadczeniem w organizowaniu i wykonywaniu tej pracy. Gdyby wrócić do starych rozwiązań żywieniowych, mielibyśmy o 50% wyższe koszty i usługę gorszej jakości. Swoich ludzi gorzej się pilnuje niż firmę, której za błędy można potrącić na fakturze – opowiadał szef szpitala. Ragos wywiązywał się z warunków przetargu podlegając szpitalnym rygorom. – Nasz nadzór nie pozwoliłby sobie na niską jakość posiłku. Żywienie szpitalne nie jest typowe. Mamy wiele diet zlecanych i określone normy kaloryczności. To nie takie proste – wyjaśniał dyrektor.
Do 23 stycznia 2014 roku umowa z Ragosem była realizowana. Wtedy doszło według relacji Rudnika do zerwania jej przez wykonawcę. – Poinformował nas, że przestanie dostarczać posiłki. Zostawił 2 dni na zorganizowanie żywienia w szpitalu schodząc z usługi – relacjonował w kwietniu Ryszard Rudnik. Ragosowi naliczył karę umowną 336 tys. zł. – Z czego 140 tys. zł wzięliśmy z bieżących płatności, które były jeszcze u nas. O resztę będziemy dochodzić na drodze sądowej – dodał dyrektor. Według niego, Ragos tłumaczył się trudnościami finansowymi, a na Gamowską dochodziły różne sygnały, że firma ma zajęcia komornicze. Rozmawiał z wykonawcą i stawiał warunek, by ten odpowiednio wcześniej poinformował szpital, że nie będzie w stanie wykonać zlecenia.
Z pustego nawet Salomon nie naleje
Ze stwierdzeniem Rudnika, że „z dnia na dzień zostawiono szpital z problemem żywienia” nie zgadza się prezes Ragosu Ewa Salomon. – Prowadziłam rokowania z dyrektorem informując go o bardzo trudnej sytuacji materialnej firmy, prosząc aby przed terminem przelewał należne kwoty za usługę. Raz czy dwa się udało. Chodziło mi o pracowników, by można było im wypłacić wynagrodzenia – opowiada nam siedząc pod salą rozpraw w sądzie, gdzie wyznaczono licytację hotelu ze stołówką. Twierdzi, że będzie się procesować ze szpitalem. Nie poczuwa się do odpowiedzialności i poniesienia kary. – Nie zerwaliśmy nagle umowy tylko uczestniczyliśmy w rokowaniach. Dołożyliśmy wszelkich starań by pacjenci nie byli głodni. Robiliśmy to na ostatnich nogach – zapewnia.
Pół roku wcześniej – od połowy 2013 r. – w firmie zaczęły się z problemy z wypłatami. Według prezes Salomon, firma doświadczyła kumulacji dotyczących jej postępowań komorniczych. – Nabyłam spółkę z zadłużeniem. Ale to były bieżące tematy, poradzilibyśmy sobie. Ostatni rok był dla nas jednak wyjątkowo pechowy. Nastąpiło nagromadzenie problemów – ocenia.
W grudniu 2012 roku, gdy Ragos zaczął kontrakt ze szpitalem, musiał ponieść spore nakłady, tymczasem pierwsze płatności z Gamowskiej spłynęły dopiero w lutym. Terminy zapłaty były dla firmy utrudnieniem. – Aby w lutym świadczyć usługi muszę się zatowarować już w styczniu, a pierwsze pieniądze mogą wpłynąć na początku kwietnia. To już 3 miesiące i w obliczu trudności finansowych było to dla nas zabójstwo. Ciągle brakowało nam około 100 tys. zł. Nasi dostawcy usztywnili się i zaczęli żądać spłaty kredytów. Zaczęło się stopniowo pogarszać bo nakazy płatnicze skumulowały się – tłumaczy marną kondycję finansową Ragosu szef zarządu spółki.
Ewa Salomon uważa, że tematu zaległości wobec podwładnych nie byłoby, gdyby szpital zapłacił firmie za grudzień i styczeń, gdzie Ragos dostarczał posiłki. – Apelowaliśmy o choćby częściowe wypłaty wynagrodzeń. Niech według listy wypłacą bezpośrednio pracownikom. Ani szpital ani komornicy tego nie wysłuchali. Z wierzycielami też były prowadzone negocjacje o rozłożenie na raty. Bezskutecznie. A cierpieli pracownicy – oznajmia szefowa spółki.
Wypłata w groszówkach
Zatrudnieni w Ragosie zgłosili się do naszej redakcji. Opowiedzieli o paromiesięcznych zaległościach w wypłatach. – Pieniądze dostaliśmy raz z prywatnego konta pani prezes. Były wypłaty w bilonie, zbierane z ragosowych kiosków, nawet w groszówkach – mówił nam pan Wojciech. Wynagrodzenia za sierpień 2013 dotarły do ludzi w październiku, a za wrzesień w grudniu. Wtedy strumień finansowy wysechł i kadrze pozostało już tylko zgłosić się do sądu po swe należności. – Jak 23 grudnia pytałem panią prezes z czego mam święta zrobić to dała mi 500 zł ale dla innych nie było – dodaje nasz rozmówca. Współpracował wcześniej z Impelem i Dozorbudem przy kontraktach na żywienie w szpitalu. – Z nimi był porządek w papierach, a w Ragosie nie dostaliśmy żadnych umów. Uniformy obiecywano miesiącami, tymczasem chodziliśmy w tych od konkurencji – narzeka na warunki raciborzanin. Razem z pozostałymi zarabiał najniższą krajową. Sygnałów o wielomiesięcznych zaległościach w wypłatach odebraliśmy więcej od zatrudnionych w Ragosie. Narzekania na spółkę napływały także ze strony firm, którym Ragos nie zapłacił za towar i usługi.
Ewa Salomon podkreśla, że tak źle jak obecnie nie było w firmie od 10 lat, odkąd zaczęła nią kierować. – Moi pracownicy wiedzieli, że w Ragosie są wypłaty na czas, mieli nawet wczasy pod gruszą. Informowałam ich o problemach, że to nie wynika ze złej woli. Płaciliśmy zawsze jak tylko mogliśmy, ale jak są problemy to żal, nerwy i frustracja są oczywiście do pracodawcy – przyznaje. Podkreśla, że gdyby miała pieniądze ze szpitala (ok. 140 tys. zł za dwa miesiące pracy przed zerwaniem umowy) to nie byłoby problemu aby pracownicy dostali swoje wypłaty. – A spółka powolutku wygasiłaby działalność i wycofała się z rynku – rysuje smutny scenariusz.
Upiory przeszłości
Gwoździem do trumny raciborskiej spółki okazał się pozew z BNP Paribas Bank, który domaga się zwrotu kredytu z 2004 roku. – Poprzednia prezes obciążyła majątek spółki kredytem osoby trzeciej i po 7 latach przestano go spłacać. Procesowałam się z bankiem, broniłam, że Ragos jest tylko dłużnikiem rzeczowym, poręczycielem ale nie wygrałam – wyjaśnia Ewa Salomon. Lista wierzycieli łakomych na zysk z licytacji jest długa, są tam także: urząd miasta – domagający się podatku od nieruchomości, fiskus, ZUS oraz przedsiębiorstwa.
– Kiedy komornik rozesłał do naszych współpracowników informację o zajęciu majątku Ragosu i wsiadł nam na wszystkie kontrakty to moje tłumaczenie, że to nie nasz kredyt, że jest ograniczony do nieruchomości na nic się już zdały. Fama poszła i dostaliśmy ciosy ze wszystkich stron. Obawiam się, że już nie podniesiemy się. Staramy się o inwestorów, ale przypuszczam, że tylko uda się odsunąć w czasie termin licytacji. Na dzień dzisiejszy jesteśmy bez niczego, wszystkie konta są poblokowane. Nie prowadzimy działalności zarobkowej. Moja obecna praca to pisanie pism procesowych. Nie stać mnie już nawet na obsługę kancelarii prawniczych – stwierdza prezes Ragosu. Ma żal do instytucji i firm z raciborskiego otoczenia. – Wpadliśmy w trudny czas i prosiłam: pomóżcie troszeczkę, ale nie było pomocy znikąd. Wszystko na to wskazuje, że spółka z 25-letnim stażem po prostu padnie. Nie ma innej możliwości – podsumowuje.
Mariusz Weidner