ZEW był dla niego drugim życiem
Na pół wieku związał się z Zakładem Elektrod Węglowych, a i poza pracą jego życie nie było wolne od spraw zawodowych. Nie mogło być inaczej, skoro mieszkał przy ul. Srebrnej, w sąsiedztwie ZEW i jego pracowników, z którymi przez cały czas rozmawiał o różnych problemach produkcyjnych. Odchodząc dyrektor Hubert Bugdol zabrał ze sobą nie tylko cząstkę historii zakładu, ale i wspomnienie przeszłości, do której ludzie związani z tą raciborską firmą chętnie powracają.
Jako człowiek oddany pracy, życzliwy dla pracowników, a przede wszystkim dobry i wyrozumiały ojciec na zawsze pozostanie w pamięci syna prof. dr hab. Marka Bugdola, pracownika naukowego Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie.
Pracował dla rodziny – uczył się dla siebie
Rodzina Bugdolów związana była jeszcze z Siemensem, gdzie pracował dziadek oraz dalsza rodzina dyrektora Huberta Bugdola. On sam rozpoczynał karierę zawodową w gimnazjum przemysłowym, gdzie uczył się zawodu elektryka. Jednocześnie pracował w ZEW na różnych oddziałach produkcyjnych.
Pan Hubert wraz ze swą mamą i siostrą należeli do nielicznych mieszkańców przedwojennego Raciborza, którzy pomimo prowadzonej ewakuacji nie wyjechali z miasta. – Babcia Aleksandra czekała na dziadka, który był na wojnie. Nigdy nie tracąc nadziei na ponowne spotkanie, za nic nie chciała, aby po powrocie nikogo nie zastał w domu – wspomina prof. Marek Bugdol. O związku uczuciowym, jaki łączył jego dziadków, świadczy niezwykłe wydarzenie, które zapamiętał: – Kiedyś babcia przyszła i powiedziała nam, że jej mąż nie żyje. Następnego dnia otrzymaliśmy telegram, który potwierdził jej wiadomość.
Hubert Bugdol, pomimo że w czasie II wojny światowej był dzieckiem, doskonale zapamiętał ją, jak i samo wyzwolenie Raciborza: bombardowania i wejście Rosjan do miasta. Widział grabieże i poczynione przez wojska sowieckie zniszczenia, wiedział o gwałtach na kobietach, a z drugiej strony był wdzięczny żołnierzowi radzieckiemu, który talerzem zupy ratował mu życie. – Dowiadywałem się o tym wszystkim z jego opowieści dużo wcześniej, niż zaczęto o tym odważnie pisać – dodaje pan profesor.
Pozostając bez ojca, Hubert Bugdol musiał iść do pracy, a dopiero potem do liceum na Kasprowicza, gdzie uczył się w systemie wieczorowym. Następnie ukończył wydział elektryczny Politechniki Śląskiej. Bardzo dobry system edukacyjny, znakomici nauczycieli w szkole, jak i świetni wykładowcy na uczelni, gdzie kadrę naukową tworzyli profesorowie lwowscy, na trwałe ugruntowały jego wiedzę. – Pomimo wieku i swej choroby, a więc bólu, neuropatii uniemożliwiającej poruszanie się i pisanie oraz osłabionemu wzrokowi potrafił do końca swoich dni wyliczyć każde zadanie maturalne z matematyki i rzadko mylił się co do wyniku. Pomagał w matematyce i fizyce dzieciom, pamiętając każdy wzór matematyczny i fizyczny – opowiada o fenomenalnych zdolnościach ojca.
Dyrektor Hubert Bugdol lubił Racibórz. Wychowany w środowisku wielokulturowym, zawsze mówił, że to siła tego miasta. Inaczej wszystko potoczyło się po wojnie. Doświadczył tego sam, kiedy decyzją komendanta powiatowego policji zmieniono mu imię i nazwisko. Na świadectwach figuruje jako Stanisław Bugdoł. – Mieszkający tutaj ludzie byli piętnowani i choć Bugdol nie jest nazwiskiem niemieckim, widać źle się kojarzyło. W okresie pierwszej odwilży ojciec miał okazję wyjechać. Nie zdecydował się, pewnie również ze względu na babcię, która nigdy nie przestała czekać na dziadka – przyznaje pan profesor.
Denerwowało go, że w Raciborzu likwidowano przemysł. – Długo uważałem, że nie ma racji, ale gdy zacząłem czytać różnego rodzaju analizy, to wiem, że jedno miejsce w przemyśle, to pięć miejsc w usługach. Dziś więc trudno nie zgodzić się z ojcem, że dla Raciborza przemysł był bogactwem – żałuje Marek Bugdol, że dla miasta nastały takie, a nie inne czasy.
Dyrektor – praktyk, który szanował ludzi
Dyrektor Hubert Bugdol żył pracą i szanował ludzi, miał łatwość nawiązywania kontaktów, dlatego był lubiany w zakładzie. Choć zdarzały się i trudne sytuacje. – Pamiętam jak ojcu zablokowano paszport. Do Raciborza z Luksemburga przyjechał jego kolega z wydziału elektrycznego i chciał zobaczyć oddział w ZEW. Ojciec wprowadził go na zakład i miał z tego powodu duże kłopoty – opowiada prof. Bugdol.
Był praktykiem. Przeszedł wszystkie szczeble zawodowej kariery w ZEW, od ucznia na wydziale elektrycznym poprzez zastępcę dyrektora ds. pracowniczych, zastępcę dyrektora ds. ekonomicznych i administracyjnych po funkcję pierwszego zastępcy dyrektora i członka zarządu. Od spraw zawodowych nie był wolny również dom państwa Bugdolów. – Mama pracowała przez cały czas w laboratorium w kontroli jakości w ZEW. Rodzice chodzili razem do pracy, może dlatego to małżeństwo było tak silnie scementowane – przyznaje pan Marek.
Pana dyrektora z synem łączyły bardzo dobre relacje. – Ojciec nigdy w życiu niczego złego mi nie powiedział, nawet na mnie nie nakrzyczał. Był bardzo liberalny, mogłem robić wszystko. Dziś jestem mu za to wdzięczny, ponieważ kiedy zacząłem studiować i chodzić do pracy, wiele rzeczy, które pociągały moich kolegów, mnie w ogóle nie interesowały. Dzięki temu udało mi się coś skończyć i czegoś się nauczyłem – mówi skromnie pracujący na krakowskiej uczelni prof. Marek Bugdol.
Dodaje też, że do samorządu dostał się nie dzięki swoim zasługom, ale dlatego że ludzie lubili jego ojca. – Nie znaczy to, że miał samych przyjaciół, ale potrafił dogadywać się z pracownikami. W sytuacjach konfliktowych wyznawał zasadę, że „z problemem trzeba się przespać”, to na drugi dzień zupełnie zmieni się optyka. Jestem przekonany, że jeśli miałby kogoś skrzywdzić, to sam najpierw wiele razy by się zastanowił, a nawet wolałby siebie narazić. Taki był. Tacy wtedy byli ludzie, wychowani w zupełnie innych czasach i środowisku – przyznaje pan profesor.
Dyrektor Bugdol interesował się nowinkami technicznymi. – W ZEW prenumerowaliśmy dużo czasopism i kupowaliśmy wiele książek. Ojciec starał się bardzo dużo czytać, swoją wiedzę techniczną i informatyczną poszerzył podczas studiów podyplomowych na AGH. Pasjonowała go historia polityczna, rozczytywał się na temat historii najnowszej, a kiedy pojawiły się problemy ze wzrokiem, książki odtwarzaliśmy mu za pomocą e-booków – mówi o ojca zamiłowaniach do literatury pan Marek.
W 1999 r., a więc po 50 latach pracy, dyrektor Hubert Bugdol podjął decyzję o przejściu na emeryturę. Opuszczając zakład zamknął ważny rozdział w historii ZEW. Odchodząc na zawsze zabrał ze sobą również wyobrażenie o ludziach, dla których drugi człowiek zawsze pisany był przez wielkie „C”.
Ewa Osiecka